Wielkie Centrum Oburzenia

Ostatnia aktualizacja: 28.01.2015 14:50
Stwórzmy elokwentnym wierzbom godne ich strzelistego szumu wielkie Centrum Oburzenia i Protestu im. Rejtana. Niechaj się tam wierzby oburzają do woli, niech sobie protestują bez skrępowania, do wiwatu. My zaś powróćmy do spraw poważnych.
Jan Matejko, Rejtan  upadek Polski (fragm.), obraz w zbiorach Zamku Królewski w Warszawie
Jan Matejko, "Rejtan – upadek Polski" (fragm.), obraz w zbiorach Zamku Królewski w WarszawieFoto: Wikipedia/domena publiczna

Jak potężne katastrofy muszą nękać mózg człowieka, który kiełbasę spożywając, twierdzi poważnie, iż je żółty ser maczany w musztardzie? Wbrew pozorom – gdy tak się sprawy mają, wcale nie najgorzej się mają. W końcu kiełbasa i ser do jednego zbioru pokarmów należą, więc pomylenie wędliny z nabiałem, choć zdumiewające, jednak da się jakoś usprawiedliwić. Bywa, niestety, o wiele fatalniej. Bywa tragicznie. Tragicznie i bardzo kłopotliwie dla otoczenia.
Oto człowiek, dorosły człowiek, wykształcony, na co dzień sprawiający wrażenie zrównoważonego, idzie do rewiowego teatrzyku, by na występie trupy iluzjonistów trochę się rozerwać. Bilet, szatnia, kawa w bufecie, fotel w środku trzeciego rzędu. Wszystko jeszcze w porządku. Lecz kurtyna idzie w górę, pierwszy numer się rozpoczyna i człowiek zrywa się na równe nogi, wrzeszcząc: „Przestań! Na Boga! Nie rób tego, bo się poparzysz!” – wyje tak, gdyż iluzjonista zgasił w gardle płonący patyk. W środku drugiego numeru na scenę człowiek wpada i piłę, którą iluzjonista przecinał skrzynię z zamkniętą w niej niewiastą, z łap morderczego iluzjonisty wyrywa, zaś w trakcie numeru trzeciego, kiedy asystentka iluzjonisty znika jak kamfora pod czarodziejskim płaszczem magika, człowiek komórkę wyjmuje, numer wystukuje i matowym głosem prawidłowego Polaka, co spełnia obywatelski obowiązek, recytuje: „Policja? Otóż - porwano kobietę. Proszę interweniować”. I tak dalej. Katastrofalnie miesza się człowiekowi w głowie kiełbasa z serem, iluzja z realnością, udawanie z prawdą, świat sztuczny z rzeczywistym - więc w obronie króliczych praw królika, na dnie kapelusza bez pardonu zmienionego w kurę, staje człowiek, jednym ciosem pięści rozbija pełne wody akwarium, na dnie którego iluzjonista ma tylko trzydzieści sekund, by uwolnić się z łańcuchów, a gdy iluzjonista magicznym ruchem wyciąga z kieszeni marynarki człowieka kolorową reklamę agencji towarzyskiej „Fiku miku na patyku” – urażony człowiek oświadcza, że iluzjonistę, trupę całą oraz dyrekcję teatru do sądu pozywa za naruszenie dóbr osobistych, albowiem Polakiem on jest, prawidłowym Polakiem, katolikiem wzorcowym i jako taki nie uczęszcza do burdeli. Cóż mogę dodać? Amen. I coś jeszcze. Taki człowiek istnieje. Naprawdę istnieją tak zgnębione katastrofami mózgi. Istnieją takie indywidua, istnieją i dają pokazy swojej głębokiej troski.
W ostatnich latach – ileż to razy protestowali ci troskliwi. Te niskopienne wierzby płaczące - ileż razy dawały odpór? Nie mam sił liczyć, grzebać w archiwach, nie mam ochoty taplać się w szczegółach. Sto razy wierzby szumiały dzielnie przed kinami, bo jakiś brzydki film wyświetlano. Sto razy przed muzeami pikietowały w obronie uczuć urażonych przez jakieś kolorowe płótna. Sto razy w telewizji desperacko trzeszczały na pohybel jakimś szatańskim kapelom rockowym, jakimś jakoby obrazoburczym książkom, jakimś przedstawieniom teatralnym lub innym skandalom. Sto razy wierzbom kompletnie myliła się kiełbasa z serem oraz iluzja z realnością, więc sto razy uznawali dzieło sztuki za coś, co dziełem sztuki nie jest, za publicystykę, za utwór historyczny, za manifestację poglądów w sprawie X lub Y, słowem – za nie-sztuczność, nie-bajkę, nie-artyzm. Sto razy im się roiło, że do Polski ktoś lisio się skrada i na odwieczne wartości polskie dybie, że szatan hufce swe nad Wisłą rozstawia, by katolicyzm nasz spalić. Sto razy mową swą - Czesław Miłosz, uznany przez wierzby za złego i niegodnego pochówku na Skałce Polaka, zwał ją boleśnie „mową pomieszanych, chorych na własną niewinność” - dawały wierzby dzielny odpór Sodomie i Gomorze. Sto razy, dwieście razy, trzysta... I co? Nic. Wolno im.
Tak jest, swobodę mamy, więc niskopiennej wierzbie płaczącej nikt nie zabroni być niskopienną wierzbą płaczącą. Równość słusznie panuje w kraju, więc i łzawa ciemność ma swoje prawa, wolno jej mieszać ser z kiełbasą, tudzież dzieło sztuki z ideologicznym manifestem, i na kanwie tej myślowej katastrofy bredzić, co uzna za stosowne. Nic z tym nie da się zrobić. I niech Pan Bóg broni odmawiać wierzbom czegokolwiek! Gorzej, kiedy ktoś - może dla świętego spokoju, może z powodu żałosnego, małego, mysiego lęku – opuszcza ręce, poddaje się bredni, zgadza się na współpracę z niedorzecznością. Pamiętacie niedawną abdykację władz bodaj Poznania, które odwołały spektakl, bo wierzby zaszumiały, że samego Chrystusa dzieło to w złym świetle przedstawia? A ostatnią powieść Gabriela Garcii Marqueza?
