Dwie młode dziewczyny jadą do Jałty. Tyle się nasłuchały od dziadków o tym miejscu, że przy pierwszej okazji postanowiły zobaczyć pałac, w którym Stalin, Roosevelt i Churchill podzielili Europę. Opowiadam im, że pałac w Liwadii to dawna siedziba rodu Potockich. Polski magnat Leon Potocki w 1834 roku kupił ziemię nad samym brzegiem Morza Czarnego i wybudował niewielką rezydencję, katolicką kaplicę i założył park. Trzydzieści lat później, już po śmierci właściciela, posiadłość odkupił car Aleksander II. Przebudował dom Potockich, powiększył park i dobudował prawosławną kaplicę oraz oranżerię. Kolejny car Mikołaj II rozebrał stare zabudowania i wystawił neorenesansowy pałac. Aż do rewolucji posiadłość w Liwadii była ulubionym miejscem wypoczynku rosyjskich władców. Dziewczyny słuchały z szeroko otwartymi oczami, z niedowierzaniem kręcąc głową.
"Na półwyspie jest więcej takich śladów polskości" zakończyłem opowieść, dając im do zrozumienia, że nie tylko Rosjanie pozostawili coś na Krymie, ale także inne narody, nie wspominając o jego rdzennych mieszkańcach, Tatarach. Przed halą przylotów tłoczą się taksówkarze. Za kurs do miasta liczą sobie od sześciuset do tysiąca rosyjskich rubli. Ceny prawie jak w Moskwie.
"Ano drożyzna, nawet paliwo poszło w górę" - narzeka kierowca, który wiezie mnie do hotelu. Pytam, czy następnego dnia nie pokazałby mi półwyspu, na co on ochoczo przystaje. "Akurat jutro jest sobota i miałem odwiedzić brata w Sewastopolu". "Pokażę ci najpiękniejsze miejsca Krymu" - zapewnia. Zaraz po przylocie biorę się do pracy. Jeszcze tego wieczoru spotykam się z wiceprzewodniczącym medżlisu Tatarów krymskich Narimanem Dżelalem. Mężczyzna jest szczerze zatroskany o przyszłość swoich ziomków. Tłumaczy, że po aneksji Krymu separatystyczne władze rozpoczęły nagonkę na Tatarów. "Pewnie za to, że byliśmy i jesteśmy przeciwni włączeniu półwyspu do Rosji" - wyjaśnia." Straszą nas procesami, nękają przesłuchaniami i odgrażają się, że zaprowadzą porządek". W jego opinii po aneksji mieszkańcom Krymu żyje się coraz gorzej. Na półkach brakuje podstawowych towarów, nawet o lekarstwa trudno. Nie działają bankomaty, a w sklepach, restauracjach i hotelach można płacić tylko gotówką. "Tysiące ludzi zostało bez pracy" - narzeka.Krym to taka bomba z opóźnionym zapłonem. W każdej chwili mogą wybuchnąć zamieszki. Tłumaczy też, że ważne jest, żeby w Kijowie nie zapominano o Tatarach, bo rdzenna ludność półwyspu jest sercem ukraińskości na tym okupowanym przez Rosjan kawałku ziemi.
Nazajutrz punktualnie o dziewiątej przed hotel, w którym mieszkałem podjechała taksówka.
"Pojedziemy do Sewastopola przez Bakczysaraj i Bałakławę" - oświadczył kierowca. O tej pierwszej miejscowości, w przewodnikach turystycznych można odnaleźć jedynie krótkie notatki. Początkowo w tym miejscu były trzy osady. Pierwsza z nich to twierdza Kyrk-Jer, bardziej znana jako skalne miasto Czufut-Kale. Nad twierdzą znajdowała się położona w wąwozie górskim druga osada, nazywana Sałaczik, a u podnóża warowni wybudowano osiedle Eski-Jurt. W wielkim skrócie: te trzy osady wspólnie tworzyły Bakczysaraj. Niezależnie od przetaczających się przez te tereny wojen miasto zachowało status stolicy Tatarów krymskich.
