Zacznie się oczywiście od "Błękitnej Rapsodii" George'a Gershwina. Popularne dzieło powstała na zamówienie Paula Whitemana, kierownika jazzbandu. No właśnie – problem z przypisaniem stylistycznym utworu zaczyna się już w chwili złożenia zamówienia. Whiteman, reklamujący się jako "król jazzu", prowadził bowiem zespół białych muzyków, którzy wykonywali starannie zaaranżowane kompozycje z nut - nie posługiwali się improwizacją. Dla wielu wyklucza to ich związek z jazzem.
Kompozytor twierdził zaś, że inspiracją dla niego był... stukot kół pociągu. "Całą Rapsodię, od początku do końca, usłyszałem podczas podróży" – wspominał. Prawykonanie w roku 1924, z kompozytorem przy fortepianie, przyniosło twórcy utworu i zespołowi Whitemana natychmiastowy sukces u publiczności. Krytycy pozostali podzieleni, nawet wielbiciel "Rapsodii" Leonard Bernstein (sam będący kompozytorem) nie potrafił dostrzec wyrafinowania konstrukcyjnego dzieła, które kipi od melodycznej inwencji (stąd "rapsodia" w tytule), ale wszystkie pomysły są przetworzeniem albo rozwinięciem motywów, które pojawiają się w pierwszych kilkunastu taktach.
Podobne paradoksy towarzyszą dziełom kolejnych pokoleń amerykanskich kompozytorów, nie wyłączając Aarona Coplanda i Johna Adamsa.
***
W "Podróż na jeden koncert" - we wtorek (30.06) w godzinach 19.00-23.00 - zabierze Państwa Jacek Hawryluk.
mm/tj