Ta w 2005 roku wydana doskonałość nosi tytuł „Memoria de mis putas tristes”. Czyli po polsku: „Rzecz o mych smutnych kurwach”. Tak. Tyle że w 2005 roku rozszumiały się wierzby, więc doskonałość ukazała się pod tytułem „Rzecz o mych smutnych dziwkach”. Bo wydawnictwo jakieś ekspertyzy zleciło, powiada tłumacz Carlos Marrodan Casas, bo użycie słowa „kurwy” groziło nieobliczalnymi konsekwencjami, bo dobrze było nie podpaść pod wierzbowy paragraf o wykroczeniu przeciw obyczajności publicznej. Krótko mówiąc – lepiej było, żeby grzeczny Polak się nie zdenerwował i żeby szum jego nie obrócił się w pieśń bitewną. „Tłumaczowi pozostaje wierzyć – wyznaje Casas – że jednak nadejdzie czas, gdy Rzecz o mych smutnych kurwach będzie mogła pod tym właśnie tytułem się ukazać.” Jeszcze nie nadszedł. W ostatnim wydaniu finalnej doskonałości Marqueza dalej obowiązują miałkie, grzeczne, cienkie „dziwki”. Wciąż jest więc bezpiecznie. Wciąż jest żałośnie, kurduplowato, mysio. Nie znaczy to, rzecz jasna, iż wszędzie jest tak, ani że wypowiedź Agnieszki Odorowicz, szefowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, jest głosem jakiegoś kolosalnego herosa, bohatera nad bohaterami. Nie. To jest wypowiedź człowieka normalnego. Po prostu normalnego.
Rzekła: „Film jest kompletnie o czymś innym i nie pojawi się w nim nic, czego nie chce autor”. Chodzi o „Idę” Pawła Pawlikowskiego. Chodzi o genialne dzieło sztuki, z którego rycerze fundacji „Reduta Dobrego Imienia–Polska Liga przeciw Zniesławieniom” zrobili kolejny serek publicystyczny, serek, który zdaniem rycerzy trzeba koniecznie uzupełnić kilkoma fundamentalnymi kadrami informacyjnymi, bez których film obraża Boga, Honor oraz Ojczyznę. Obraża, bardzo obraża, szalenie obraża i zakłamuje prawdę naszej polskiej historii cudownej, gdyż... Daruję sobie szczegóły tej przez Redutę do Odorowicz wystosowanej petycji, która w swej paranoi porównywalna jest z tamtym na policję telefonem w sprawie zbrodniczego Iluzjonisty, który dla okupu porwał kobietę przy użyciu płaszcza łykającego ludzi. Daruję sobie to, gdyż nie da się cytować nicości. A poza tym – jest grubsza sprawa. Nuda.
Powtarzam: wierzby mają święte prawo szumieć sto, dwieście, trzysta razy, mają prawo szumieć dowolną ilość razy i na kanwie czegokolwiek. Jest jednak grubą niestosownością, jakimś fatalnym niesmakiem i nudą, śmiertelną nudą - za każdym razem poważnie traktować szum. I odpowiadać grzecznie – jak Tadeusz Sobolewski Reducie w sprawie „Idy” - i tłumaczyć wnikliwie, i przekonywać ciepło, i snuć analizy, i mozolnie nakłaniać do intelektualnej współpracy. Ileż można?! Ileż można komuś, kto uważa, że dwa i dwa to pięć, czyli że sztuka to nie sztuka, tłumaczyć, że dwa i dwa to jednak cztery, a sztuka to sztuka?! Ile razy w roku można bliźniemu oddzielać kiełbasę od sera, bo bez wsparcia gubi się, biedactwo?! Otóż, myśl moja fundamentalna jest taka, żeby już nie oddzielać. Po prostu stwórzmy niskopiennym wierzbom płaczącym osobne Centrum, tak jak są w Polsce centra handlowe, centra tatuażu, wspinaczkowe, pływackie i mrowie innych!
Monstrualna, mogąca z pięćdziesiąt tysięcy wierzb pomieścić hala za miastem. Sanitariaty, parkingi. Restauracje z kuchnią wyłącznie i ściśle staropolską. I wypożyczalnie – jak nart przy stokach lub łyżew przy lodowiskach – wypożyczalnie ze wszystkim, co niezbędne do sklecenia malowniczego oburzenia oraz znaczącego protestu. Wypożyczalnie różańców i książeczek modlitewnych, wypożyczalnie biczów do samobiczowania, wypożyczalnie megafonów i fabrycznych syren na korbę, wypożyczalnie transparentów oraz chorągwi, wypożyczalnie strojów regionalnych i mundurów legionistów Piłsudskiego, wypożyczalnie koni, skrzydeł husarskich, lanc, nagrań pieśni „Bogurodzica” i tego z filmu „Krzyżacy” fragmentu wstrząsającego i godności pełnego, kiedy wrogowie szydzą z naszej dzielności dwoma nagimi mieczami, Jagiełło zaś, w imieniu całej Polski, daje szyderstwom odpór przecudnej urody. To wszystko.
Dużo? Wcale nie tak dużo, a ulga nasza – jakże dojmująca. Stwórzmy elokwentnym wierzbom godne ich strzelistego szumu wielkie Centrum Oburzenia i Protestu im. Rejtana. Niechaj się tam wierzby oburzają do woli, niech sobie protestują bez skrępowania, do wiwatu. My zaś powróćmy do spraw poważnych.
Paweł Głowacki

