X
Szanowny Użytkowniku
25 maja 2018 roku zacznie obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Zachęcamy do zapoznania się z informacjami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych w Portalu PolskieRadio.pl
1.Administratorem Danych jest Polskie Radio S.A. z siedzibą w Warszawie, al. Niepodległości 77/85, 00-977 Warszawa.
2.W sprawach związanych z Pani/a danymi należy kontaktować się z Inspektorem Ochrony Danych, e-mail: iod@polskieradio.pl, tel. 22 645 34 03.
3.Dane osobowe będą przetwarzane w celach marketingowych na podstawie zgody.
4.Dane osobowe mogą być udostępniane wyłącznie w celu prawidłowej realizacji usług określonych w polityce prywatności.
5.Dane osobowe nie będą przekazywane poza Europejski Obszar Gospodarczy lub do organizacji międzynarodowej.
6.Dane osobowe będą przechowywane przez okres 5 lat od dezaktywacji konta, zgodnie z przepisami prawa.
7.Ma Pan/i prawo dostępu do swoich danych osobowych, ich poprawiania, przeniesienia, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania.
8.Ma Pan/i prawo do wniesienia sprzeciwu wobec dalszego przetwarzania, a w przypadku wyrażenia zgody na przetwarzanie danych osobowych do jej wycofania. Skorzystanie z prawa do cofnięcia zgody nie ma wpływu na przetwarzanie, które miało miejsce do momentu wycofania zgody.
9.Przysługuje Pani/u prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.
10.Polskie Radio S.A. informuje, że w trakcie przetwarzania danych osobowych nie są podejmowane zautomatyzowane decyzje oraz nie jest stosowane profilowanie.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach dane osobowe oraz polityka prywatności
Rozumiem
Informacyjna Agencja Radiowa

Meksykańskie hacjendy

Ostatnia aktualizacja: 08.02.2016 12:33
Gdy zaczyna się mieszkać w Meksyku, to czasami ma się wrażenie jakby chwyciło się Pana Boga za nogi. Zjawiskowe kaskady, skute lodem czubki wulkanów, rajskie plaże, lazurowe i ciepłe wody oceanów z obu stron wybrzeża, tropikalne dżungle i wszystko o czym można marzyć, a czego ludzka wyobraźnia nie zdoła wymyślić. Piękno przyrody, kultury i tradycji w czystej postaci. Tak myślałam, póki nie odwiedziłam kilku hacjend. Wówczas otwiera się przed nami nowy, jeszcze wspanialszy świat.
Meksykańskie hacjendy
Foto: IAR/Sylwia Mróz

Hacjendy to duże majątki ziemskie, dawniej zorganizowane niczym państwo w państwie, samodzielne i samowystarczalne gospodarstwa rolno-hodowlane. Na przełomie XVI i XVII wieku istniały blisko cztery tysiące posiadłości tego typu. Niektóre z nich przypominały twierdze i były budowane na wzór zachwycających architektonicznymi detalami europejskich rezydencji czy zamków. Każda z hacjend stanowiła oddzielny organizm z kościołem, spichlerzami, budynkami gospodarczymi, oborami, polami uprawnymi, sadami, ogrodami i częścią reprezentacyjną Casa Grande. Większość z nich była nastawiona na uprawę zbóż, kukurydzy, hodowlę bydła bądź wyrób alkoholu. Niektóre posiadały własne kopalnie, które były głównym źródłem dochodu dla ich właścicieli, którzy najczęściej decydowali się na życie w mieście.

Część hacjend uległo zniszczeniu w czasie rewolucji w 1910 roku, jednak niektóre z nich można odwiedzić po dziś dzień, bowiem spełniają funkcję hoteli. Rozsiane są po całym kraju. Często można je spotkać, pozostawione same sobie i zrujnowane przy mniejszej drodze stanowej. Inne są wyremontowane, odrestaurowane i zamienione w hotele z centrum spa. Najczęściej mają własne stajnie, gospodarstwa rolne, baseny. Niektóre pozostały w rękach osób prywatnych i wizyty w nich mogą odbywać się jedynie w drodze wyjątku. Na co dzień dostępne są wyłącznie dla właścicieli i ich znajomych.

Ostatni typ tego rodzaju kompleksów interesował mnie najbardziej. Taka właśnie jest hacjenda La Laja. Jej zdjęcia znalazłam w książce, poświęconej meksykańskiemu designowi – „Mexican contemporary” Herberta Ypma. Autor zachwycony stylem jednego z najlepszych meksykańskich architektów, Luisa Barragana, wyruszył w poszukiwaniu jego inspiracji. W ten sposób trafił do prywatnej posiadłości, będącej w posiadaniu rodziny architektów Sordo Madaleno. To właśnie tutaj ojciec Juan oraz jego synowie Juan Jose oraz Javier mieli się uczyć pełnego kontrastów, zadziwiających efektów świetlnych i monumentalności stylu.

