To już 26 odsłona „Kolacji na biało", foto:IAR/Marek Brzeziński
Wcześniej, w ramach tychże zaprosiła do Paryża mojego polskiego guru patelni i mowy giętkiej o gotowaniu – Karola Okrasę i innego gawędziarza i przedniego smakosza o światowym rozmachu – Roberta Makłowicza.W przypadku tego pierwszego miałem honor uczestniczyć w warsztatach mających przekonać Francuzów, że „Polacy nie gęsi i swą kuchnię mają”, z tym drugim wielka przyjemnością było spotkanie się w paryskim meczecie, bynajmniej nie z powodu naszych przekonań religijnych lecz zalet tamtejszej restauracji.
Aby wziąć udział w "Białej kolacji" wymagane jest zaproszenie, foto:IAR/Marek Brzeziński
Tym razem chodziło o coś innego, o „białe szaleństwo kulinarne”. Francuz lubi jeść, potrafi jeść i jeszcze się przy tym o jedzeniu nagadać, ale uwielbia to robić w formie biesiadnej, w czym jest mistrzem świata. Tak jak w hiszpańskim istnieje „manana”, nieprzetłumaczalne na żaden język świata, bo nawet „na święte jutro”, nie oddaje soczystości tego odkładania spraw na później, tak jak tylko w amerykańskim angielskim istnieje nieprzekładalne na żadną inną formę mowy słowo „achievement”, bo „osiągnięcia życiowe”, nie oddają głębokiego znaczenia emocjonalnego jakie to określenie ma dla Uncle Sama and Co, tak francuskie - „convivialite”, czyli „biesiadność” ma smak jedyny w swoim rodzaju.
Miejsce odbywania się „Białych kolacji" do końca trzymane jest w ścisłej tajemnicy, foto:IAR/Marek Brzeziński
I oto wszystko na biało. Czerwiec. Piękny słoneczny dzień. W najbogatszym mieście Francji, w Neuilly, które było trampoliną do politycznej glorii Nicolasa Sarkozy’ego, o rzut kamieniem od Paryża, chyłkiem, milczkiem zaczynają się wynurzać z nor wyjść z metra, wyskakiwać z samochodów, maszerować po chodnikach, tłum ludzi ubranych na biało. Biały na biało, żółty na biało, czarny na biało. Wszędzie biało, gdzieby się nie spojrzało. Stają grzecznie w miejscu zbiórki i czekają na załadunek do autokaru. Białe stoliczki, białe krzesełka, pod pachą biały obrus, „prawdziwe” szklane kieliszki i biała porcelana. Sztućce z białą rączką – to marzenie. Panie w sukniach balowych i takich nieco krótszych, panowie w marynarkach, surdutach, rzadziej w samych koszulach. Kapelusze i kapelusiki. Dam, ozdobione białymi kwiatami, panów – białymi wstążkami. Szampan i czerwone wino (dlaczego nie białe?) ale żadnych mocniejszych trunków ani piwa, bo grozi dożywotnia dyskwalifikacja i wpisaniem na czarną listę. Miałem białe buty do tenisa. Od „Chmury mego życia” pożyczyłem bawełniane, plażowe długie spodnie i cudną koszulę ze stójką, po francusku zwaną „kołnierzykiem Mao-Tsetunga”. „Katana” karateki od mojej najmłodszej i najwyższej córki dopełniły stroju. Katana zrobiła furorę.
Białe stoliczki, białe krzesełka, pod pachą biały obrus, „prawdziwe” szklane kieliszki i biała porcelana, foto:IAR/Marek Brzeziński
Na pomysł „białej kolacji” wpadł pewien Francuz, który po kilkuletnim pobycie w Polinezji wrócił do Paryża, zaprosił przyjaciół na przyjęcie i okazało się, że jego ogród jest za mały. A zatem trzeba poszukać dużego placu i wspólnie poszukano – przed katedrą Notre Dame, na Placu Concorde (tam gdzie stała gilotyna w czasie Rewolucji Francuskiej, a obok hotelu do którego przychodzili Hemingway i Scott Fitzgerald na szklankę albo i pięć, whisky), na Placu Inwalidów, pod Wieżą Eiffela i na Polach Marsowych czy pod Łukiem Tryumfalnym, czyli w najbardziej motoryzacyjnie „zwariowanym” punkcie świata. Pomysłodawca utknął pewnego dnia w korku w Lasku Bulońskim, posuwał się „koło za kołem”, więc miał czas i się rozglądał. No i zobaczył. Scenę jak ze „Śniadaniu na trawie”, tyle, że jego uczestnicy byli ubrani od stóp do głów – ubrani na…biało. Para, państwo w wieku „późno balzakowskim”, nieśpiesznie i z widocznym zadowoleniem spożywali posiłek na stole nakrytym białym obrusem, popijając, zapewne wyjątkowe przysmaki, szampanem. I tak się narodziła idea, aby wszyscy uczestnicy happeningu kulinarnego byli ubrani na biało.
