X
Szanowny Użytkowniku
25 maja 2018 roku zacznie obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Zachęcamy do zapoznania się z informacjami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych w Portalu PolskieRadio.pl
1.Administratorem Danych jest Polskie Radio S.A. z siedzibą w Warszawie, al. Niepodległości 77/85, 00-977 Warszawa.
2.W sprawach związanych z Pani/a danymi należy kontaktować się z Inspektorem Ochrony Danych, e-mail: iod@polskieradio.pl, tel. 22 645 34 03.
3.Dane osobowe będą przetwarzane w celach marketingowych na podstawie zgody.
4.Dane osobowe mogą być udostępniane wyłącznie w celu prawidłowej realizacji usług określonych w polityce prywatności.
5.Dane osobowe nie będą przekazywane poza Europejski Obszar Gospodarczy lub do organizacji międzynarodowej.
6.Dane osobowe będą przechowywane przez okres 5 lat od dezaktywacji konta, zgodnie z przepisami prawa.
7.Ma Pan/i prawo dostępu do swoich danych osobowych, ich poprawiania, przeniesienia, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania.
8.Ma Pan/i prawo do wniesienia sprzeciwu wobec dalszego przetwarzania, a w przypadku wyrażenia zgody na przetwarzanie danych osobowych do jej wycofania. Skorzystanie z prawa do cofnięcia zgody nie ma wpływu na przetwarzanie, które miało miejsce do momentu wycofania zgody.
9.Przysługuje Pani/u prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.
10.Polskie Radio S.A. informuje, że w trakcie przetwarzania danych osobowych nie są podejmowane zautomatyzowane decyzje oraz nie jest stosowane profilowanie.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach dane osobowe oraz polityka prywatności
Rozumiem
Informacyjna Agencja Radiowa

Pikardia. Żaglem po plaży

Ostatnia aktualizacja: 20.10.2014 15:29
„Tatusiu uważaaaj !” – krzyk dziecka smagnął mnie jak pejczem. Wyskoczyłem w górę, nie oglądając się za siebie. Moje ciężkie buciory do górskich wędrówek (w takich uwielbiam spacerować po sypkim piasku plaży) z bryzgiem fal wściekłych, że wyrwałem je z ich rytmicznego uderzania o brzeg, że zmąciłem ich, jak pierwszy lepszy intruz, tę od tysiącleci wygrywaną melodię, owinęły się spienionymi jęzorami dookoła moich spodni-bojówek i sycząc wrogo spłynęły w głąb morza. Wiatr porwał głos dziecka. Podrzucił go z chichotem. Jak zabawkę.
Pikardia. Żaglem po plaży
Foto: IAR/Marek Brzeziński

Pomknął w górę kołysząc nim niczym ogonami tak często tutaj puszczanych latawców i pomknął nad buro- niebieskim morzem, w barwie dojrzałych prawdziwków, przechodzącej przez paletę pasteli aż do głębi granatu mundurów marynarki wojennej. Het tam gdzie czają się skały Albionu. Wiemy o nich, ale z pikardyjskiego wybrzeża nie widzimy ich oczyma, tylko wyobraźnią, stojąc na plaży, niczym normańscy zdobywcy.

W krzyku synka było tyle determinacji, tyle energii i przerażenia, że nawet nie szukałem tego przyczyny. Dopiero potem zobaczyłem pędzący pod pełnym i żaglami wprost na mnie, teraz już stojącego bezpiecznie po kolana w wodzie, pojazd. Tutaj, w Pikardii nazywa się go „rydwanem pod żaglami”. Przypomina „to-to” nasze bojery, tyle że zamiast płóz ma trzy kółka i mknie nie po lodzie, lecz po twardym jak beton piasku, z którego łaskawie, w czasie odpływu, odchodzi morze wiedząc, że za parę godzin znów tutaj wróci. „Nie miałeś się czego bać.

Po paru godzinach prowadzisz rydwan jakbyś niczego innego w życiu nie robił. On by wyhamował i wykręcił. Albo ona. Bo wiele kobiet chce zasiadać za sterami naszych rydwanów pod żaglami” – tłumaczy mi Christophe. Przystojny. Twarz wysmagana słońcem przez 365 dni w roku. Podejrzewam, że kobiety bez żenady oglądają się za nim na plaży i w barach podziwiając wysportowaną sylwetkę szefa szkoły „bojerów pod żaglami”. Ukłuło mnie żądło zazdrości.

Codzienny
Codzienny widok z okna Christophe'a - morze i "rydwany"

Dwupiętrowy drewniany dom stoi na wydmie. Na parterze bar. Przed nim w październikowym, tutaj w grajdole wydmy, przypiekającym słoneczku, siedzą pod dachem powiązanym sznurami, jak w domku Robinsona Crusoe, Holendrzy i Anglicy. Sączą białe wino. Obok ustawiono głębokie fotele i i skórzane kanapy. Zamknięte tylko dla lordów kluby w londyńskim Pall-Mall niech ze wstydu zbledną przy tym „klubie na plaży”.