Znalezienie hacjendy okazało się trudnym zadaniem. W okolicy miasta Queretaro, położonego na północ od stolicy miasta jest wiele tego typu majątków, niektóre z nich znajdują się w znacznym oddaleniu od głównych dróg i nie prowadzą do nich żadne znaki, więc ich odszukanie graniczy z cudem. Po kilku godzinach i przejechaniu wielu wyboistych dróg udało się dotrzeć do celu. Na ostatnim etapie była ona wyjątkowo malownicza, bo prowadziła przez groblę i wąską żwirową aleję, wysadzaną z obu stron szpalerami drzew. Gdy tylko pojawiłam się przed bramą, prowadzącą na teren hacjendy, podszedł do mnie wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Był ubrany w wojskową marynarkę, a z tylnej kieszeni spodni wystawała krótkofalówka. Od początku wiedział od swoich informatorów ze wsi, że ktoś szuka hacjendy, więc na dzień dobry tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział, że „pan jest w posiadłości i nie ma mowy o żadnej prywatnej wizycie”.

Po kilku minutach rozmowy, wylegitymowaniu się i zapewnieniu, że chcę tylko zobaczyć ten cud architektury i nie będę nikomu w niczym przeszkadzać, poszedł poprosić właściciela o zgodę na bardzo krótkie zwiedzanie. Pan Sordo Madaleno zgodził się na krótki spacer w obstawie dwóch ochroniarzy z krótkofalówkami. Zaprowadzili mnie na wewnętrzny dziedziniec rezydencji, z którego kilka wejść prowadziło do wnętrz mieszkalnych, a jedna z bram do części gospodarskiej przeznaczonej dla koni. Ściany hacjendy pomalowane były w barwach ciemnoczerwonej ochry. Chropowate powierzchnie kontrastowały z wymuskaną i święcącą się w słońcu fakturą ponad stuletnich drewnianych drzwi. Nad dziedzińcem z jednej strony wyrastała wieża kaplicy z krzyżem i dzwonem. Wszystko symetryczne, monumentalne i dostojne. W połączeniu z cichym rżeniem koni można było odnieść wrażenie, że jesteśmy w innym świecie.

Przeszliśmy do części przeznaczonej dla koni, która została odrestaurowana zgodnie z pierwowzorem z czasów, gdy wybudowano hacjendę w 1703 roku. Większość zwierząt było na wybiegu, więc boksy były puste. Ściany stajni pomalowano na biało, co kontrastowało z pozostałą częścią kompleksu, przeznaczonego do celów mieszkalnych. Całości dopełniały pojawiające się tu i ówdzie metalowe rzeźby koni.

Ochroniarze przyznali, że nie mogą mnie zabrać do części mieszkalnej, ale wolno mi zobaczyć salę przyjęć oraz kaplicę. Pierwsze z pomieszczeń miało bajecznie wysoki sufit i trzy duże okrągłe okna. Ściany obwieszone były zdjęciami i obrazami torreadorów, walk byków oraz głowami prawdziwych byków. Pośrodku stał kilkumetrowy drewniany stół, zaś na końcu sali znajdowały się skórzane fotele i sofa. Pomieszczenie wychodziło na wąski, zamknięty dziedziniec ze ścianami porośniętymi pnączami i równo przyciętymi krzewami. Jeden rzut oka pozwalał stwierdzić, że właściciele rezydencji nie stronią od wystawnych i tłumnych przyjęć, które zapewne odbywają się w tej części hacjendy.

Potem przeszliśmy do kaplicy. Wąskie snopy światła dziennego wpadające przez małe okrągłe okna i skąpe sztuczne oświetlenie zwracały uwagę na ołtarz główny z figurą Matki Boskiej. Cała kaplica wypełniona była zapachem cedru, z którego zrobiono dwa rzędy prostych ławek bez oparć. Minimalizm tego wnętrza czynił je na wskroś wyjątkowym i idealnym. Widziałam dotychczas wiele kaplic i kościołów, ale ta za sprawą skromnych środków wyrazu i kameralności zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. To jedno z miejsc, do których ma się ochotę wracać.

Niestety nie udało mi się zobaczyć więcej, choć to wystarczyło, by na nowo spojrzeć na Meksyk. I odkryć coś wyjątkowego. Piękno, które jak twierdził Luis Barrgan, jest wyrocznią, przemawiającą do każdego z nas.

Z Meksyku, Sylwia Mróz