„Sto hoczes?” – słyszę za plecami w sklepie odzieżowym. „Pamagu tebie?” – pada po kilku sekundach. Dopiero wtedy orientuję się, że te dziwne słowa były skierowane do mnie. Przysadzista kobieta w dużym, złotym łańcuchu na szyi próbuje z wysiłkiem powiedzieć coś jeszcze, ale szybko odpowiadam jej po katalońsku. Jest wyraźnie rozczarowana. „Myślałam, że jesteś Rosjanką” – przyznaje. Kiedy dowiaduje się, że Polką uśmiech wraca na jej twarz. „Napisz mi jak jest po rosyjsku „dzień dobry”, bo zapomniałam” – prosi.
W wielu sklepach w Hiszpanii reklamy są w języku rosyjskim. foto: IAR/Ewa wysocka
Ester, bo tak nazywa się właścicielka sklepu odzieżowego, otwarcie przyznaje, że żyje z Rosjan. Zaczęli przyjeżdżać trzy lata temu. Pamięta, że pierwszymi rosyjskimi klientami była rodzina z dwójką dzieci. „Kupili za prawie 200 euro. Byłam taka szczęśliwa, że poszłam do sklepu naprzeciwko po butelkę dobrego wina” – wspomina kobieta. Nie wie, czy przez podarowane wino, ale od tamtej pory, każdych wakacji, jej sklep odwiedzają setki Rosjan. Specjalnie dla nich zmieniła asortyment. Na sprzedawanych koszulkach wyraźnie widać znane, światowe marki, a bluzki i koszule ozdobione są haftami i cekinami. „Zobacz, nawet się zaczęłam ubierać jak oni” –mówi z dumą Ester.
Gorzej z językiem. Odkąd Barcelona i położona bardziej na południu Costa Drada stały się ulubionym miejscem odpoczynku Rosjan, tamtejsi sklepikarze, hotelarze i właściciele restauracji uczą się rosyjskiego. Kursy organizują izby handlowe, cechy rzemiosł i szkoły językowe. Podstawowy, trwający 30 godzin, kosztuje średnio 200 euro. Po jego zakończeniu uczestnicy mają teoretycznie umieć porozumieć się z klientem i powiedzieć po rosyjsku cenę. Za zaawansowany, z native speakerem trzeba zapłacić co najmniej 500 euro. Jednak nawet po nim rosyjski wypowiadany przez Katalończyków wciąż brzmi kulawo. Ester uczy się już trzeci rok i przyznaje, że „wiedza do głowy nie wchodzi”.
Ester, właścicielka sklepu odzieżowego, przyznaje, że żyje z Rosjan. foto:IAR/Ewa Wysocka
Dlatego duże sklepy, restauracje, a przede wszystkim hotele zatrudniają Rosjan, Ukraińców i Białorusinów. Rosyjskojęzyczną obsługę ma w Katalonii co czwarty z nich, najwięcej w Barcelonie i nadmorskich kurortach pod Tarragoną. Tam turyści ze Wschodu mogą nie tylko bez problemów porozumieć się z recepcją, ale też śledzić na bieżąco wydarzenia w ich kraju, bo w pokojach, spośród kanałów telewizyjnych, mogą wybrać co najmniej jeden rosyjski. W hotelowej restauracji czeka na nich napisane po rosyjsku menu, a w hotelowym spa – wypisane w tym samym języku usługi. Właściciele placówek wiedzą, co robią. Jak wynika z badań, ponad połowę pieniędzy przeznaczonych na pobyt Rosjanie wydają w hotelach. Nie szczędzą na tamtejsze salony piękności, sport i jedzenie. Cenią sobie hiszpańską kuchnię, zwłaszcza sangrię i paellę. Mimo to coraz więcej placówek włącza do oferty rosyjkie dania.
Turyści z Rosji bardzo lubią też zwiedzać. Robi to prawie 80 proc. przyjeżdżających. Daleko im do przysłowiowych „krokietów” – jak to potocznie nazywane są osoby spędzające wakacje na plaży, obtaczając się w piasku. Język rosyjski usłyszeć można pod wszystkimi, najważniejszymi zabytkami Barcelony. Rodziny zwiedzają rzymskie zabytki w Tarragonie, odwiedzają znany z wina Priorat i Muzeum Salvadora Dalego w Figueras. Wszędzie tam mogą liczyć na rosyjskojęzycznych przewodników oraz informatory. Wydane po rosyjsku książki, zwłaszcza turystyczne, coraz częściej zalegają półki księgarń.
Okładka humorystycznego tygodnika Jueves, napis głosi: „Podbijają nas rosyjscy turyści”. foto: IAR/Ewa Wysocka
Największa rywalizacja o rosyjskiego turystę toczy się między handlowcami. Dorosły Rosjanin wydaje dziennie 140 euro – o 40 więcej niż turysta z Niemiec i o 60 więcej niz z Francji. Dlatego sklepy Tarragony – w czasach Imperium Rzymskiego ulubionej prowincji cesarza Augusta - opracowały dla Rosjan „Przewodnik po zakupach” i wymyśliły nagrody. Za każde wydane 50 euro, turyści dostają 1 punkt. Na tych najbardziej szastających pieniędzmi czekają drogie wycieczki katamaranem i kursy gry w golfa. W położonym opodal Tarragony Reus – mieście w którym urodził się Antonio Gaudi - co środę organizowany jest „shoping day”. Właściciele 170 sklepów zapominają wtedy o sjeście i nie zamykają nawet w porze obiadowej. Tam też na rosyjskich turystów czekają nagrody, obiady w drogich restauracjach i skrzynki wina.
Gości ze Wschodu wyczekują również firmy handlujące nieruchomościami. Zgodnie z prawem, które weszło ponad rok temu, obcokrajowcy spoza UE, którzy kupią nieruchomość za co najmniej pół miliona euro dostają prawo pobytu. Przed kryzysem tyle kosztowało niewielkie mieszkanie w Barcelonie. Teraz za pół miliona kupić można elegancką willę. Dlatego na wystawach biur sprzedających domy i mieszkania również zawisły ogłoszenia po rosyjsku. Ci sami, którzy przed laty obok nowowybudowanych, eleganckich osiedli wieszali napisy: „Spokojnie. Tutaj nie mieszkają Rosjanie”, teraz walczą o każdego, rosyjskiego klienta.
Miejsca, w których mówi się po rosyjsku, są łatwo oznaczone i widoczne na ulicach kurortów. foto: IAR/Ewa Wysocka
W minionym sezonie Katalonię odwiedziło prawie milion Rosjan. W tym – przez dewaluację rubla i niepokoje z Ukrainą przyjedzie co najmniej o 10 proc mniej. Dlatego od zimy z niepokojem śledzone były wydarzenia najpierw w Kijowie a potem na Krymie. Hiszpańska Rada Turystyki – najwyższy organ reprezentujący ten sektor – zażądała w kwietniu od premiera Mariano Rajoya aby wetował wszystkich sankcje nakładane na Moskwę przez Brukselę. Radzie najbardziej zależało na zablokowaniu kar dotyczących ograniczeń wizowych. Bała się, że Unia Europejska zamknie swoje granice przez Rosją. Sytuację na wschodzie śledzi również Ester. „Zobacz, znów były walki” – pokazuje artykuł w lokalnej prasie. Właścicielka sklepu odzieżowego nie ma wątpliwości, że całą winę ponosi Kijów. „Przecież nie Rosjanie” – zapewnia - „To tacy mili ludzie”.
Ewa Wysocka