– To jest bardzo skomplikowany proces. Opis tej folii jest dość banalny, ale żeby uzyskać odpowiednią jakość, to trzeba włożyć dużo wysiłku, przeprowadzić wiele prób – dodaje Bielówka.
GEM wygląda na pierwszy rzut oka jak piękny łazienkowy kafelek. Nic bardziej mylnego.
– Ma pół miliona otworów, a każdy ma średnicę 70 mikronów, to mniej więcej średnica ludzkiego włosa. Każdy otwór musi być tak samo dobrze wytrawiony i mieć takie same parametry. Urządzenie pracuje w ściśle określonych warunkach; w zamkniętym pomieszczeniu. Przed montażem każda płytka jest dokładnie czyszczona, chodzi głównie o usunięcie kurzu.
Czyli to, co oglądamy na wolnym powietrzu, nie nadaje się do pracy.
Opłacalne ryzyko
Profesor Maciej Horowski pełniący funkcję łącznika przemysłowego CERN podkreśla, że rozpoczęcie produkcji folii GEM we Wrocławiu wiązało się z pewnym ryzykiem.
– Wrocławski Park Technologiczny zainwestował środki własne, by osiągnąć odpowiednią jakość. Ale nastąpiła szczęśliwa okoliczność: pojawiły się środki, ludzie i pojawił się rynek.
Nie tylko Techtra
W tej chwili takich firm [jak Techtra] mamy w WPT dziesiątki. One, w kilkunastu laboratoriach i przy wykorzystaniu środków z funduszy europejskich mogą takie projekty realizować. I wydaje mi się, że to jest ścieżka, która istotnie może odwrócić tę klasyfikację polskiej innowacyjności, o której tak się krytycznie mówi – zauważa Marek Winkowski, wiceprezes Wrocławskiego Parku Technologicznego.
Polskie firmy powinny mieć lepsze szanse wchodzenia na międzynarodowe rynki, mówi prezes Winkowski.
fot. R.Motriuk/IAR/Dominik Marzec
– W Polsce brakuje wejścia na rynek przyjazny producentowi. Czyli słabsze ekonomicznie firmy nie są w stanie przyjmować na siebie ryzyka, które w innych miejscach na świecie jest pomniejszane przez lepsze możliwości wejścia na rynek. To jest problem, który powinien być rozwiązany w najbliższym czasie, jeśli chcemy naprawdę wyjść z tego poziomu średniego rozwoju gospodarczego – dodaje Winkowski.
Jedna folia GEM kosztuje kilka tysięcy złotych, tłumaczy Piotr Bielówka (z prawej).
fot. R.Motriuk/IAR/Dominik Marzec
Promienie Roentgena na pomoc maszynom
- Nasze laboratorium powstało, by badać strukturę wewnętrzną dużych, ciężkich urządzeń, których nie można prześwietlać zwykłymi lampami roentgenowskimi – wspomina Jacek Głowinkowski, kierownik Laboratorium Badań Nieniszczących w WPT.
– Mamy tu możliwość przebadania obiektów do wagi pięciu ton i grubości 500 milimetrów stali, co odbiega od zwykłych, powszechnie stosowanych urządzeń. Można badać bloki silników, przekładnie samochodowe, fragmenty dźwigarów konstrukcji stalowych… I to nie tylko defekty, ale także poziom zmontowania tych urządzeń. Taką część trzeba oczywiście tu przywieźć. I prześwietlać w bunkrze, bo on chroni otoczenie przed promieniowaniem. Mamy tu też rzadkie urządzenie, czyli akcelerator cząstek skrojony pod nasze potrzeby. To on konwertuje energię elektronów do promieniowania roentgenowskiego – wyjaśnia Głowinkowski.
Rafał Motriuk, IAR