Historia

Po co nam tajne dokumenty USA o Katyniu?

Ostatnia aktualizacja: 10.09.2012 00:01
Tysiące stron dokumentów, zdjęcia, a nawet filmy – takie zasoby archiwalne ujawnią Amerykanie, odtajniając swoje dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej. Co to może wnieść do sprawy tragicznego mordu sprzed ponad 70 lat?
Audio
Otwarcie masowych grobów w Katyniu w 1943 roku
Otwarcie masowych grobów w Katyniu w 1943 rokuFoto: Wikipedia/Deutsches Bundesarchiv, Bild 101I-152-1845-28A

Na ten dzień czekają nie tylko historycy, czy rodziny pomordowanych. Od tego dnia dostęp do unikalnych dokumentów uzyska każdy zainteresowany, zostaną one opublikowane na stronie www.archives.gov. Mają się  tam znaleźć m.in. akta Departamentu Stanu, Departamentu Obrony i armii Stanów Zjednoczonych, dokumenty z czasu prezydentury Roosevelta, Trumana i Eisenhowera, ale też opracowania amerykańskich komórek wywiadowczych, materiały z procesu norymberskiego, czy nawet korespondencja dyplomatyczna ambasady Polski w Waszyngtonie i ambasad USA w Moskwie i Warszawie.

Prawdopodobnie udostępnione zostaną również niemieckie materiały przejęte przez armię amerykańską w 1945, w tym m.in. filmy i zdjęcia lotnicze lasu katyńskiego.

Cytowany przez Polską Agencję Prasową wiceminister spraw zagranicznych Bogusław Winid  mówił, że spodziewa się też materiałów Specjalnej Komisji Śledczej Kongresu Stanów Zjednoczonych do Zbadania Zbrodni Katyńskiej, powołanej w 1951 r. Jej prace trwały ponad dziewięć miesięcy, przesłuchano 81 świadków związanych ze sprawą zbrodni katyńskiej i zebrano ok. 130 dowodów rzeczowych.

Czego można się spodziewać po dokumentacji? - Potwierdzenia tego, o czym wszyscy mówią od lat. Że Franklin Delano Roosevelt kłamał w sprawie Katynia - powiedział "Rzeczpospolitej" historyk prof. Wojciech Materski. Ekspert przypomniał, że kilku amerykańskich dyplomatów i oficerów, którzy zajmowali się tą sprawą, zostało zdymisjonowanych. Nawet bliski współpracownik prezydenta George Earle, który prowadził własne śledztwo w sprawie Katynia, został zesłany na wyspy Samoa. Earle nie miał wątpliwości, że sprawcami zbrodni byli Sowieci. Historycy spierają się, czy amerykański prezydent nie wiedział o prawdzie katyńskiej, czy raczej za nic nie chciał psuć relacji z Józefem Stalinem, sojusznikiem w antyhitlerowskiej koalicji

Dokumenty mogą pomóc w rozwikłaniu zagadki premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla. Nieżyjący już prof. Marian Wojciechowski twierdził, że widział list o zamordowaniu przez Sowietów polskich oficerów, napisany przez brytyjskiego premiera. Co ważne, miał on być napisany przed kwietniem 1943, kiedy to Niemcy ogłosili światu o odnalezieniu katyńskich grobów. Gdyby potwierdziły to amerykańskie archiwa, mielibyśmy do czynienia z sensacją.

Ale nawet jeśli tak się nie stanie, publikacja i tak będzie bardzo ważnym wydarzeniem. - Jest to zbrodnia,  która miała na zawsze zostać ukryta i niestety część państw zachodnich w milczeniu na temat tej zbrodni uczestniczyła. Upublicznianie kolejnych dokumentów przełamuje to milczenie - mówił w rozmowie z Informacyjną Agencją Radiową prezes Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Kamiński.

Tragedia w lesie

Wiosną 1940 Rosjanie rozstrzelali ponad 21 tys. obywateli polskich, w tym ponad 10 tys. oficerów wojska i policji. Wśród ofiar byli naukowcy, lekarze, artyści, przedstawiciele wolnych zawodów, nauczyciele, urzędnicy państwowi – elita II Rzeczpospolitej. Ofiary zbrodni katyńskiej pogrzebano w masowych grobach w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa, Bykowni koło Kijowa i w innych, ciągle nieznanych miejscach.

