Kultura

Jubileusz Ennio Morricone

Ostatnia aktualizacja: 20.12.2008 11:51
80 lat temu, 10 listopada, przyszedł na świat Ennio Morricone. Skomponował muzykę do ponad 500 produkcji filmowych i telewizyjnych. Stał się żywą legendą. Jest niemal tak sławny na świecie jak wielu wykonawców muzyki popularnej.

 

Wydano setki składanek z jego największymi przebojami. Niestety, większość tego typu albumów zawiera wciąż te same utwory, pochodzące najczęściej z trylogii Leone, „Misji”, „Kina Paradiso” i „Dawno temu w Ameryce” . Szkoda, bo jest w czym wybierać. By uczcić okrągłą rocznicę postanowiłem przyjrzeć się mniej znanym dziełom Włocha, a moim ulubionym.

„Eskalacja” z 1968 roku to reżyserski debiut Roberto Faenzy, opowiadający historię kapitalistycznej indoktrynacji zbuntowanego syna przez ojca. Morricone skorzystał z okazji do eksperymentowania efektami dźwiękowymi, a także ludzkim głosem (gdzie często sam był wykonawcą). Zaskakuje co najmniej dziwaczne wykorzystanie średniowiecznego „Dies Irae”, wykonanego przez chór i kapelę rokową. Całość to mieszanka różnych stylów i instrumentacji. Ze względu na eklektyzm płyta może wydawać się ekscentryczna.

„Sekrety Sahary” to serial telewizyjny z lat 80-tych. Wielu ludzi wówczas spodziewało się podobieństwa do „Lawrence’a z Arabii”. Jednak Włoch zaskoczył i tym razem. Muzyka nie próbuje być tak masywna i nie musi. Ciekawe i wszechstronne wykorzystanie chóru – od subtelnego murmurando po brzmienia eksperymentalne i innowacyjne – zapewnia odpowiedni efekt. Sekcja wokalna w niczym nie przypomina „Misji”, gdzie ludzkich głosów użyto w sposób bardziej tradycyjny.

Emocjonalny wokal

Swego czasu, gdzieś po premierze „Gladiatora”, popularne stało się wykorzystywanie w każdym filmie charakterystycznego kobiecego wokalu w stylu „Death Can Dance”. Od thrillerów politycznych, przez eposy historyczne, aż po science fiction. Zazwyczaj kompozytor robił swoje, po czym przychodziła na przykład Lisa Gerrard i improwizowała przed mikrofonem, rzadko wpisując się w resztę kompozycji.

 Ennio zaprosił wspomnianą panią do współpracy nad „Losem utraconym” Lajosa Koltaia w roku 2004. Jednak pod ręką Morricone jej głos stał się niemal operowy i zyskał klasę, której wcześniej zdecydowanie mu brakowało. Pewnie dlatego, że kompozytor sam napisał każdą nutę i potrafił wykorzystać to charakterystyczne brzmienie w prosty, acz niebanalny, sposób. Efekt? Pozornie niemożliwe połączenie tragizmu i nadziei.

Kilka lat temu Morricone napisał muzykę do filmu „72 metry”, opowiadającego o tragedii załogi rosyjskiego okrętu podwodnego „Kursk”. Kompozycje jednocześnie ilustrują i stanowią symfonię upamiętniającą tamte wydarzenia. Płyta zawiera zaledwie cztery utwory. To dzieło z pewnością ponure i, ze względu na tematykę, trudno przystępne. Obok elegijnego nastroju większości kawałków, pojawia się też nuta dysonansu, wprowadzającego elementy koniecznej, choć nigdy nadmiarowej grozy. Emocjonalne, ale nie melodramatyczne.

Romans z Hollywood

Oczywiście, znany Włoch musiał w końcu wylądować w Hollywood. Efektem jego romansu z amerykańskim przemysłem filmowym są liczne ilustracje muzyczne. Moją zdecydowanie ulubioną jest skomponowana do horroru SF Johna Carpentera „Coś”. Niewiele w niej zabiegów typowych dla gatunku, sporo natomiast wszechobecnego poczucia arktycznej pustki. Smyczki budują mrożące napięcie, podczas gdy wysmakowane użycie syntezatorów wyznacza stałe i bezlitosne tempo eksterminacji załogi stacji. W filmie wykorzystano tylko niewielką część muzyki, ale efekt i tak jest porażający.

Innym filmem komercyjnym, nad którym pracował maestro, była „Misja na Marsa” Briana De Palmy. Porażka zarówno finansowa, jak i artystyczna, przynajmniej w oczach większości krytyków. Co ciekawe, sama muzyka również wzbudziła kontrowersję. Zarzucano jej, że wcale nie pomaga widzowi przyswoić obrazu i kompletnie go zaburza. Chodzi zwłaszcza o scenę z wykorzystaniem niesławnych organów podczas sekwencji uszkodzenia statku.

Ogólna niechęć wynikała zapewne z faktu, że Morricone postanowił porzucić typową dla tego rodzaju filmów stylistykę, wykorzystywaną w kinie od czasów „Odysei kosmicznej” Kubricka. Pojawia się co prawda odrobina triumfalnych fanfarów z chórem, ale nie dominuje. Pozostałe utwory maja bardziej intymny i impresjonistyczny charakter.

Wiosna mistrza

Współpraca z Giuseppe Tarnatore kojarzy się większości ludzi z „Kinem Paradiso”. Ale już ósmym z kolei efektem współpracy obu panów jest „Nieznajoma”, odstająca nastrojem od ich wcześniejszych dokonań. Obok tematu głównego i typowych dla Morricone aranżacji smyczkowych, pojawiają się elementy niezwykłe: gitary elektryczne i muzyka elektroniczna (niemal techno).

Ta ostatnia jest zaskakująco dobra. Ennio osiąga w niej brzmienie conajmniej młodzieńcze. Dosyć długa płyta może męczyć, ale jednocześnie zaskakuje bogactwem brzmienia i witalnością. Stanowi ciekawą mieszankę melancholii oraz suspensu i dysonansu. Mimo eksperymentów zachowuje smak i elegancję.

Nawet przeglądając tak pobieżnie osiągnięciom Włocha, widać wyraźnie, że nie boi się żadnego gatunku. Był i jest w stanie zaoferować coś intrygującego i osobistego zarówno małym, zaangażowanym filmom europejskim, jak i amerykańskim superprodukcjom. Próbował praktycznie wszystkiego (aktualnie współpracuje z Quentinem Tarantino), więc nie dziwi fakt, że jego nazwisko zawsze wymawia się z szacunkiem. Sto lat, maestro!

Karol Krok

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Festiwal Solidarności

Ostatnia aktualizacja: 14.08.2009 06:36
O tym, że rocznicę pokojowych przemian w Polsce obchodzić można radośnie i bez zadęcia ma potwierdzić druga już edycja Festiwalu Solidarności w Gdańsku.
rozwiń zwiń