Radiowe Centrum Kultury Ludowej

„Ludzie, oszalałem, takie piękne jajka tanio sprzedaję!”. O społecznej roli targowisk i bazarów

Ostatnia aktualizacja: 21.10.2021 09:00
Targowiska i bazary towarzyszą wszystkim kulturom, choć im głębiej społeczeństwo wchodzi w okres stabilizacji ekonomicznej, tym gorliwiej są rugowane bądź przekształcane. Miejsca te odpowiadają na kilka potrzeb społecznych na raz – pozwalają nabyć niedostępne w zwykłych sklepach towary, ale także przebywać w innej atmosferze niż sklepowa, sformatowana przez sieci handlowe.
Rynek w Poznaniu
Rynek w PoznaniuFoto: NAC

Antropologia bada targowiska głównie pod kątem społeczności, którą one tworzą – tej złożonej ze sprzedających i tej złożonej z klientów, bez których nie ma przecież handlu, a więc i targowisko pozbawione jest celu. Jak każde osadzone w miejskiej tkance przez wystarczająco długi czas miejsce, targowiska i bazary obrastają kolejnymi kulturowymi, społecznymi i etnograficznymi warstwami. Tworzą własne zwyczaje, własne mity, budują swoją historię – bez pośpiechu, bez celu i nawet bez świadomości, że to się dzieje. Są żywe i ruchliwe, przekształcają się i zmieniają, a jednak trwają, dając krzepiącą wiedzę, że za tydzień i za miesiąc też będą stały w tym samym miejscu. Towarzyszy im jednocześnie pewna tymczasowość, umowność: kogoś, kto prowadzi popularne stanowisko z jajkami za tydzień może po prostu nie być w stałym miejscu i nikt nie wymaga specjalnych wyjaśnień. Prowadzone przez imigrantów stoisko z ciuchami może się z dnia na dzień zwinąć i podejrzewamy tylko, że ma to coś wspólnego z legalnością handlu. Stoliki i drewniane stanowiska zapełniają się i pustoszeją, meandrują, znikają i powracają.

Magia rynku

Tak jak klienci. Tych na wydeptany piaszczysty plac albo parking złożony z wyszczerbionych, pamiętających lepsze czasy płyt chodnikowych, przyciąga nie tylko chęć zrobienia "po prostu" zakupów, ale podświadoma ochota na wtopienie się w ten bzyczący, ruchliwy, głośny tłum. Na targu obowiązuje kilka zasad, ale z pewnością są one luźniejsze i mniej zdefiniowane od zasad zachowania w sklepach wielkopowierzchniowych czy galeriach handlowych. Targowisko jest ze swej natury głośne, nawet krzykliwe – nawołują się klienci i sprzedawcy, ludzie odbierają zawodowe i prywatne telefony i głośno dyskutują; w dobrym tonie jest także porozmawiać ze sprzedawcą, choćby kupowało się dwa pomidory, a nie tylko wręczyć monetę lub banknot. Sprzedawcom z targów i bazarów społeczności przypisują zresztą pewną dozę magicznej wiedzy – to oni właśnie orientują się, które jajka mają większe żółtka, mogą sprowadzić towar z tajemniczego źródła albo wiedzą, która trutka najlepiej odszczurzy piwnicę. O ile kasjerka z dyskontu może, ale nie musi mieć wiedzy na temat sprzedawanych produktów (i mało kto jej oczekuje), o tyle handlarz z targowiska niejako ręczy swoją twarzą i reputacją za klasę i skuteczność sprzedawanych przedmiotów i produktów. To oczywiście pokłosie wiary, że na targowisku wszystko jest lepsze i zdrowsze.


Kobieta sprzedająca rzodkiewki Kobieta sprzedająca rzodkiewki

Targowisko nie musi też ładnie pachnieć. Niesamowity konglomerat zapachów, ta charakterystyczna dla Europy Wschodniej mieszanka (kapusta kiszona, plastikowe chińskie buty, surowe mięso z lad chłodniczych, dym papierosowy i przetrawiony alkohol) nikomu nie przeszkadza i nie drażni, jest immanentną cechą bazaru, tak jak niejednolitość i umowność stoisk.

Targowisko nie wymaga także żadnego pretekstu do odwiedzin – można się po nim po prostu kwadransami przechadzać, bez ochroniarza dyszącego nam w kark i bez konieczności lawirowania pomiędzy ulotkarzami. Nasza obecność na targu jest społecznie uprawniona, bez względu na status społeczny, wygląd, wiek i zawartość portfela. Nie trzeba tu wydać pieniędzy, by się wykupić, uprawomocnić. To ciekawe – jedno z miejsc służących wyłącznie handlowi jest jednocześnie jedną z ostatnich przestrzeni darmowej socjalizacji w mieście.