Do dziś można podziwiać dwie budowle z okresu świetności chanatu krymskiego: pałac chanów i Wielki Meczet Chan-Dżami. Na polecenie władcy Sahiba I Gireja wznieśli je jeńcy wzięci do niewoli w czasie tatarskich wypraw na Ruś i Ukrainę. Prace nadzorowali najlepsi architekci z Persji i Włoch. Siedziba tatarskich władców zachwyca przepychem. Ściany są wykładane mozaiką, na podłogach marmury i dywany. Na różne okazje chan miał osobne komnaty. W jednych przyjmował zagranicznych posłów, w innych dowódców czambułów powracających z wypraw, w jeszcze innych podpisywał dekrety, prowadził narady wojenne i biesiadował. W bakczysarajskim pałacu nie zabrakło także haremu, prywatnej części domu wschodnich możnowładców, do której nie miał wstępu nikt obcy. Jednak pałac chanów w Bakczysaraju światową sławę zyskał dzięki fontannom. Zdobiły one nie tylko ogrody i dziedzińce, ale również korytarze i większe komnaty. Fontanna w tatarskiej tradycji symbolizuje ziemskie życie człowieka. Równy, niski strumień to dzieciństwo, silny i wysoki to młodość, a słaby oznacza starość. Szczególną czcią otaczano tak zwane fontanny łez, czyli swego rodzaju pomniki wystawiane ukochanym zmarłym. Zatrzymajmy się na dłużej przy jednej z chanowych fontann. Została zbudowana w latach 1734 – 1764 i symbolizuje rozpacz chana Krym Gireja, ostatniego władcy Tatarów krymskich, po śmierci jego ukochanej branki Diljary Bikecz. I tu sięgnijmy do Sonetów krymskich Adama Mickiewicza. Odnajdziemy wśród nich ten, który dotyczy właśnie bakczysarajskiego pałacu i znajdującej się w nim fontanny łez:
Grób Potockiej
Polko, i ja dni skończę w samotnej żałobie;
Tu niech mi garstkę ziemi dłoń przyjazna rzuci.
Podróżni często przy twym rozmawiają grobie,
I mnie wtenczas dźwięk mowy rodzinnej ocuci:
I wieszcz, samotną piosnkę dumając o tobie,
Ujrzy bliską mogiłę, i dla mnie zanuci.
Oddając hołd zmarłej rodaczce, Mickiewicz na podstawie tatarskich legend utożsamiał ją z najukochańszą żoną chana Krym Gireja. Zresztą nie on pierwszy. Wcześniej Diljarę Bikecz uznał za polską szlachciankę Marię Potocką Aleksander Puszkin. W jego poemacie z 1820 roku Fontanna Bakczysaraju zawarta jest tragiczna historia Polki uprowadzonej przez Tatarów. Jej skromność i uroda oraz tęsknota za ojczyzną i umiłowanie Matki Bożej tak ujęły Krym Gireja, że zakochał się w dziewczynie bez pamięci. Szanując jej przekonania, nie zniewolił jej, ale faworyzował przy każdej okazji, budując na cześć naszej rodaczki nowe komnaty i zakładając ogrody. Niestety, czysta miłość ma swoich wrogów. Zazdrosna o względy chana Gruzinka Zarema tak długo dręczyła Marię, strasząc ją pohańbieniem, aż dziewczyna zmarła ze zgryzoty. Jednak prześladowczyni nie uszło to na sucho — na rozkaz Gireja zrzucono Zaremę ze skały do morza. Nikt nie wie, ile jest prawdy w tej legendzie. Mickiewicz i Puszkin też mieli wątpliwości, czy rzeczywiście ukochaną ostatniego władcy Tatarów krymskich była polska szlachcianka Maria Potocka, ale ta historia tak się im spodobała, że uwiecznili ją w swojej twórczości. Puszkin nawet na pamiątkę swojej wizyty w Bakczysaraju pozostawił na półeczce wieńczącej fontannę dwie pąsowe róże. Dziś turyści przyjeżdżający do Bakczysaraju biegną, aby zobaczyć tę tajemniczą fontannę łez, a pracownicy bakczysarajskiego muzeum dbają, aby na półce nad fontanną zawsze leżały dwie świeże róże.
