Ryszard Sawa: to szok dla widzących, że niewidomy się pcha do maratonu

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail
Ryszard Sawa: to szok dla widzących, że niewidomy się pcha do maratonu
Ryszarda Sawa przekonuje, że niewidomi też mogą uprawiać sport, w tym z powodzeniem bieganie (zdjęcie ilustracyjne) Foto: Glow Images/ East News

To opowieść o człowieku, który mimo tragedii z dzieciństwa, spełnia swoje marzenia. - W 1953 roku miałem 9 lat, mieszkałem we wsi koło Hrebennego. Pasłem krowy i znalazłem pocisk. Próbowałem odkręcić zapalnik, wtedy wybuchł mi w ręku. Straciłem dłoń, wzrok, miałem poharataną twarz - opowiada maratończyk Ryszard Sawa.

Posłuchaj

Ryszard Sawa: to szok dla widzących, że niewidomy się pcha do maratonu (Godzina prawdy/Trójka)
+
Dodaj do playlisty
+

- Po miesiącu od wypadku trafiłem do szkoły w Krakowie. Myślę teraz, że wypadek to nie była dla mnie wtedy żadna trauma, specjalnie tego nie przeżywałem. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że dzięki niemu wyrwałem się ze wsi. Tam nie miałem żadnych perspektyw - mówi bohater "Godziny prawdy".
Ryszard Sawa opowiada, że stracił wzrok, ale zyskał możliwość wykształcenia. - Dalej trafiłem do szkoły w Laskach, która była na wyższym poziomie od pozostałych, zrobiłem tam maturę. Potem dostałem się na Uniwersytet Warszawski na wydział matematyki. To był dla mnie łatwy przedmiot, specjalizowałem się w tzw. metodach numerycznych, obecnie to się nazywa informatyka. Pracowałem w Instytucie Podstaw Informatyki i zawsze starałem się być aktywnym - wspomina gość Michała Olszańskiego.

Wszystkie audycje z cyklu "Godzina prawdy" znajdziesz TU >>>
Jednak Ryszard Sawa długo nie miał okazji, żeby ćwiczyć. Twierdzi, że w szkole w Laskach nie było sprzyjającej atmosfery do uprawiania sportu. - Swego czasu panowała opinia, że każdy wysiłek może szkodzić na wzrok. Zawsze lubiłem sport, ale nie mogłem go uprawiać. Dopiero w 1980 roku umożliwiono mi udziału w treningu w klubie "Warszawianka". Starałem się podłączać do kolegów, którzy biegali po bieżni. Tam była żwirowa bieżnia, więc każdy biegacz chrzęści na żużlu. Na słuch biegłem za tymi, którzy tam trenowali - dodaje.
Forma rosła powoli, ale to był sposób na przygotowanie się do pierwszego bardzo ważnego startu. - W 1982 roku wziąłem udział w pierwszym maratonie. Przełamałem barierę. To, że niewidomy się pcha do maratonu, było szokiem dla widzących. Po tym pierwszym starcie łatwiej mi było w następnych. W ciągu roku poprawiłem swoje wyniki o godzinę. Najlepszy wynik miałem w 1987 roku. To było 3 godziny 11 minut. Miałem wtedy 43 lata - opowiada.

Ryszard Sawa nigdy nie narzekał na swoje życie, bo jak sam mówi, musi gonić świat, który cały czas ucieka. Teraz marzy o tym, żeby pobiegać jeszcze co najmniej z 10 lat.

"Godzina prawdy" na antenie Trójki w każdy piątek o godz. 12.05.

(mp, ei)

Polecane