Wszystko odbyło się na mocy decyzji najwyższych władz Związku Radzieckiego zawartej w tajnej uchwale z 5 marca 1940 (tzw. decyzja katyńska). Wyroki wykonano bez sądu, bez przedstawiania zarzutów, bez decyzji o zakończeniu śledztwa i bez aktu oskarżenia. Prawie natychmiast ruszyła też wielka machina ukrywania tej zbrodni. Stalin utrzymywał początkowo, że nie wie, co się stało z oficerami, że może uciekli i gdzieś się kryją.

Ale w 1943 masowe groby, między innymi w Katyniu, odkryli Niemcy. Sowieci postanowili przerzucić winę na okupantów. We wrześniu tego roku, po wyparciu armii niemieckiej, w Katyniu natychmiast rozpoczęła pracę specjalna ekipa funkcjonariuszy NKWD i kontrwywiadu wojskowego, która m.in. otworzyła mogiły i utworzyła dwa nowe miejsca pochowania zwłok. Jak twierdzi rosyjska historyk, znana badaczka sprawy katyńskiej, Natalia Lebiediewa, funkcjonariusze NKWD umieszczali w grobach sfałszowane dokumenty i przygotowywali fałszywych świadków, a niewygodnych likwidowali.

Paweł Skibiński z Muzeum Historii Polski przypomina w rozmowie z Polskim Radiem, że zbrodnia katyńska i późniejsze kłamstwo miały dalekosiężne skutki polityczne. Sowieci sugestie władz Polski obciążające ich winą, uznali za wystarczający powód do zerwania stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie. - Władze PRL aż do 1989 nie były skłonne otwarcie przyznać, że to nasz sojusznik jest odpowiedzialny za eksterminację polskich elit. W mniej oficjalnych kontaktach tłumaczyli, że zagrażałoby to sojuszowi z ZSRR i relatywizowałoby zbrodnie niemieckie na Polakach. Dlatego utrzymywano fikcję. Ale dla każdego, nawet przeciętnie wykształconego Polaka, było jasne przynamniej, że sprawa jest wątpliwa – mówił Paweł Skibiński.

>> Obejrzyj cały wywiad z historykiem Pawłem Skibińskim

Paradoksalnie okazało się, że po 1989 znajomość podstawowych okoliczności zbrodni katyńskiej zanika. – Wcześnie Polacy bardziej byli świadomi. To paradoks kłamstwa katyńskiego – dodał Skibiński.

Mistyfikacja na skalę światową

Jak fałszowana była historia? - Od prac historycznych, przez hasła encyklopedyczne, po fałszywe napisy na pomnikach. Podręczniki też nie mówiły o winie Niemców. Do tego jeszcze przekaz medialny. Usuwano też wszelkie ślady pamięci o ofiarach Katynia. Wspomnę tylko niszczenie przez SB krzyża katyńskiego na Powązkach. Rodziny ofiar nie mogły przez lata przyznawać się do tego, że ktoś z ich bliskich zginął w Katyniu. A osoby szukające prawdy o Katyniu były prześladowane – tłumaczy historyk Paweł Skibiński. Informacje oskarżające Niemców zamieszczono m.in. w powojennym wydaniu Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej. W latach 70. w Katyniu powstał pomnik z  fałszywym napisem po polsku i rosyjsku: Ofiarom faszyzmu – polskim oficerom rozstrzelanym przez hitlerowców w 1941 roku.

Znaleźli się jednak tacy, którzy o prawdę historyczną postanowili walczyć. Na oczyszczeniu się z zarzutów zależało także Niemcom, dlatego już na samym początku, podczas ekshumacji tzw. dołów śmierci ściągali Polaków, żeby zobaczyli masowe groby i ocenili, kto dokonał zbrodni.

Zaproszenie do pierwszej delegacji dostało dwóch pisarzy. Jan Emil Skiwski i Ferdynand Goetel. - Ten ostatni dostał na wyjazd oficjalną zgodę biura Armii Krajowej. Jego raport przekonał Polski Czerwony Krzyż o konieczności wysłania fachowej ekipy do zbadania zbrodni – mówił w rozmowie z Polskim Radiem Sławomir Frątczak z Muzeum Wojska Polskiego. 

Później pojechał także inny pisarz - Józef Mackiewicz. - Po wywiadzie, w którym opowiedział co tam widział, rozpętała się kampania nienawiści przeciw niemu. Mackiewicza oskarżono o kolaborację z Niemcami, pojawiały się nawet informacje, że podziemny sąd AK skazał go za to na śmierć. Goetel i Mackiewicz byli zupełnie zapomniani po wojnie. Nie było wolno o nich nawet wspominać – dodał Frątczak.

