Płyta tygodnia. Caribou "Suddenly’"

Ostatnia aktualizacja: 06.04.2020 07:00
W 2014 roku Dan Snaith - jako Caribou - wydał album "‘Our Love", który znalazł się w pierwszej piątce albumów roku w najważniejszych podsumowaniach muzycznych. Teraz, pięć lat później, Caribou powraca z siódmym krążkiem studyjnym zatytułowanym "Suddenly".
Caribou na tle muralu Stamford Hill Estate autorstwa Amber Elise
Caribou na tle muralu Stamford Hill Estate autorstwa Amber EliseFoto: Thomas Neukum/mat. prasowe

Kiedyś łatwiej było tworzyć muzykę, która istniała tylko w mojej wyobraźni. To poczucie eksploracji i odkrywania, ekscytujące podniecenie związane z tworzeniem czegoś, wciąż istnieje, ale nie wydaje się, aby zmiany w moim życiu nie wywarły wpływu na moją muzykę Dan Snaith

To ciepły, nieokiełznany i ciągle zaskakujący album o rodzinie i zmianach, które wprowadzamy w miarę ewolucji związków. "Our Love" było otwartą eksploracją idei miłości w jej najwspanialszej formie. "Suddenly" jednak odrzuca tę koncepcję i odnosi się bezpośrednio do prawdziwego życia i ludzi, dla których ta miłość jest najważniejsza. Na krążku eksploracja miłości do ludzi w życiu Snaitha jest głęboko osobista i bezpośrednia. Małe migawki jego życia przenikają do jego muzyki. W rzeczywistości jednak wiele utworów zostało napisanych oczami innych, Snaith stawia się w sytuacji swoich bliskich i stawia czoła temu, przez co przechodzą.

Nawet tytuł albumu nawiązuje do jego rodzinnego życia - pod koniec długiego procesu tworzenia albumu najmłodsza córka Snaitha dodała nowe słowo do swojego słownictwa z dramatycznym efektem - "Suddenly". Zaczęła to powtarzać, co sprawiło, że żona Snaitha zasugerowała to jako tytuł.

To najbardziej zaskakujący i nieprzewidywalny album Caribou do tej pory. Mimo, że zachowuje on charakterystyczne dla Caribou ciepło i technikę, jest pełen zwrotów.

Podobnie jak w przypadku poprzednich albumów Caribou, "Suddenly" wydobyto z setek szkicowych pomysłów (tym razem ponad 900). - Nagrywam muzykę każdego dnia i uwielbiam ją - jak nigdy wcześniej. Czuję się bardzo szczęśliwy - mówi Snaith. - Istnieje sprzeczność między codzienną pracą polegającą na tworzeniu coraz większej liczby pomysłów muzycznych, które wydają się nie dodawać niczego, a stopniowym rozrastaniem się albumu. Zdał sobie jednak sprawę, że w pewnym momencie to się zmienia: W wszystko składa się na szerszy obraz. To, jak to się dzieje, jest dla mnie zawsze tajemnicą, kieruję się instynktem.

Nie jestem mocnym wokalistą. Zajęło mi dużo czasu, aby zbudować pewność siebie i znaleźć sposób na śpiewanie moich piosenek Dan Snaith

Istnieje kilka subtelnych różnic w procesie, który wyróżnia "Suddenly" spośród innych albumów Caribou. Po raz pierwszy Snaith śpiewa w każdym utworze. Jego głos jest jasny i pewny siebie. Melodie są bardziej złożone niż kiedykolwiek, a głos Snaitha jest na pierwszym planie. Snaith jest więc nie tylko bardziej obecny niż kiedykolwiek wcześniej, ale po raz pierwszy od 2005 roku jest jedynym głównym wokalistą (chociaż oczywiście jest kilka sampli z jego bogatej kolekcji płyt). Początkowo było to niezamierzone, ale w miarę rozwoju albumu Snaith uświadomił sobie, że "tak może być".

W roli gościa w studiu nagraniowym pojawiła się mama Snaitha. Jej anielski głos pojawia się na moment w utworze "Sister". - Moi rodzice przeprowadzili się z Anglii do Kanady, zanim się urodziłem i nagrywali taśmy, aby odsyłać pocztą do moich dziadków w Anglii -  wyjaśnia Snaith. - Wers, którego użyłem, to moja mama śpiewająca wierszyk dla mojej siostry, kiedy była jeszcze dzieckiem. Nie powiedziałem jej, że tam jest - mam nadzieję, że to mile widziana niespodzianka! - śmieje się.

Moje płyty są dla mnie jak albumy ze zdjęciami - kiedy patrzę na stare, są jak migawki mojego życia z tamtego czasu, pełne ludzi, którzy byli blisko Dan Snaith

Nagrany prawie całkowicie samemu w domowym studio, w ciągu trzech kluczowych dni Snaith miał współpracownika. Chodzi o Colina Fishera, wieloletniego przyjaciela i współpracownika. Fisher gra na saksofonie i gitarze. Fisher przyleciał z Toronto i zatrzymał się u Snaitha i jego rodziny - żona Snaitha nazywała go Śmiechem Buddy za jego prawie nieustanny śmiech i jego spokojną życzliwość. Poza nagrywaniem zmienił także całą atmosferę w domu w naprawdę miły sposób - mówi Snaith. Wspaniale było zobaczyć, jak moje dzieci próbują rozwikłać zagadkę osoby, która pojawiła się znikąd. Wyszedł na spacer i pojawił się ponownie z tureckim fletem, który kupił w pobliżu. 

mat. pras./kul