Piotr Gociek: Gościem w Programie 1 Polskiego Radia w Sygnałach Dnia jest w tej chwili Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej. Dzień dobry, panie ministrze.
Dariusz Piontkowski: Dzień dobry, witam państwa.
To poproszę nas podedukować, jeśli chodzi o pytania dwa. Po pierwsze – co pan uwielbiał czytać jako dziecko albo wołał, żeby rodzice czytali na głos? A potem – co pan swoim dzieciom czytał na głos? No bo dzisiaj Dzień Głośnego Czytania.
Jako starszy to czytałem Szklarskiego i serię Tomka, i Indiańską trylogię. Koziołka Matołka z wczesnego dzieciństwa, a później swoim dzieciom, mieli taką ulubioną bajeczkę o takim cukierniku z Torunia, którą znali na pamięć, ale woleli, żebym czytał. Najgorzej było, gdy popełniłem jakikolwiek błąd przy czytaniu, to wtedy dzieci mnie poprawiały, chociaż jeszcze nie potrafiły czytać, znały już na pamięć...
To jest właśnie największa frajda, jak rodzic coś czyta, co my znamy doskonale, i jeszcze jak się gdzieś tam pomyli, to od razu można powiedzieć z taką miną: „Tato, no...”.
To znaczy, że słuchali.
No właśnie, wszystko się zgadza. Kolejny lock down nie tylko w gospodarce, ale i w szkołach, panie ministrze. Bajeczka czy realne rozwiązanie, nad którym się zastanawiają ministrowie, w tym pan?
Nie, wprowadziliśmy system, który pozwala reagować na zagrożenie epidemiczne. Jak państwo pewnie wiedzą, dyrektor szkoły w przypadku wystąpienia podejrzenia zarażenia w szkole może wystąpić do organu prowadzącego oraz do powiatowego inspektora sanitarnego, tak aby oni wydali ostatecznie zgodę na przejście części uczniów bądź całej szkoły na kształcenie na odległość. Nie chcemy reagować w ten sposób, aby wszystkie szkoły zamykać, chyba że będzie naprawdę jakaś dramatyczna sytuacja epidemiczna. Wydaje mi się, że sam fakt, że ktoś choruje na przykład, nie wiem, w okolicach Warszawy, nie oznacza, że w okolicach Szczecina musimy zamykać szkoły. I tej logiki będziemy się raczej trzymali. Są także wytyczne schematy działania w przypadku tych stref żółtej bądź czerwonej i tam inicjatywy ewentualnego ograniczenia funkcjonowania szkoły będą miały zespoły kryzysowe, w skład których wchodzą także inspektorzy sanitarni. Ten system na razie zdaje egzamin, dyrektorzy szkół mają specjalny numer telefonu, dzięki któremu mogą kontaktować się z Inspekcją Sanitarną, a więc jest szybki przepływ informacji i możliwość szybkiego reagowania na to, co się dzieje w szkole.
Panie ministrze, jak to w liczbach wygląda? Bo podkreślał pan wczoraj, że mówimy, że to jest mniej niż 1%, jeżeli mówimy o tych szkołach, w których trzeba było ograniczyć tradycyjne nauczanie. Czyli mówimy tu o dziesiątkach, o setkach placówek?
Już wszystkich placówek edukacyjnych – szkół, przedszkoli, poradni pedagogiczno-psychologicznych, ośrodków wychowawczych i tak dalej – jest prawie 48,5 tysiąca. Są to i samorządowe, i niesamorządowe. Spośród nich niespełna setka musiała przejść na jakiś czas na system kształcenia na odległość całkowicie, czyli cała szkoła, a ponad 200 to placówki, w których jakaś część uczniów najczęściej niewielka część, kilkanaście procent całej szkoły, pracuje w systemie mieszanym, czyli takim, w którym większość uczniów jest stacjonarnie w szkołach, a część choćby klasa, w której trafił się przypadek, podejrzenie zachorowania, trafia na edukację zdalną. Przy czym podkreślę jeszcze raz, że to jest tylko krótki okres czasu – tydzień, dwa tygodnie, czyli tyle, ile potrzeba na kwarantannę, aby sprawdzić, czy rzeczywiście doszło do jakiegoś zachorowania i ewentualnego rozprzestrzeniania się choroby.
Panie ministrze, kto i kiedy może i na jak długo skrócić lekcje z 45 minut do 30, bo taka możliwość się pojawiła?
Tak, wprowadziliśmy taką możliwość, dyrektor szkoły w uzgodnieniu z nauczycielami może to zrobić. Zwłaszcza chodziło nam o kształcenie na odległość, tak aby nie zmuszać uczniów, aby siedzieli 45 minut przy każdej lekcji zdalnej. Wydaje się, że w tym okresie uczeń potrzebuje jednak także trochę większej samodzielności i zbyt długa praca przed ekranem komputera nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Proszę powiedzieć, odnosząc się jeszcze do tych argumentów, które słyszeliśmy przed 1 września, jak wygląda sytuacja. A ja przypomnę jeden z koronnych argumentów tych, którzy domagali się opóźnienia pójścia dzieci do szkół w tym tradycyjnym wariancie kształcenia, była sugestia taka, że trzeba poczekać tydzień, najlepiej dwa tygodnie, czy powroty z wakacji nie doprowadziły do rozprzestrzenienia się koronawirusa, i dopiero wtedy po takiej właściwie kwarantannie dla wszystkich można dzieci bezpiecznie wysyłać do szkół. Wydaje mi się, że gdyby mieli rację ci, którzy tak wtedy mówili, to by oznaczało, że po dwóch tygodniach, czyli w połowie września, mielibyśmy jakiś rzeczywiście duży skok zachorowań w szkołach. Czy tak rzeczywiście było? Jak to wyglądało?
