Zapach marionetki

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2014 13:44
Oto Tati bezradnie opuszcza ręce, nie wie, na czyj obraz i czyje podobieństwo wystrugać ma nową marionetkę. Kobietka, która wróciła na chwilę do swego dzieciństwa, mówi do niego: "Spójrz na mnie...".
Zapach marionetki
Foto: Josh Pesavento/Flickr/CC by 2.0 (fragm.)

Krucha kobieta wraca. Będzie to kawałek jej snu o niej samej w dalekiej przeszłości - gdzieś na początku, albo łupina jej pamięci. Teraz, kiedy w prologu wyreżyserowanego przez Krzysztofa Popiołka muzycznego seansu Martyny Lechman „Śpią wystawy” staje w środku plamy jasnego światła, kiedy próbuje dostroić gardło do dawno temu ucichłych wysokich brzmień z czasów, gdy lalka była dla niej człowiekiem, tyle że maleńkim i święcie wierzącym w złoto milczenia, teraz, kiedy próbuje wsunąć dłonie i nogi w tamte kruche gesty, przykleić do twarzy tamten mleczny uśmiech, nadać spojrzeniu tamto swoje bezradne zdumienie pierwszy raz w życiu widzianym o zmierzchu ogromnym chłodem dorosłego świata, bez wzruszenia ramion przechodzącego mimo samotności pluszu i ebonitu na wystawach sklepów z zabawkami, teraz i tu, na dnie wąskiego blasku z boku ciemnej tafli sceny Małopolskiego Ogrodu Sztuki w Krakowie siebie małą rojąc sobie w malignie lub na jawie – ile ma lat? Wystarczająco dużo, by czuć cierpkość spokojnego zdziwienia, że już aż tak wiele czasu minęło. Wystarczająco mało, by nie czuć mułu cynicznej rezygnacji. Ma czarne, krótkie włosy i łagodną twarz (Joanna Łaganowska). Jest kruchą postacią na spłachetku niczyim pomiędzy nostalgią a zgorzknieniem. Oddycha głęboko, trochę tak, jakby się lękała? Ktoś napisał kiedyś: Przeglądaliśmy wczoraj album zdjęć rodzinnych, dwadzieścia sześć razy westchnęliśmy „Mój Boże....” Kiedy się powraca aż tak daleko – aż tak się oddycha. Po czym – koniec plamy blasku i inna, szara jasność, co zdaje się nie mieć źródła ani końca, opada na wszystko. Widać wnętrze snu albo pamięci.

Symfoniczna orkiestra daleko, z tyłu, w premierowych szatach – skrzypce, altówki, bębny, fortepian, trąbki, wiolonczele, cała kolosalna reszta. Wysoko na balkonach – operowi śpiewacy, identycznie odświętni. Między orkiestrą a widownią – coś niby skrzynia, ułożona z wielkich puzzli. Tuż obok pluszaki w kolorze popiołu – tygrys, chyba tygrys, na pewno miś i zając (Jan Lorys, Agata Kmita, Aneta Orlik) – będą tańczyć, będą fikać baletowe kozły, będą łapać się za głowy albo tylko patrzeć i nasłuchiwać. Krucha kobieta wraca. Już cała w niegdysiejszych swoich maleńkich gestach, z tamtym dziewczęcym brzmieniem w gardle i bezradnością w zdumionych oczach wchodzi na puzzlową skrzynię – od zawsze marzyła, by nocą być w śpiącym sklepie z zabawkami. I jest. Dwa widma jej rojeń, duchy jej pamięci – witają się z nią. Skulony fabrykant lalek (Sławomir Maciejewski), każący mówić do siebie Tati - jakiś drugi, a może dokładnie ten sam Dżepetto, który w innej opowieści wystrugał drewnianego chłopczyka, co mu dobre czarodziejki drewno w ciało zmieniły w nagrodę za powrót do grzeczności - z ołówkiem w garści pochylony nad kartonem, próbuje nakreślić plan kolejnego swego dzieła, podobiznę przecudnej marionetki. I żona jego (Martyna Krzysztofik), oczywiście – Mami, majestatyczna gospodyni, w gestach i gadaniu opętana niepojętą frenezją. I to już wszystko. Reszta tej muzycznej baśni, jak wyznają twórcy, baśni dla dzieci od lat 6 do 106, jest ogromną masą powietrza, znieruchomiałego nad snem, nad pamięcią. I będą małe przygody, będą zdarzenia smutne i wesołe, ale nie ma sensu tego streszczać, nie ma sensu opowiadać historii raczej łatwej do wyobrażenia. Po prostu – przez godzinę i pół snuje się sen o powrocie do źródeł, kolebie się pamięć o czasie dawno temu dokonanym na amen. Naprawdę?

