Logo Polskiego Radia
Audycje
Czesław Miłosz - poeta, który mocno stąpał po ziemi 04.03.2011
"To był człowiek z namiętnościami, z pasjami, z niesamowitym apetytem na ziemskie pokarmy (na kieliszek wódki i śledzia w śmietanie), z wrażliwością na piękno kobiecego ciała... To był człowiek, który drążył cały czas tematy najbardziej podstawowe, dotyczące śmierci, sensu istnienia, wiary w Boga, ale równocześnie był bardzo osadzony w ziemi" - takiego Czesława Miłosza niewielu miało okazję poznać.

Redaktor naczelny "Znaku" Jerzy Illg, który tak zapamiętał poetę, nieraz odbywał z nim spacery po Krakowie, gdzie Miłosz spędził ostatnie lata życia. Przeprowadził z nim liczne rozmowy o sprawach najprostszych i najtrudniejszych, często towarzyszył mu także w audycjach w Polskim Radiu, gdzie w młodości Czesław Miłosz kilka lat przepracował.

Urszula Schwarzenberg-Czerny: Wizytom Czesława Miłosza w Polskim Radiu towarzyszył zazwyczaj pewien rytuał...


Jerzy Illg: Tak, zawsze wcześniej odbywało się zabawne i pełne czułości wyprawianie Czesława Miłosza na drogę. Żona Carol poprawiała mu krawat i w drzwiach domu mówiła: "Czesław remember, be inteligent!" (Czesław pamiętaj, bądź inteligentny!). Często towarzyszyłem mu w czasie tych wywiadów. Takich spotkań radiowych mieliśmy sporo, każda nowa książka miała taką oprawę. Czasem to było spotkanie w Studiu Agnieszki Osieckiej, z publicznością, transmitowane na żywo, czasem nagranie w Radiu Kraków.

USC: A jaki był stosunek Czesława Miłosza do Polskiego Radia – miejsca, w którym przed wojną przecież pracował?


JI: No tak! Miał sentyment do radia, które uważał za medium o wiele bardziej kameralne, kulturalne i o wiele ciekawsze niż telewizja. Czesław Miłosz został przecież laureatem Złotego Mikrofonu Polskiego Radia i bardzo był z tego powodu dumny. Rzeczywiście, w radiu czuł się dobrze, traktował te wizyty zawsze bardzo poważnie. Lubił odpowiadać na pytania i czytać swoje wiersze. Jednym z takich naszych prywatnych rytuałów było to, że na koniec prosiłem go, żeby do zestawu wierszy, które zechciał przeczytać, dołączył mój ulubiony wiersz "Dobranoc". Kończy się on słowami: "Inni tym się zajmą. A ja na wagary. Buonanotte. Ciao. Farewell". To piękny wiersz o uwalnianiu się od powinności tego świata, od obowiązku bycia mądrym, doskonałym i głębokim.

USC: W audycji, która została nagrana, gdy poeta skończył już 90 lat, zadał mu Pan pytanie: "Czego Czesław Miłosz naprawdę w życiu chciał?".  Miłosz odpowiada, że nie chciał zostać poetą, tylko pragnął bogactwa, wina, kobiet i rzeczy świeckich. We wspomnieniach o Miłoszu często powracają historie bardzo zabawne. Nie obawia się Pan jednak, że zwykły czytelnik może o poecie wyrobić sobie błędne zdanie, jako o bardzo poważnym autorze bardzo poważnych tekstów?


JI: Przygotowałem właśnie taki bardzo osobisty wybór wierszy Czesława Miłosza "Jak powinno być w niebie". Chciałem pokazać żywego człowieka z jego namiętnościami, z jego pasjami, z jego niesamowitym apetytem na ziemskie pokarmy (na kieliszek wódki i śledzia w śmietanie), z jego wrażliwością na piękno kobiecego ciała... To był człowiek, który drążył cały czas tematy najbardziej podstawowe, dotyczące śmierci, sensu istnienia, wiary w Boga, ale równocześnie był osadzony w ziemi i nic nie byłoby mu bardziej obce niż jakaś posągowa wizja narodowego wieszcza. On całe życie schodził z tego cokołu, na który go naród po Noblu usiłował windować.

USC: Jak czytelnik, który z Czesławem Miłoszem nie jest za pan brat, może przyswoić sobie tę drugą naturę noblisty?