>> Obejrzyj cały wywiad ze Sławomirem Frątczakiem

Walka o prawdę jednak trwała. W 1948 w Londynie ukazał się raport "Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”, przygotowany przez Polski Rząd na Uchodźstwie, opracowany m.in. przez Józefa Mackiewicza. W 1949 opublikował on w Szwajcarii, w tłumaczeniu na niemiecki swoją książkę "Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary”, która później ukazała się w przekładach na inne języki.

Szukali, bo zbrodnia nie mieściła się w głowie

Wybitny malarz i pisarz, współtwórca paryskiej "Kultury” Józef Czapski wspominał, że długo przekonany był o tym, że polscy oficerowie żyją. Uwięziony w obozie jenieckim nie mógł nawet przypuszczać, co stało się z jego kolegami.  Po zaatakowaniu ZSRS przez III Rzeszę, Józef Czapski został zwolniony z obozu i trafił do Buzułuku, gdzie powstawała armia Andersa, złożona z polskich jeńców. Na miejscu okazało się, że brakuje setek oficerów.

Czapski napisał wtedy do generała Władysława Andersa. – On już organizował armię. Wtedy dopiero uświadomiliśmy sobie, że naszych kolegów nigdzie nie ma. Przyjmowałem jeńców do wojska i każdego pytałem, czy nie słyszeli o tych naszych kolegach. Śladu nie było, co wydało się dziwne – wspominał w latach 80. w rozmowach z Andrzejem Mietkowskim, wówczas dziennikarzem Radia Wolna Europa. 

Czapski poprosił Andersa o możliwość wszczęcia poszukiwań. - Anders natychmiast mnie wezwał i zrobił szefem poszukiwań. Jak mnie naznaczył, to ja zdecydowałem, że powinienem pojechać do Moskwy – opowiadał pisarz. W Moskwie został przyjęty przez zastępcę szefa kontrwywiadu gen. Leonida Reichmana. Mimo ogromnego uporu i determinacji, nie udało mu się jednak niczego dowiedzieć.

– Kiedy wróciłem i spotkałem się z Andersem, byłem zaskoczony jego reakcją. Powiedział: "oj, kochany, ja już jestem przekonany, że nasi koledzy nie żyją”. Na tym się moje poszukiwania skończyły. Dopiero wtedy zrozumiałem, że oni zginęli, że te bujdy umyślnie podsuwane przez NKWD przy popijaniu, albo ulotki i nadzieje Polaków… że to była fikcja – mówił Czapski.

Kłamstwo upadło razem z mocarstwem

Tymczasem wersja o niemieckiej winie wpływała na opinię Zachodu. - Dochodzenie na początku lat 50. w amerykańskim Kongresie jednoznacznie potwierdziło polskie informacje. Ale obowiązywały cały czas dwie, konkurencyjne wersje wydarzeń. Myślę, że we Francji, czy we Włoszech, które były bliżej sowieckich wpływów, niż na przykład USA,  nadal mogłoby być sporo wątpliwości, gdyby zapytać o Katyń. Oczywiście, gdyby zapytać  osoby wykształcone. Bo tylko dla takich Katyń coś znaczy – mówił w Polskim Radiu historyk Paweł Skibiński.

W 1962 w USA ukazała się głośna książka prof. Janusza Zawodnego "Śmierć w lesie. Historia mordu katyńskiego” (ang. "Death in the Forest. The Story of the Katyn Forest Massacre”), później wydawana w wielu innych krajach. Ale oficjalne kłamstwo władz radzieckich trwało.

Dopiero, kiedy imperium sowieckie chyliło się ku upadkowi, za prezydentury Michaiła Gorbaczowa,  13 kwietnia 1990 Związek Radziecki po raz pierwszy przyznał się do dokonania zbrodni. Podczas wizyty prezydenta RP Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie, Gorbaczow przekazał pochodzące z radzieckich archiwów dokumenty dotyczące masakry katyńskiej. Tego samego dnia, w oświadczeniu państwowej agencji TASS padło stwierdzenie: Strona radziecka, wyrażając ubolewanie w związku z tragedią katyńską, oświadcza, że jest ona jedną z ciężkich zbrodni stalinizmu.

Ale nawet taki przełom nie oznaczał jeszcze, że o Katyniu można było swobodnie mówić. W latach 1989-90 sprawę zbrodni katyńskiej badał na własną rękę mjr Oleg Zakirow, funkcjonariusz KGB. Udało mu się dotrzeć do bezpośrednich świadków, dawnych pracowników smoleńskiego NKWD. Za samowolne śledztwo został jednak zwolniony z KGB. W 1998 roku w obawie o swoje życie wyjechał z rodziną do Polski. W 2002 roku otrzymał polskie obywatelstwo.