Czytaj także

Niekończące się opowiadanie

Ostatnia aktualizacja: 30.12.2014 20:02
Wykręcając nieznany telefoniczny numer, aby się uwolnić od pamięci Szekspira, biedny Soergel trafił dobrze. Zadzwonił do człowieka, dla którego słowo "moon" rzeczywiście było mrokiem i odwlekaniem.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kieliszek cienia

Ostatnia aktualizacja: 07.01.2015 15:07
Właśnie na tym polega ta księga ogromna – na powolnym błądzeniu po niej, błądzeniu bez naiwnej nadziei, że się jakąś ostateczną prawdę, jakieś przesłanie, jakąś tezę na końcu błądzenia odkryje.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Odległy dzień braku sił

Ostatnia aktualizacja: 14.01.2015 14:07
Przeszłość każe zasłaniać się przed odruchem czułości. Trzeba się zasłaniać. Brak sił, by przyjąć czułość. "Ostatni dzień lata" Konwickiego - większy niż Polska roku 1957 i roku 2015 – jest opowieścią o tym małym, cichym "Nie".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Powrót

Ostatnia aktualizacja: 20.01.2015 19:00
Kto dziś tak pamięta? Można by wyrecytować nazwiska wielkich polskich aktorek, których już nie ma, a także tych, co są, bardzo są, i nazwiska wielkich aktorów, i zapytać: Kto potrafi tak do nich wszystkich wracać? Lepiej nie.
rozwiń zwiń