To jest jednak seans zatykający na chwilę, może nawet zdumiewający. Od Sofoklesa - ileż się teatralnych rewolucji przewaliło przez świat! Jak wiele awangard, estetycznych przełomów, wynalazków aktorskich, reżyserskich, dramaturgicznych, scenograficznych oraz muzycznych wybrzmiało! Moliery, Szekspiry i dell’arte! Ibseny, Strindbergi i Czechow! Brecht oczywiście! Realizmy, naturalizmy i symbolizmy! Teatr absurdu i teatr ekspresji szalonej! Teatr polityczny, społecznie zaangażowany, metafizyczny, a także okrucieństwa! Brutalność i liryzm! To i tamto! Lewą nogą za prawe ucho i nosem za piętę prawą! Performans totalny! Obscena, gołe zady i rewelacje polegające na skłanianiu widza do macania uwolnionego z biustonosza cycka aktorki nowoczesnej skrajnie! Tak, od Sofoklesa trwa, jakby Tadeusz Kantor rzekł, pospolite ruszenie awangard wszelkiej maści i pod wszystkimi sztandarami, a tu, w Małopolskiem Ogrodzie Sztuki – co? Przez epokę post-teatru przebrnąwszy, w epoce postpost, a nawet postpostpost-teatru tkwimy, teatr już tyleż na głowie stoi, co na uszach tańczy, a Popiołek i Lechman, przecież wciąż studenci szkoły teatralnej, czyli istoty, które na lep młodzieńczej kontestacji scenicznej winny się łapać niczym muchy – co czynią? Wracają do źródeł. Nie mówią o świecie, nie mówią o Polsce, ani wczorajszej, ani dzisiejszej, ani jutrzejszej – mówią o cudzie lalki. Snują, i to po staremu, w fantastycznie niedzisiejszej poetyce snują opowieść o najprymitywniejszym sednie iluzji, o pestce teatru, o tej chwili zawrotnej, kiedy byle patyk staje się wężem, mieczem lub chropawą miłością, wystarczy tylko zacząć śnić, albo ruszyć pamięcią do czasów krótkich spodenek, kiedy z patykami było tak codziennie. Nie chce być inaczej, zwłaszcza dziś nie chce być inaczej: ten Lechman i Popiołka gest sceniczny jest zdumiewający.

Nie piszę o żadnej artystycznej doskonałości. Nie wołam: Arcydzieło! Fenomenalność! Twór genialny! Seansowi „Śpią wystawy” sporo da się zarzucić. Można nosem kręcić nad nudnawą muzyką, można wytykać fabularny bałagan i męczący nadmiar baletowych esów floresów. Owszem, można. Lecz gdy się widzi scenę, kiedy śniąca siebie w dzieciństwie krucha kobieta uczy twórcę lalek istoty iluzji – wszystkie te ułomności tracą na znaczeniu, blakną.

Oto Tati bezradnie opuszcza ręce, nie wie, na czyj obraz i czyje podobieństwo wystrugać ma nową marionetkę. Kobietka, która wróciła na chwilę do swego dzieciństwa, mówi do niego: „Spójrz na mnie...” Po czym przyciska swą dłoń do gigantycznego, na puzzlach rozłożonego kartonu, i niespiesznie obrysowuje ją ołówkiem. Tak miesza się marzenie z rzeczywistością. Klasyk rzekłby: Iluzja realności obraca się w realność iluzji. Tak zaczyna się każdy teatr, który jest teatrem. Trochę później, gdy z wystruganych wedle planu kawałków Tati zbuduje postać gołej marionetki – krucha kobietka dobrze wie, czego lalce brakuje do życia. Uśmiecha się, zdejmuje z siebie koszulę i z czułością, delikatnie, by nie zburzyć snu, zakłada ją na drewniane ramiona postaci tak kusząco podobnej do niej. Suchej ułudzie dodaje zapach swego zmęczenia, albo swojej radości, obojętne. I to tyle. Teraz pozostaje tylko czekać na przybycie czarodziejek, co w „Pinokiu” były tak łaskawe dla drewnianego synka starego Dżepetta. Światło ciemnieje do czerni. Oklaski. Koniec snu, koniec pamięci. Do jutrzejszego seansu, kiedy krucha kobieta znów stanie w środku plamy jasnego światła, by wrócić do siebie małej w przeszłości - koniec teatru prawdziwego.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Kraków TEATR
Czytaj także

Cierpliwy labirynt linii

Ostatnia aktualizacja: 13.05.2014 16:14
W Starym Teatrze przypomina się dziś motto, którym Auden okrasił swój esej "O czytaniu”. "Książka jest lustrem: kiedy staje przed lustrem osioł, nie należy się spodziewać, że ukaże się apostoł".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Na wzgórzach trocin

Ostatnia aktualizacja: 21.05.2014 08:24
Będąc konstrukcją stu różnych smaków, "Wielkie piękno" jest w istocie opowieścią o wielkiej samotności, której nie da się ominąć. Z tej bezradności – pogodzenie. Spokój gestów, oczu, mowy Gamberdelli. I brak lęku.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Śmiech Gustawa Flauberta

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2014 11:36
Stara mądrość uczy, że w sztuce – teatrze, filmie, literaturze – do najwspanialszych epifanii dochodzi się, wpierw latami wędrując po grzbietach rzeczy z tego świata. Flaubert i Kubrick wiedzieli o tym dobrze.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Cała wieczność Artura Ui

Ostatnia aktualizacja: 03.06.2014 15:45
Po 235 stronicach tej doprawdy imponującej księgi, po 235 kilometrach marszu za plecami kolosalnej wiedzy i wybitnej naukowości – jak w parodii taniego romansu nagle trzask słyszę, trzask kompletnie obcy światu klarowności.
rozwiń zwiń