Następny przystanek taksówkarz zaplanował w Bałakławie. Droga wiodła początkowo przez równiny, wznosząc się coraz wyżej i wyżej, aż dojechaliśmy do miejsca, w którym wędrowiec czuje się onieśmielony pięknem przyrody. Zielone łąki upstrzone winnicami, dalej kępy krzewów i gęsty liściasty las pnący się po stromym zboczu gór, a ponad koronami drzew biały grzbiet skał, równy niczym mur stworzony ludzką ręką. W powietrzu czuć zapach morza. Wokół drzewa i kwiaty. Kolorowe kamieniczki z czerwonymi dachami, fontanny i zatoka, w której woda ma kolor szmaragdu. Według różnych źródeł pierwsza osada powstała w tym miejscu ponad trzy tysiące lat temu. Niektórzy twierdzą, że o Bałakławie wspominał już Homer w Odysei. Tu też można trafić na kolejną inspirację Adama Mickiewicza - pozostałości twierdzy Czembalo, którym
wieszcz poświęcił sonet Ruiny zamku w Bałakławie:
Te zamki, połamane w zwaliska bez ładu,
Zdobiły cię i strzegły, o niewdzięczny Krymie!
Dzisiaj sterczą na górach jak czaszki olbrzymie,
W nich gad mieszka lub człowiek podlejszy od gadu.
Szczególną sławę Bałakława zyskała w XX wieku. Radzieckie dowództwo rozlokowało w mieście bazę okrętów Floty Czarnomorskiej wyposażonych w broń nuklearną. Miejsce było idealne. Wąskie gardło wśród skał prowadziło z morza do niewielkiej zatoki. Radzieccy inżynierowie wydrążyli w zboczu góry sztolnie, umieszczając w nich doki remontowe. Tym sposobem okręt podwodny płynący wzdłuż skalistego brzegu Bałakławy nagle znikał z pola widzenia. Inżynierowie pomyśleli też o tym, żeby przewiercić górę na wylot. Tak więc gdy trzeba było, jednostka mogła wypłynąć niezauważona podwodnym tunelem. W tym czasie miasto miało status zamkniętego. Bez specjalnego zezwolenia nikt nie mógł do niego wjechać. Współcześnie sztolnie zamieniono na muzeum, utrzymując w doskonałym stanie zarówno tor wodny, jak i doki remontowe wraz z całym systemem obronnym. Dla tych, którzy lubią statystykę, dodam, że kanał liczy półtora kilometra długości. Ma od dwunastu do dwudziestu dwóch metrów szerokości i od ośmiu do dziewięciu metrów głębokości.
"Teraz pokażę ci najpiękniejsze miasto Krymu" rozpromienił się Giennadij, gdy wreszcie skończyłem fotografować bałakławską zatokę."Jedziemy do Sewastopola" - rzucił, wsiadając do auta. "A właściwie to już jesteśmy, bo Bałakława od dawna nie jest samodzielnym miastem, tylko częścią Sewastopola, który myśmy wybudowali, bronili i pielęgnowali. Giena dalej opowiadał o odważnych admirałach, o krwawych bitwach z Turkami, o bohaterskiej obronie przed hitlerowcami i o współczesnych marynarzach pielęgnujących wielowiekowe tradycje.
"Najpierw była tu grecka kolonia Chersonez Taurydzki, w której książę Rusi Włodzimierz I Wielki w dziewięćset osiemdziesiątym ósmym roku przyjął symboliczny chrzest" - opowiadał." "Gdy na Krymie władzę przejęli Tatarzy, zburzyli Chersonez, utrzymując niewielką osadę nazywaną Achtiar" - ciągnął taksówkarz. "Dopiero nasz kontradmirał Thomas Mackenzie założył tutaj w tysiąc siedemset osiemdziesiątym trzecim port wojenny" - kontynuował. — "Miejsce tak spodobało się carycy Katarzynie II, że kazała swojemu zausznikowi, księciu Gieorgijowi Potiomkinowi, wybudować nadmorską twierdzę, którą nazwała Sewastopolem, czyli z grecka sewastos polis, „szacowne miasto” - mówił z dumą Giena. Takich opowieści można na Krymie usłyszeć tysiące. Każde miejsce, ba nawet każdy kamień ma swoją legendę. Cóż z tego skoro nad półwyspem zawisły czarne chmury rosyjskiej dominacji. Aneksja zburzyła spokój mieszkańców. Odcięła Krym od reszty świata i postawiły na marginesie turystycznych szlaków. Rosyjska polityka agresji zamiast uczynić z tego miejsca raj, stworzyła na naszych oczach kolejną enklawę z „zamrożonym konfliktem”. Taką samą jak oderwane od Gruzji; Abchazja i Osetia Południowa, czy odizolowane od Mołdawii Naddniestrze. Jak długo potrwa taka sytuacja ? Na to pytanie dziś nie podejmuje się odpowiedzieć żaden z politologów.
Maciej Jastrzębski, Moskwa