Bóle głowy, mięśni, rozdrażnienie, problemy ze snem, zawroty głowy i kłopoty z żołądkiem – to tylko niektóre z przypadłości dokuczające mieszkańcom Półwyspu Iberyjskiego przed Bożym Narodzeniem. Mają się jednak czym stresować. Święta są dla Hiszpanów mieszanką wielowiekowych tradycji i nowych obyczajów, które wkroczyły pod koniec lat 80-tych, kiedy kraj wszedł do Unii Europejskiej. Obok ustawianego w domach „Belen”, Betlejem ze Świętą Rodziną, domkami, zwierzętami i rzemieślnikami pojawiły się bombki i choinki. Trzech Króli, którzy od wieków roznoszą w styczniu prezenty „wyprzedził” Święty Mikołaj. Teraz w domach drzewka stoją obok glinianych i plastikowych figurek a dzieci coraz częściej dostają upominki dwa razy – 24 grudnia i 6 stycznia.
Betlejem ze Świętą Rodziną, foto: IAR/Ewa Wysocka
Do tego wizja zbliżających się świąt pojawia się w Hiszpanii na krótko po rozpakowaniu urlopowych walizek i otrząśnięciu się z powakacyjnych depresji, które zdaniem lekarzy nękają 65 procent społeczeństwa. Już od wczesnej jesieni nad ulicami miast i miasteczek wieszane są lampiony i światełka. Na ich włączenie trzeba czekać do połowy grudnia, ale zdarza się, że podczas jesiennych upałów pod rozciągniętymi drutami paradują w ręcznikach i kostiumach kąpielowych turyści po zejściu z plaży.
Zaraz potem w supermarketach ustawiane są długie stoły a na nich wykładane turrony – słodki przysmak, bez którego Hiszpanie nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia. Turrony z wyglądu przypominają grube tabliczki czekolady. Te tradycyjne, jedzone od końca XVII wieku, są mieszanką mielonych migdałów, jajek i miodu. Smaków jest ponad dwadzieścia: czekoladowe, kokosowe, z kandyzowanymi owocami, alkoholem czy pomarańczami. Najpopularniejsze są robione przez cukierników z Jijona, nieopodal Alicante, nad Morzem Śródziemnym. Przepisy na nie przechodzą z ojca na syna i od pokoleń trzymane są w tajemnicy a cena za kilogram przekracza 100 euro.
Turrony przypominają grube tabliczki czekolady, a ich kilogram kosztować może nawet 100 euro, foto: IAR/Ewa Wysocka
Hiszpanie muszą też pamiętać, aby odpowiednio wcześnie zaopatrzyć się w owoce morza, bez których nie wyobrażają sobie świąt, a które w grudniu zwykle drożeją. Dlatego krewetki, małże, langusty, kraby upychane są do zamrażalników, kiedy jeszcze na dworze jest ciepło. W ostatniej chwili kupowane są tylko ostrygi i to one w wielu domach rozpoczynają świąteczną ucztę.
Do „straszenia turronami” i kupowania krewetek dochodzi muzyka. Wraz z przyjściem pierwszych chłodów w Hiszpanii zaczynają rozbrzmiewać kolędy. Słychać je w sklepach, na ulicach, targowiskach, rozbrzmiewają podczas popularnych, przedświątecznych kiermaszy. Są radosne i łatwo wpadają w ucho, ale męczą. Może dlatego, nie ma zwyczaju śpiewania ich przy świątecznych stołach. Ich treść może też wprowadzić w błąd zagranicznego turystę. Jedna z najpopularniejszych opowiada o rybkach, które piją wodę. „Ale popatrz jak rybki piją w rzece wodę” – brzmi refren. Niejeden przyjezdny wziął kolędę za pijacką przyśpiewkę.
Kramik na przedświątecznym jarmarku w Barcelonie, foto: IAR/Ewa Wysocka
Najważniejszym momentem Świąt jest obiad 25 grudnia. Tylko w niektórych regionach dzień wcześniej jedzona jest uroczysta kolacja. Nie ma ona jednak nic wspólnego z polską Wigilią: bez pierwszej gwiazdki, opłatka ani postnych dań. Karp uważany jest przez Hiszpanów za rybę nie do jedzenia, nie znają kiszonej kapusty, maku ani chrzanu, nie lubią śledzi i buraków a suszone grzyby czasem, choć z oporami, dodają do duszonego mięsa. Żadnej z tych potraw nie znajdziemy na hiszpańskim stole. Jednak podobnie jak w Polsce na Wigilię, tak w Hiszpanii pierwszego dnia Świąt przy stole spotyka się cała rodzina: rodzice, dziadkowie, dzieci i rozpoczyna się biesiada, która zwykle trwa do wieczora.
Jest syta a do tego wyjątkowo głośna. Obecni przekrzykują się, opowiadają, wspominają i narzekają: na rząd, na kryzys, pogodę, korupcję, hałaśliwych sąsiadów... Każdy powód jest dobry. Po deserze na stole lądują albumy ze zdjęciami i gry planszowe. Świąteczne spotkanie często kończy się odrobiną hazardu. Zebrani grają w lotto albo w karty i to na pieniądze. Kiedy zbliża się pora kolacji rozpoczyna się poobiednie pożegnanie, które trwa, trwa i trwa. Zwykłe podziękowanie, wstanie od stołu i wyjście byłoby poczytane za urazę i brak szacunku dla zebranych. Dlatego goście najpierw żegnają się w salonie, potem w korytarzu, przy drzwiach, a zdarza się, że po wyjściu z domu muszą odstać swoje jeszcze na ulicy.
Zwykle nie mają już radosnych min, bo naszego, drugiego dnia Świąt wracają do pracy. Tylko w trzech hiszpańskich regionach 26 grudnia jest dniem wolnym. Zaraz potem rozpoczynają się przygotowania do Sylwestra, kupowanie winogron i szampana. A kiedy cichną bale w hiszpańskich kuchniach znów zaczyna się krzątanina, pieczenie i smażenie. Nocami, 5 stycznia, tutejsze miasta i miasteczka przemierzają królewskie orszaki by Trzej Królowie mogli na parapetach domów zostawić o świcie prezenty. A w południe, 6 stycznia, rodziny znów zasiądą do uroczystych obiadów, które też potrwają do wieczora. I dopiero po ich zakończeniu w Hiszpanii obwieszczany jest koniec Świąt Bożego Narodzenia. Rozpoczynają się wyczekiwane przez wszystkich przeceny i powolne przygotowania do Wielkanocy. Jej nadejście też jest obwieszczane przez handlowców i lokalną administrację z niepotrzebnym wyprzedzeniem.
Ewa Wysocka