I klienci, i handlarze nawiązują między sobą znajomości, więzi – a także rywalizują. O targowiskowych technikach sprzedaży, a także o lawirowaniu pomiędzy współpracą a konkurencją, pisze Łukasz T. Marciniak w wydanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego publikacji pt. „Bazary. Kooperacja czy konkurencja?”. Wskazuje, że kupcy działają na dwóch poziomach – ekonomicznym i społecznym, tworząc relacje z klientami oraz między sobą. Autor pisze o tym, co kupcy robią, by usprawiedliwić przed samymi sobą stosowane techniki manipulacji klientem. Manipulacji, która jest wpisana w bazarową rzeczywistość tak samo, jak targowanie się – i której obie strony są świadome.

Pomimo że ideą i terenem targowiska rządzi handel, który zakłada wymianę towaru za pieniądz (dużo rzadziej towaru za towar), mnóstwo panujących tu zasad jest płynnych, umownych i naciągalnych. Należą do nich godziny handlu i sama przestrzeń targu. Oprócz legalnych, płacących za miejsce stoisk, całość bardzo często obrasta w stołeczki przy bramach wejściowych, z których starsze kobiety sprzedają kwiaty działkowe czy marynowane grzybki – a nawet mobilnymi sprzedawcami, którzy, chcąc upłynnić np. przemycane papierosy, są w ciągłym ruchu i proponują tylko przechodzącym swój asortyment, w ogóle go nie rozkładając. Umowne i płynne są jednak przede wszystkim ceny. Bardzo wielu handlarzy w ogóle ich nie wystawia, podając kwotę dopiero, gdy padnie pytanie „po ile…?”. Służy to manipulowaniu ceną w zależności od ocenianej na pierwszy rzut oka zasobności klienta – a także otwiera drzwi targowaniu się.


Mężczyzna sprzedaje miód Mężczyzna sprzedaje miód

Skoro targowisko jest uważane za jeden z elementów właściwie każdej kultury, kapitalizm i estetyka nowoczesności próbują je oczywiście po swojemu zagospodarować. Porzucają przy tym jednak kilka podstawowych cech, które charakteryzują takie miejsca (niedookreśloność cen i przestrzeni, ogólnodostępność, brak ujednolicenia), w zamian proponując dość elitarne miejsca z wyborem drogich, często rzemieślniczych lub ekologicznych produktów, pozbawione jednocześnie wyboru rzeczy najtańszych i najbardziej uniwersalnych. Takie targowiska są sterylne, pozbawione nimbu przygody i całego spektrum możliwości (a może dziś znajdę poszukiwaną od 20 lat książkę i zapłacę za nią 5 zł? Może dziś będzie ten facet z dorodnymi indykami?), nakierowane na kupujących z grubym portfelem i wyrobionym gustem. Odrzucają także sprawdzone rozwiązania estetyczne, w zamian prezentując wizualne podobieństwo stoisk. Nie sposób się na nich zgubić. Nie bardzo da się na nich kogoś poznać. Nie ma tam miejsca na sprzedawców półlegalnych, przemytników, spacerowiczów bez grosza przy duszy. Często są sezonowe i nie wrastają na poważnie w tkankę miasta. Nikt by ich nie bronił, gdyby miały zniknąć.

Ale kapitał będzie dążył właśnie do ujednolicenia i spieniężenia tej wizji – wizji swobodnego handlu czymkolwiek, od pietruszki po zestawy mebli. Będzie dzielił przestrzeń pomiędzy tych, którzy zapłacą za możliwość wystawienia swoich towarów, a tych, którzy przyjdą, by je nietanio kupić. Wygładzi estetykę biedy, wyciszy atmosferę, wyruguje tych, którzy nie kupują i nie sprzedają (albo sprzedają nie to, czego się oczekuje). Strumyczki monet, które do tej pory pędziły w różnych kierunkach, skieruje w jednym. Dlatego warto bronić zwykłych bazarów jako jednych z ostatnich przestrzeni, które idą wbrew nowoczesnej wizji zatomizowanego miasta.

Magdalena Okraska

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

Czytaj także

Miejsce do siedzenia. Rola ławki w kulturze ludowej i osiedlowej

Ostatnia aktualizacja: 21.01.2021 09:00
Idę – siedzą. Wracam – siedzą. Wyglądam przez okno kuchni z mojego mieszkania na parterze – są. Jeśli jest ciepło, stare kobiety zajmują szerokie malowane deski ławki we dwie lub nawet cztery, u ich stoją stóp zakupy ze Społem w biało-zielonych siatkach. Jeśli jest zimno – stoją.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wódka, bloki i kiszone ogórki, czyli o egzotyzacji Słowiańszczyzny

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2021 09:00
Od kilku lat w mediach społecznościowych pączkują strony mające przedstawiać codzienność, kulturę i zwyczaje mieszkańców państw Europy Środkowo-Wschodniej. Fanpage’e takie, jak Squatting Slavs in Tracksuits, Scenic Depictions of Slavic Life czy Babushka prześcigają się w publikowaniu memów i w zamyśle zabawnych zdjęć ze (z grubsza) słowiańskich miast i wsi.
rozwiń zwiń