W cynowych wiaderkach chłodzi się szampan. Obok, karnie, jak żołnierze w pruskiej armii, drzemią rydwany. Na piętrze biuro, do którego mnie zaprosił Christophe. A właściwie tak prawdę powiedziawszy sam się zaprosiłem i zostałem przyjęty szerokim uśmiechem mając za plecami morze zaglądające przez okno. „Łączę to co kocham, te okolice i przyrodę z pracą. Zarabiam na tym. Czy można sobie wyobrazić lepsze rozwiązanie?” – retorycznie pyta szef szkoły. Jest Pikardyjczykiem. „Człowiekiem z plaży”. Naszą rozmowę bez przerwy przerywają telefony – to chętni nauczenia się żeglowania po piasku dzwonią z rezerwacjami kursów.

„Stary. Po trzech godzinach już wiesz za jaką złapać linkę. To jest banalnie proste. Trochę podobne do deski z żaglem, ale ona jest trudniejsza” – wyjaśnia mój gospodarz i dodaje, że kiedyś, podobnie jak narty, był to sport elitarny, dla tych co mieli pieniądze i „palące portfele”. Dzisiaj żeglarstwo na plaży zdemokratyzowało się i jest dostępne dla wielu, którzy bardziej jednak chcą nauczyć się podstaw, by móc brać udział w kilkudziesięciokilometrowych wyprawach wzdłuż pikardyjskiego wybrzeża niż myślą o wyczynowych startach na zawodach. Dla nich to jest atrakcyjna forma zwiedzania. Nowa turystyka.

„Bez wiatru nic nie wskórasz! Jesteś zdany na łaskę i niełaskę przyrody” – prowokuję Christophe’a. „A na nartach bez śniegu zjedziesz?” – odparowuje bez namysłu i znów z uśmiechem dodaje –„Przecież u nas w Pikardii ciągle wieje”. I to jest też prawda. Z plaży w Quend Plage widać z prawej strony ginący we mgle Front Mahon, gdzie polskie siostry z Domu św. Kazimierza w Paryżu, tego samego, w którym oczy zamknął na wieku Norwid, mają swój ośrodek wypoczynkowy. Dalej Berck. To już nie Pikardia ale bardzo polskie Nord-Pas-de-Calais.

Główna
Główna ulica w maleńkim miasteczku nadmorskim Quend Plage gdzie mieści się ośrodek

Poznałem mera Berck. To znaczy byłego mera. Po dwudziestu latach sprawowania tej funkcji żona nie pozwoliła mu startować w kolejnych wyborach. „Chcę mieć w końcu chłopa w domu” – tłumaczyła na spotkaniu w Le Touquet Paris Plage, przed ubiegłym Bożym Narodzeniem, w czasie wielkiej wystawy krakowskich szopek, które tutaj wywołały furorę. Mąż, „były mer”, jest Polakiem z pochodzenia i jak wielu okolicznych mieszkańców mówi przynajmniej parę słów po polsku. Nazwa kurortu, tłumnie od stu lat odwiedzanego przez Anglików, którzy pewnie myślą, że po drugiej stronie wody Kanału La Manche są cieplejsze, bo to zawsze „południe”, (najbardziej imponujący przepychem i luksusem hotel nosi nazwę – „Westminster”, a jakże), otóż nazwa się wzięła stąd, że dzięki połączeniu kolejami żelaznymi ze stolicą zjawiały się tutaj na krótkie wypady tłumy dobrze sytuowanych Paryżan, owych panów w cylindrach, w tużurkach i z monoklami w oczach i dam we frywolnych, falbankami ozdobionych kostiumach kąpielowych odsłaniających pół łydki.

Dzisiaj Le Touquet jarzy się w czasie świąt tysiącem światełek nadających mijanym drzewom i domostwom, pałacom i plażom, bo i tam umieszczono lampy, by oświetlały wydmy i trzęsące się, głaskane wiecznym wiaterkiem, trawy na wydmach, atmosferę bajecznej wyprawy w świat zupełnie czarodziejski. W Quend Plage- biedniutkim miasteczku, po którego plażach fruwają rydwany pod żaglami, na głównej ulicy palą się cztery – no w porywach sześć lampionów. I oto „wielkie miasto” Berck. Przez kilka dni w roku jest stolicą latawców. Wtedy przez dwa kilometry drogi wlecze się człowiek uwięziony w samochodzie przez 3 godziny. Miejsca parkingowe są okupowane na tydzień wcześniej. A nad głowami lata wszystko co nawet w przybliżeniu latawce nie przypomina – chińskie smoki, fruwające poczwary, rakiety kosmiczne no i rzecz jasna - poczciwe latawce z kolorowymi ogonami. W Berck, następnego dnia po pokazie krakowskich szopek, pani (była) merowa witała nas okrzykami odwracającymi głowy ku nam wszystkich przechodniów i sklepikarzy na Alei Cesarzowej – głównej arterii miasta. Kazała nam iść koło kościoła.

