Teatr Polskiego Radia

Radio Julii Mark

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2017 12:00
O pracy w radiu i nie tylko Januszowie Łastowieckiemu opowiada Julia Mark, reżyserka teatralna i radiowa, laureatka nagrody Don Kichot w 2015 roku. Zapraszamy do lektury.

Panowie Dyrektorzy, jesteśmy z Miczurinem do wzięcia! – o pracy w radiu mówi Julia Mark

Janusz Łastowiecki: To pytanie natrętnie nasuwa się jako pierwsze. Skoro jednak wszystkim to zadaję, tym razem musi być tak samo: Skąd radio? Jak trafiła Pani do (podobno) największego teatru świata?

Julia Mark: Swoją przygodę z radiem zawdzięczam Ani Kerth – aktorce, która zaprosiła mnie do współpracy podczas realizacji „Dziennika biurwy”. Kolejnym pomysłem była literatura turecka – zadanie niełatwe, bo tamtejsza dramaturgia w dużej mierze przypomina scenariusze serialowych tasiemców, udało nam się jednak odkryć perełkę – tekst młodziutkiego Berkuna Oya „Modlitwa o pożar”, swoją poetyką mocno przypominający dramaty Becketta.

: Przybyła Pani ze świata teatru scenicznego. Czy nie pojawiło się wrażenie (szczególnie na początku), że tutaj, w świecie konsolet i mikrofonów, jest czegoś mniej, a przestrzeń „mówiona” to jednak skromna cząstka tego świata sztuki, który ma Pani na co dzień?

JM: Wręcz przeciwnie. Odcięcie bodźców wizualnych na nowo otwiera wyobraźnię, umożliwia koncentrację na słowach i budujących się znaczeniach. Pracę nad słuchowiskiem wykorzystuję jako doskonałe narzędzie do analizy tekstu, co nieraz stanowi zaczątek pracy na deskach teatralnych.

JŁ: Czy można więc traktować radiową adaptację w kategoriach czytania na głos, sondowania danego tekstu? Na ile słuchowisko może konkretyzować dramat przed premierą sceniczną?

JM: Jak najbardziej! Tak było w wypadku „Karskiego historii nieprawdziwej”. Początkowo zrealizowaliśmy słuchowisko, a kilka miesięcy później spektakl. Liczne tropy, odkryte podczas pracy nad wersją radiową, zostały przeniesione do teatru. Właściwie całe opracowanie muzyczne ze spektaklu i słuchowiska jest takie samo. Podobne było moje zamierzenie, jeżeli chodzi o „Uprawę roślin południowych metodą Miczurina”. Planowałyśmy z Weroniką Murek zrealizować przedstawienie, niestety dyrektor teatru, z którym rozmawiałyśmy, wycofał się z tego przedsięwzięcia. Dlatego, panowie dyrektorzy, jesteśmy z Miczurinem do wzięcia!                                                                                                                                                                                                           

JŁ: Katarzyna Gargol, Weronika Murek, Szymon Bogacz, Michał Zdunik. Świat młodej dramaturgii to Pani radiowe poletko. Duet z Bogaczem przyniósł nagrody Don Kiszota i Talantona. Wielu reżyserów radiowych poległo w starciu z dramatem współczesnym. Czego potrzebuje reżyserka / reżyser radiowy, aby w pełni przełożyć gęsty język współczesności na kod radiowy?

JM: Współczesna polska dramaturgia to w jakimś sensie moja specjalizacja zawodowa, także w teatrze dramatycznym. Nie był to do końca mój wybór; mam wrażenie, że łatwo w naszym środowisku trafić do jakiejś szufladki, mnie trafiła się akurat taka. Na szczęście to wiąże się ze wspaniałymi spotkaniami, takie jak ostatnio z Weroniką Murek. Jednak w najbliższym czasie planujemy sięgnąć po piętnastowieczną ustawę „Młot na czarownice” i na jej bazie skonstruować spektakl, a może i słuchowisko.

JŁ: Jest pewne przekonanie o konwencjonalnym charakterze słuchowisk, o ich zachowawczym tempie, który powoduje, że wiele premier jest do siebie podobnych. Ciekawy jest w Pani słuchowiskach element zabawy ze słuchaczem. Nazwałbym go „podbijaniem perspektywy”. W realizacji debiutu Murek to dźwiękowe rozcinanie ciała Marii, pełna pulsujących bitów podróż przez straganową rzeczywistość lat 90. Na co musi sobie reżyser w radiu pozwolić, by uciec od rutyny?

JM: Rozcinanie ciała Marii to była prawdziwa przygoda! Tomek Perkowski – realizator dźwięku wymyślił, że użyjemy do tego kurczaka, którego będziemy rozkrawać przed mikrofonem. Efekt przerósł nasze oczekiwania, chociaż łatwo i przyjemnie nie było. O tego rodzaju muzyce – łączącej syntezatory i klasykę jak w wypadku Isao Tomity, czy psychodelicznego Cliffa Martineza myślałyśmy także w kontekście spektaklu. W radiu ciągle czuję się debiutantką, więc środki których używam, to eksperymenty. Niepewność „jak to powinno wyglądać”, którędy przebiegają te utarte ścieżki, powoduje, że idę tak, jak podpowiada mi intuicja.

 JŁ: Jerzy Tuszewski kiedyś pisał, że w odbiorze słuchowiska działa linia napięć kierunkowych. Okazuje się, że wyobraźnia słuchającego może jednocześnie rejestrować przestrzeń, czuć zapach i odnotowywać ironię w głosie aktora. Pani słuchowiska są w tej mierze dobrym materiałem do badań. Czy w niewidzialnej adaptacji radiowej łatwiej jest pokazać ukryte wymiary rzeczywistości?

JM: Myślę, że budowanie atmosfery, na którą składają się przecież zapach, kolor i przestrzeń, to obok precyzyjnego formułowania zadań aktorskich jedno z podstawowych działań reżysera, tak w teatrze, jak w radiu. Zdaje się jednak, że radio jest pod tym względem bardziej wymagające, bo nie możemy sobie pomóc efektami wizualnymi. Radio stwarza odbiorcy inną przestrzeń, bo jest w większej mierze twórcą tego świata, który przy naszej pomocy konstruuje w swojej głowie. Tym „ukrytym wymiarem” nazwałabym to napięcie – pomiędzy tym, co tworzy wyobraźnia i intelekt naszego słuchacza, na skutek odbioru spektaklu radiowego.

JŁ: Żyjemy w świecie obrazów, memów, posklejanych kawałków różnych sztuk. Jak dzisiaj może działać teatr radia, który nie dość, że wymagający percepcyjnie to jeszcze tak schowany za komunikatami wizualnymi, niewidoczny, pozbawiony promocji a’lla audiobook?

JM: Tym cenniejszy jest w nim teatr radiowy! Umożliwia słuchaczowi kontakt z literaturą, której pewnie nie odkryłby na własną rękę, uruchamia wyobraźnię, a zarazem daje możliwość intelektualnego ćwiczenia – pełnego skoncentrowania uwagi na tekście i dźwiękach. Nie bez znaczenia jest także fakt, że teatr radiowy to krótkie, czterdziestopięciominutowe formy. Stanowią zatem najłatwiejszą i przystępną formę kontaktu z kulturą, także w tych miejscach do których teatr dramatyczny nie dociera.

***

jd


Zobacz więcej na temat: Polecamy Janusz Łastowiecki