Przy nakrytych na biało stołach spotykają się ludzie z różnych zakątków świata by wspólnie biesiadować, foto:IAR/Marek Brzeziński
Stawiłem się w miejscu zbiórki, wyznaczonym dzień wcześniej przez zapraszającą mnie i pozostałych swoich pięcioro gości, wspomnianą na początku Hanię. Impreza należy do gatunku „elitarnego egalitaryzmu”. Nie można w niej wziąć udziału jeśli nie ma się „dojść”. Hania znała kogoś, kto znał „ktośa”, mającego powiązania z „kimś” bliskim organizatorom, a to tylko oni mogą przesyłać zaproszenia. W tym roku, była to 26 odsłona „kolacji na biało”. Wzięło w niej udział 12 tysięcy starannie wyselekcjonowanych osób. Stowarzyszenie, które przygotowuje przedsięwzięcie przez pół roku nie jest w ciemię bite – wie, że zgody władz miasta na taki happening nie dostanie, toteż lokalizacja imprezy trzymana jest do ostatniej chwili w tajemnicy. Władze się godzą bo po pierwsze przez ćwierć wieku nie było żadnych problemów, a po drugie, bo każdy przynosi czarny worek na śmieci i w ciągu pół godziny nie widać, że cokolwiek się tam działo. Tajemnica miejsca uczty, to dodatkowy smaczek. Wsiadamy do autokaru i nie wiemy dokąd nas wywiozą. Tym razem były to mosty – sześć położonych w centrum Paryża. Stoły są tak ustawiane, że nie tamują ruchu, ani pieszych ani kołowego.
Stoły ustawiane są tak, by nie tamować ruchu pieszych ani tych zmotoryzowanych, foto:IAR/Marek Brzeziński
Mamy szczęście. Moja grupa trafia na kładkę dla pieszych koło Trocadero. Na stole wędzona szynka z grejpfrutem i świeżym serem, przystawka - carpaccio z dwóch rodzajów łososia, wędzonego i surowego, ze świeżo startym imbirem i kremem Chantilly, oraz kawałki kurczaka z sezamkiem i melonem. Do tego Medoc, St. Emillion i to wszystko z czego dumne są winnice Bordeaux. Zaś co do sąsiadów, to po prawej czarnoskóry dżentelmen przypala cygaro, pani rozwiesza sztuczne kryształy na białych świecznikach, a po lewej Szwed, którego rodzice Francuzi,wyemigrowali z Paryża do Sztokholmu, a dziadkowie byli z Polski opowiada dzieje swojej rodziny, zaś olśniewająco przystojna dziewczyna o urodzie i wzroście kwalifikujących ją do kadry polskich siatkarek sprzecza się ze swoim facetem wyglądającym jak uosobienie Che Gevary z NBA o wyższości kuchni bretońskiej nad prowansalską. Po Sekwanie suną „parostatki” pełne ludzi ubranych na biało i pozdrawiających tych „co to na mostach”. Zapada zmrok. Organizatorzy rozdają metrowej długości „zimne ognie”. Granatowe cielsko rzeki błyszczy fajerwerkami iskier zaś Wieża Eifflea jarzy się tysiącami światełek niczym cekiny na skąpych sukniach czarujących tancerek z paryskich kabaretów.
Po zmroku organizatorzy rozdają metrowej długości „zimne ognie”, foto:IAR/Marek Brzeziński
Marek Brzeziński