Polskie Radio

Rozmowa z Edmundem Baranowskim "Jurem"

Ostatnia aktualizacja: 01.08.2011 08:15

Krzysztof Grzesiowski: Witamy naszego gościa: ppłk Edmund Baranowski, wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich. Dzień dobry, panie pułkowniku.

Ppłk Edmund Baranowski: Dzień dobry panu, dzień dobry państwu.

K.G.: Lat temu 67 plutonowy podchorąży batalionu „Miotła” zgrupowanie „Radosław”.

E.B.: Tak jest.

K.G.: Nie obrazi się pan za „chłopak z Woli, z Krochmalnej”?

E.B.: Ależ! Zawsze nobilituje nawet.

K.G.: A dziś gdzie pan mieszka? W jakiej dzielnicy? Na Mokotowie, tak? Przeniósł się pan Mokotów.

E.B.: Tak, od 64 lat na Mokotowie.

K.G.: Wola to takie szczególne miejsce w Powstaniu Warszawskim, dzielnica, która zniknęła z powierzchni ziemi.

E.B.: No tak, Wola zapłaciła cenę ogromną. Mam w pamięci dramatyczne dni, to na naszych oczach ginęła Wola, płonęły setki domów, mieszkańcy domów byli rozstrzeliwani, wszyscy, bez względu na wiek i płeć. To były nasze rodziny, nasi sąsiedzi, przyjaciele. W sercach mieliśmy rozpacz, ale byliśmy bezsilni wobec ogromnej przewagi niemieckiej. Te dni między 3 a 6 sierpnia utrwaliły mi się na całe życie.

K.G.: A jak często wraca pan czy myślami, czy przy okazji spotkań z kolegami do owej historycznej daty 1 sierpnia 44?

E.B.: Dzień 1 sierpnia był dla nas dniem wielkiego święta. Przygotowywaliśmy się do tego, szkoląc się wojskowo od roku 1942 w moim przypadku. Był to dzień radosny, ale równocześnie przynoszący nam cały szereg zawodów, bo na miejscu koncentracji otrzymaliśmy opaski, które napawały nas dumą, ale bardzo niewielką ilość broni. Każdy z nam otrzymał dwie „sidolki”, konkspiracyjne granaty, ale tylko co czwarty broń strzelecką, już nie mówiąc o broni maszynowej. Tak że to był poważny dla nas zawód, tym bardziej że obiekty, które mieliśmy do opanowania na terenie Woli, były obiektami silnie nasyconymi garnizonami niemieckimi i trudnymi do zdobycia. Sytuację jeszcze pogorszył fakt, że 30 lipca została rozładowana na trenie bocznic kolejowych Pruszkowa dywizja pancerna „Hermann Göring”, której część podążyła na wsparcie toczącej się po drodze bitwy pancernej na Pragę, a część została rozlokowana na Urlychowie, czyli na terenie naszego działania. A na Urlychowie były równocześnie usytuowane magazyny III Obwodu Wolskiego, więc nie było możliwości dostępu do broni, która się tam znajdowała, a znajdowały się tam również silne jednostki pancerne niemieckie.

K.G.: Czy to, o czym pan opowiada, te mijające pierwsze godziny, mijające pierwsze dni Powstania dawały panu mniej więcej obraz tego, jak to się może skończyć?

E.B.: To jest skomplikowana sprawa, bo do trzeciego mieliśmy nadzieję, słyszeliśmy huk dział dobiegający z Pragi, bo toczyła się ogromna bitwa pancerna, największa bitwa pancerna od czasów bitwy pod Kurskiem, w tej bitwie brało udział po obydwu stronach 1200 czołgów, to było 6 wyborowych dywizji niemieckich, takich jak „Hermann Göring”, Totenkopf, 19. dolnosaksońska, które toczyły walkę z 2. Armią Pancerną Gwardii, jedną z najsilniejszych jednostek radzieckich, która miała za zadanie, operacyjne zadanie opanowania Pragi. Nie Warszawy, Pragi. Ale celu tego nie osiągnęła, bo bitwę pancerną pod Radzyminem, podobnie jak bitwę w roku 1920 Rosjanie przegrali. Był dramatyczny moment, kiedy my otrzymywaliśmy 1 sierpnia rozkaz: godzina „W”, godzina siedemnasta, to wczesnym rankiem tego samego dnia dowódca 2. Armii Pancernej
Gwardii Radzijewski wydał rozkaz przejścia do obrony, bo bitwa była przegrana, armia nie dostawała posiłków ze wschodu i ta szansa, na którą liczyliśmy, bo to się wszystko działo blisko, na przedpolach Warszawy, przepadła. Może gdyby były telefony komórkowe wtedy, panie redaktorze,  to byśmy dostali tak zwany „cynk”, co się dzieje pod Radzyminem.

K.G.: Miał pan 19 lat.

E.B.: Miałem wtedy dwudziesty rok życia...

K.G.: ...gdy pan szedł do Powstania, dwudziesty rok życia, właśnie.