JI: Trzeba czytać jego utwory! Rok Miłosza jest po temu dobrą okazją! Dobrze by było, gdyby czytelnicy mieli taki jego pełny obraz, żeby widzieli w nim mędrca, bo to jeden z absolutnie największych umysłów XX wieku. Był wielkim świadkiem tego czasu, on dotknął wszystkich jego najważniejszych wydarzeń – od pierwszej wojny, rewolucji, powstania warszawskiego, obu totalitaryzmów, doświadczył losu wygnania... Chciałbym, żeby to wszystko w nim widziano, ale żeby też dostrzegano w nim żywego człowieka, pełnego sprzeczności, buntu, niepokoju, wyrzutów sumienia. To postać dramatyczna, bardzo skomplikowana wewnętrznie.

USC: Jakie tematy Czesław Miłosz drążył całe życie?


JI: Wiersze wiele mówią o nim samym, choćby o jego poszukiwaniach religijnych, o fascynacji manicheizmem, o tym wiecznym sporze ze Stwórcą, który dopuszcza taką ilość zła i okrucieństwa w przyrodzie i w historii. Oczywiście to są tematy, które nurtują wielu myślicieli, natomiast on stawiał te pytania z całą powagą i dramatycznością. Obcowanie z nim w tym sensie nie było łatwe,  wymagał właściwie ustawicznej gotowości do wymiany myśli na te bardzo w końcu skomplikowane i ważkie tematy. Niemal od progu zasypywał nas, przyjaciół, pytaniami – i to był zawsze trudny egzamin. On wszystko czytał szybciej od nas! Zarówno ważne książki, jak i aktualne artykuły w gazetach!

USC: A czy interesował Czesława Miłosza język, jakim mówią młodzi i jakim piszą współcześni poeci?


JI: Był bardzo ciekaw sposobu myślenia młodych ludzi. Był bardzo otwarty. Czytał młodą polską poezję – znacznie częściej od nas! Przyznawał swoją prywatną nagrodę poetycką – ostatnimi, którzy ją dostali, byli Jacek Podsiadło i Paweł Marcinkiewicz. Czuł się odpowiedzialny za to gospodarstwo polskiej poezji. To było w nim wspaniałe, że zachowywał taką chłonność umysłu.

USC: W jednej z ostatnich audycji rozmawiali Państwo o jego "Traktacie teologicznym". W utworze tym Czesław Miłosz chciał o religii mówić prostym językiem, który pamiętał z dzieciństwa. Powiedział Pan przed chwilą, że Miłosz całe życie prowadził spór ze Stwórcą. Wiemy, że mimo wszystko był praktykującym katolikiem. W jaki sposób religijna sfera życia Czesława Miłosza była związana z polskim Kościołem?

JI: Wiara Czesława Miłosza była złożona. Zwłaszcza pod koniec życia ujawniło się bardzo wyraźnie, jak zmienił się jego stosunek do religii. Pojawiło się w nim więcej pokory, tej prostej, ludowej pobożności. Napisał wiersz o Matce Boskiej z Lourdes, o Janie Pawle II. Ten drugi utwór zaskoczył wiele osób, tymczasem u Miłosza to był efekt prowadzonych przez całe życie sporów, dialogów i dokonywanych trudnych wyborów, a na koniec – godzenia się z Panem Bogiem. Zawsze traktował wiarę niesłychanie poważnie, natomiast wielkim problemem był dla niego katolicyzm narodowy i polski Kościół jako instytucja. To mu się bardzo nieprzyjemnie kojarzyło z przedwojenną wersją narodowego katolicyzmu, który był podszyty antysemityzmem i mesjanistyczną megalomanią. Miał alergię na fałszywie rozumianą polskość. Podobnie jak Witold Gombrowicz, cały czas wadził się z tą polskością i także z Kościołem. Dramat jego za życia polegał na tym, że intelektualnie był na emigracji osamotniony, dzisiaj zaś jego dzieło także narażone jest na lekturę (najczęściej wyrwanych z kontekstu cytatów) przez tych, którzy – pełni ksenofobicznych uprzedzeń – albo go nie czytają (ale i tak swoje wiedzą), albo nie są w stanie czytać go ze zrozumieniem – co oczywiście nie przeszkadza im ferować wyroków o jego podejrzanej polskości, „kontrowersyjności” itp. To sytuacja mało oryginalna – taki jest po prostu los wielkich twórców, mających odwagę szukać, kwestionować, buntować się i stawiać niewygodne pytania.