Rzeczywiście dobrze pan to przypomniał. To jest jeden z momentów, kiedy mieliśmy taką bardzo silną presję części środowisk, aby nie wracać do nauczania stacjonarnego w szkołach czy w ogóle powrotu młodzieży do szkoły. Podobnie zresztą było w maju, gdy przywróciliśmy choćby konsultacje do szkół, a potem przeprowadziliśmy w czerwcu egzaminy. Za każdym razem mieliśmy taki napór medialny, aby niczego nie robić, aby młodzież nie wracała do szkół.
Gdyby tak było, że powrót z wakacji spowodowałby masową falę zachorowań, to dzisiaj mielibyśmy tysiące placówek zamkniętych, a tak nie jest. Widać pewną fluktuację, część szkół wraca do tradycyjnych zajęć z tej kwarantanny, pojawiają się nowe zakażenia czy podejrzenia zakażeń, najczęściej osób z zewnątrz, które gdzieś miały kontakt z jakąś inną osobą zarażoną bądź podejrzaną o zarażenie. Nie widać na razie, aby ten słynny powrót z wakacji miał spowodować jakąś masową falę zachorowań. Te liczby, które podałem, które pan cytował, poniżej procenta placówek, w których trzeba było przejść na nauczanie mieszane bądź zdalne, pokazuje, że tego symptomu powrotu z wakacji i potem masowych zachorowań nie było.
Panie ministrze, pan wspominał kilkakrotnie, że nie będzie podniesienia subwencji oświatowej, część samorządowców domaga się tych dodatkowych pieniędzy, mówiąc, że sytuacja jest nadzwyczajna. No ale z drugiej strony przedstawiciele rządu przypominają: sytuacja była już nadzwyczajna przez te pół roku i w związku z tym dlatego że nie trzeba było płacić na przykład za dodatkowe zajęcia, także z innych powodów, samorządy zaoszczędziły grubo ponad miliard złotych. To w takim razie jak ta prawda wygląda? Co się stało z tymi pieniędzmi? No bo jak rozumiem, co, chyba powinny trafić do szkół właśnie w kolejnej nietypowej, nadzwyczajnej sytuacji, z którą mamy do czynienia teraz.
Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że nie ma nagle jakiegoś zwiększonego poziomu wydatków, bo przecież my nie wprowadziliśmy jakichś nadzwyczajnych działań szkół, samorządów, które wymagają gigantycznych pieniędzy. Przypomnę, że, nie wiem, wietrzenie sal, środki dezynfekujące używane przez osoby z zewnątrz czy uczniów nastoletnich wchodzących do szkoły to nie są jakieś nadzwyczajne wydatki. Maseczki, podobnie jak środki dezynfekujące, były zakupione ze środków rządowych zarówno wiosną jak i teraz, każda szkoła, która miała zapotrzebowanie, mogła zgłosić się do Ministerstwa Zdrowia i takie bezpłatne dostawy otrzymać.
Natomiast rzeczywiście nawet niektórzy samorządowcy zwracają uwagę na to, że ten okres od marca do czerwca i potem częściowo wakacji doprowadził do tego, że samorządy miały mniejsze wydatki choćby na zastępstwa, ale i także dowożenie szkół czy mniej energii. My szacujemy, że łącznie mogło być to około miliarda trzystu – miliarda czterystu milionów złotych. I wydaje mi się logiczne to, o czym pan powiedział, że te pieniądze powinny z powrotem trafić do szkoły, jeżeli będzie rzeczywiście zwiększony poziom wydatków związanych w jakikolwiek sposób z pandemią. Wydaje nam się to oczywiste, natomiast subwencja wzrasta, w tym roku wzrost jest to prawie trzymiliardowy, a od roku 2015 subwencja wzrosła niemal o 10 miliardów złotych.
Panie ministrze, teraz jeszcze dwa słowa o nowym programie edukacyjnym, do którego w tej chwili już zapraszamy szkoły. Mają czas do 8 października, celem poprawa wiedzy najmłodszych uczniów, jeśli chodzi o klimat i ochronę środowiska.
To tematyka, która dosyć często pojawia się choćby w interpelacjach poselskich, tematy ekologiczne, klimatu pojawiają się na kilku przedmiotach. Daliśmy również możliwość od początku tego roku, aby na godzinach wychowawczych nauczyciele zajmowali się między innymi taką tematyką. Wydaje się, że warto przynajmniej od czasu do czasu porozmawiać, budzi to zainteresowanie młodzieży, a chyba nie ma lepszej motywacji niż zainteresowanie. I na pewno młodzież chętnie będzie brała udział w tego typu zajęciach.
A dodajmy jeszcze: program edukacyjny też dodatkowy został zainicjowany przez spółkę PGE Energia Ciepła. O tym właśnie mówiłem. To na koniec jeszcze króciutko, panie ministrze – zostaje pan w rządzie jako na przykład wiceminister, jak już po rekonstrukcji dojdzie do połączenia resortu edukacji narodowej i szkolnictwa wyższego?
Spokojnie zaczekajmy na ostateczne decyzje i wtedy będziemy podejmowali decyzję.
Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej, był Gościem Sygnałów Dnia w Programie 1 Polskiego Radia. Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również.
JM