E.B.: Już byłem człowiekiem w wieku poborowym, na tyle świadomym, że wyczuwałem przynajmniej sytuację społeczną, która panowała w Warszawie, bo Warszawa od ostatnich dni lipca była miastem przyfrontowym, przez Warszawę przetaczały się rozbite jednostki niemieckie, maruderzy, uciekająca ludność osadnicza z terenów Lubelszczyzny. Ale równocześnie na wschód kierowane były transporty z Holandii i z Włoch, jednostki pancerne niemieckie, które wspierały bitwę pod Radzyminem. Nad Warszawą pojawiały się już trzydziestego, trzydziestego pierwszego radzieckie myśliwce na niewielkiej wysokości, w nocy były bombardowane węzły kolejowe na Pradze, Targówku, Żeraniu, więc wydawało się...

K.G.: Że to się może udać, może powieść?

E.B.: ...wszystko jest blisko, tak.

K.G.: Tak myśleliście?

E.B.: No, tak myśleliśmy, a w momencie, kiedy od trzeciego zamilkły działa, w nocy z drugiego na trzeciego zamilkły działa zza Wisły, to już wtedy patrzyliśmy z nadzieją w niebo, czy przylecą i zrzucą taki pierwszy zrzut dla nas, bardzo decydujący dla nas na Woli. Miał miejsce w nocy z czwartego na piąty sierpnia, kiedy nad Warszawą, nad Wolą pojawiły się trzy samoloty, polskie załogi pod dowództwem kapitanów Kleybora, Daniela i Nenckiego, które wbrew stanowisku dowódcy obszaru śródziemnomorskiego, marszałka Slessora, nadleciały nad Warszawę, mimo że miały wyraźny zakaz i rozkaz, gdzie mają dokonać zrzutów. Jednak w porozumieniu z szefem polskiej bazy (...) pułkownikiem Arciuszkiewiczem te załogi zdecydowały się na lot do Warszawy. To dla nas, dla obrony Woli była noc praktycznie decydująca. Otrzymaliśmy 12 dużych zasobników, w których była broń przeciwpancerna, przede wszystkim piaty, ciężkie granaty, angielskie gamony, broń maszynowa, amunicja. Tak że dzięki temu potężne natarcie niemieckie, które ruszyło na Wolę wczesnym rankiem 1 sierpnia mogło być powstrzymane i dzięki tej broni mogliśmy utrzymać się jeszcze na Woli do 11 sierpnia.

Wiesław Molak: A później z każdym dniem nadzieja gasła?

E.B.: No, było coraz trudniej. Dla nas takim bardzo bolesnym też wydarzeniem było to, że dopiero 28 sierpnia rządy Stanów Zjednoczonych i Anglii złożyły oświadczenia, że Armia Krajowa i oddziały walczące w Warszawie są częścią wojsk alianckich i powinny być traktowane z zachowaniem wszelkich postanowień wynikających z porozumień międzynarodowych, konwencji genewskiej, haskiej. Ale to nastąpiło bardzo późno.

K.G.: Pan, panie pułkowniku, był ranny 15 września na Czerniakowie. Jest pan kawalerem Krzyża Walecznych, po Powstaniu wzięty do niewoli, stalagi, Arbeitskomnanda, ale wrócił pan do Polski.

E.B.: Tak, wróciłem do Polski w 1945 roku, tym bardziej że z korespondencji obozowej z rodziną dowiedziałem się, że matka ocalała z pogromu Woli i obowiązkiem moim – byłem jedynakiem – był powrót do kraju. Zresztą nie żałuję tej decyzji, mimo że różnego rodzaju wydarzenia jeszcze później miały miejsce, ale uznaję, że to była decyzja właściwa.

K.G.: Czy dziś o siedemnastej, jak zwykle, w tym samym miejscu – Powązki, Pomnik Gloria Victis?

E.B.: Tak, mamy spotkanie na...

K.G.: Wasze miejsce.

E.B.: No, jeszcze przedtem mamy szereg uroczystości, takich jak...

K.G.: Ale to chyba najbliższe powstańcom miejsce, prawda? Ów pomnik Chwała Zwyciężonym.

E.B.: Tak, ja jestem silnie związany z Pomnikiem Gloria Victis, bo byłem w grupie, takiej pomocniczej grupie, która pomagała w budowie tego pomnika w roku 1946, bo 1 sierpnia 1946 roku nastąpiło uroczyste poświęcenie pomnika, przecięcie tradycyjnej wstęgi i dla nas jeszcze to był piękny moment, to był rok 1946, że na cmentarz  na te uroczystość wkroczyliśmy w takich zwartych grupach powstańczych – jak ”Zośka”, to „Zośka”, jak „Parasol”, to „Parasol”, „Czata” to „Czata”, „Miotła”, to „Miotła”, było nas po kilkunastu, ale zachowaliśmy spójność organizacyjną.

K.G.: Panie pułkowniku, dziękujemy za rozmowę, dziękujemy za wizytę. Edmund Baranowski, wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich, kawaler Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, gość Sygnałów Dnia.

E.B.: Dziękuję panom, dziękuję państwu.

(J.M.)