"Cabana"
"Cabana" w ośrodku szkolenia jazdy na rydwanach żaglowych

To -  niesamowita budowla, długaśna jak Westminster Hall w Londynie, tam gdzie koronował się Wilhelm Zdobywca, płaski sufit ozdobiony drewnianymi łukami i galerią świętych stojących po bokach głównej i jedynej nawy - a potem mieliśmy przejść sto metrów dalej i skręcić do małej hali. Tam sprzedają najlepsze i najbardziej świeże małże świętego Jakuba czyli przegrzebki. Kobieta o dłoniach czerwonych jak rak, sprzedawczynie w sklepach rybnych w Berck można natychmiast rozpoznać po krwisto-czerwonych dłoniach – wynik ciągłego kontaktu z rybami w lodzie, skrzyknęła dwóch synów, dzielnych młodzieńców wyglądających na facetów koło trzydziestki, którzy przyzwyczajeni do musztry na kutrze odpowiadają zgodnym chórem „tak, mamusiu, robi się mamusiu”, przynieśli kilka tuzinów małż. Ich skorupy były znakiem rozpoznawczym pielgrzymów do Composteli, a niecne gangi paryskie, zwane potem „muszelnikami”, „legitymowały” się w ten sposób napadając wędrowców, ale to jest temat na inną opowieść z krainy Francois Villona.

W każdym razie błyskawicznym ruchem dłoni wyposażonej w specjalny nóż kobieta wyłuskała małże z ich mieszkanka. Polnymi drogami, wśród często podtopionych pól, łąk pełnych zajadających z melancholią pikardyjską trawę krów, białe są na rzeź, czarne w białe plamy, to mleczne, długo dzięki temu żyjące i pałaców ukrytych za zasłoną stuletnich żywopłotów mogliśmy z morskimi łupami dotrzeć do siebie. No i „nasze” Quend – Plage. Dwie główne ulice startujące w kształcie litery „V” spod stóp uroczego kościółka Matki Bożej od Sosnowych Lasów biegną na łeb na szyje w otchłań morza. W uroczym kościółku, gdzie sosny szumią swoją wieczną pieśń nigdy nie ma niedzielnego nabożeństwa. Aby w nim uczestniczyć trzeba jechać do Rue – do gotyckiego kościoła, którego architektura tak jak i starego miasta, powalają na kolana nie tylko ze względów religijnych. Rue to także wspaniały targ, na którym sprzedają …wędzony czosnek, przysmak niebywały gdy chce się przyrządzić jedyną w swoim rodzaju jagnięcinę.

Restauracja
Restauracja z owocami morza jakich wiele w maleńkim porcie Crotoy

 

A w Quend -Plage, gdy morze mrukliwie się odsunie, a na twardym piasku pojawiają się rydwany pod żaglami, wtedy też zaczyna wypełzać tam „dziwny ludek maści wszelakiej”. Jeden odwija szpagat i wysyła pod niebo swojego posłańca – latawca. Inni kroczą dumnie w ogromnych kaloszach z wędkami w dłoni. Będą łowili rybki w morzu. Spacerowicze bez interesownie ( co do skorupiaków i małż) przechadzają się z godnością wyprowadzając siebie i psy maści wszelakiej na spacer – od pikusiów po monumentalne leonbergery.

Są tacy, którzy z siatkami na ramieniu, jakby nieśli narty, z wiadrami olbrzymimi w dłoni, gonią uciekającą falę, bo tam kryje się maleńka, szara krewetka przysmak pierwszej klasy. Idą tabuny ludzi pochylających się na tym co morze wyrzuciło i tam rozgarniając wodorosty wydzierają morzu omułki, potem gotowane z koprem i z cebulką – wyśmienite danie. A inni śpieszą za uciekającymi z odpływem strumieniami, bo tam wkręcają się w plażę, w to co było kiedyś dnem morza, podłużne skorupki w kolorze ecri. Są szybkie. Zwinne. Ale co za pychota. Nie można ich kupić na targu rybnym w Paryżu bo ich transport do stolicy jest za drogi, nieopłacalny. Trzeba je moczyć dwanaście godzin w solonej wodzie, by pozbyły się piasku. A potem na patelnię.

Cudowne uzupełnienie spaghetti. „O ma pan parę sztuk”. Starsza pani bezceremonialnie mi zagląda do wiaderka i woła swego męża –„Pierre, Pierre. Ten pan jednak coś znalazł”. Pierre wezwany do tablicy podchodzi krokiem powolnym i dostojnym. Zagląda i kiwa głową –„Coraz ich mniej, niestety”. Coraz mniej. I wtedy dobiega mnie tak dobrze znany mi głos. „Tata! Uważaj!”. Puszczam wiaderko. Wpadam w pianę fal. A ta szelma Piotruś się śmieje od ucha do ucha, bo jeźdźca na rydwanie wykonał zgrabny gest dłonią i bojer na trzech kółkach zakręcił na plaży jak na pokazie.

Z Paryża, korespondent Polskiego Radia, Marek Brzeziński