To Jelcyn pokazał rozkaz

Drugim, ważny moment w oficjalnym odkłamywaniu Katynia było polecenie prezydenta Rosji Borysa Jelcyna ujawnienia i przekazania Polakom dokumentów, w tym rozkazu rozstrzelania oficerów. Lech Wałęsa, odbierając je w październiku 1993 powiedział: Dziękuję prezydentowi Jelcynowi, że dotrzymuje słowa, że wykonał ten męski gest, którego wcześniej wykonać nikt nie potrafił.

 - Przekazanie tych dokumentów było przyznaniem się do winy. W tym sensie kłamstwo katyńskie się zakończyło. Ale teraz Rosja zaprzecza, że były to działania ludobójcze. Rosjanie utrzymują, że ta decyzja została podjęta w pośpiechu, na skutek agresji niemieckiej. Tymczasem coraz więcej jest przesłanek świadczących, że decyzja została podjęta znacznie wcześniej i była zaplanowana oraz realizowana w rytmie, gdzie agresja niemiecka nie była żadnym powodem – tłumaczy Paweł Skibiński.

I tak zaczął się kolejny wątek walki o prawdę katyńską, który trwa do dziś. Tym razem chodzi o kwalifikację prawną zbrodni. Instytut Pamięci Narodowej uznaje zbrodnie katyńską za ludobójstwo, zbrodnię przeciwko ludzkości i zbrodnię wojenną, w sprawie której od 2004 roku prowadzone jest śledztwo. Polska ocena prawna zbrodni jest odrzucana przez Rosję. Co ciekawe, w 1945 sami Sowieci przed Trybunałem w Norymberdze chcieli przedstawić Katyń jako niemiecką zbrodnię ludobójstwa. Dopiero później zakwestionowali tę kwalifikację.

Witold Kulesza, były dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, w programie telewizyjnym "Katyń przed międzynarodowym trybunałem” (TVP 2009) opowiadał, jak w 2004 uczestniczył rozmowach w siedzibie głównej prokuratury wojskowej Rosji. - Usłyszeliśmy, że to nie może być zbrodnia ludobójstwa. Bo ludobójstwo to tylko taka zbrodnia, która ma na celu wymordowanie całego narodu. W niewoli sowieckiej było wtedy około 240 tys. Polaków. Powiedziano nam, że wobec tego nie można mówić o ludobójstwie, bo Rosjanie nie chcieli zniszczyć narodu. Gdyby chcieli, nie zamordowaliby, przepraszam, muszę tak powiedzieć, tylko dwóch tysięcy ludzi – opowiadał ekspert Instytutu Pamięci Narodowej.

W kwietniu 2012 Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wydał wyrok, w którym nazwał zbrodnię katyńską "zbrodnią wojenną popełnioną przez władze ZSRR”. Oznacza to, że nie ulega ona przedawnieniu. Ale pierwsza instancja Trybunału stwierdziła, że nie może ocenić czy Rosja rzetelnie przeprowadziła śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej. W lipcu tego roku krewni ofiar zbrodni katyńskiej odwołali się od tego wyroku do Wielkiej Izby Trybunału, wnioskując, by zbadała ona prowadzenie rosyjskiego śledztwa.

Mówić trzeba, opowiadać trzeba

- Jeśli chcesz, to ci opowiem – tak zaczyna się piosenka zespołu Lao Che poświęcona zbrodni katyńskiej ("Ty człowiek jesteś?"). Jest wstrząsającą relacją mordu, widzianego oczami funkcjonariusza NKWD. I chociaż od tragicznych wydarzeń minęło ponad 70 lat, opowiadać o wydarzeniach w lesie katyńskim ciągle trzeba. Może nawet bardziej niż dotąd.

Z sondażu przeprowadzonego przez Mareco Polska dla tygodnika "Newsweek" w 2010 r. wynikało, że 30 procent Polaków nie ma pojęcia, kto zabił polskich jeńców. Najsłabszą wiedzę na ten temat miały osoby poniżej 20 roku życia. Prawie połowa z nich nie wiedziała, kto jest sprawcą zbrodni katyńskiej.

Emilia Iwanicka, polskieradio.pl

Czytaj także

Czego o Katyniu można się dowiedzieć z archiwów USA?

Ostatnia aktualizacja: 02.09.2012 19:03
Materiały zostaną opublikowane dopiero 10 września, ale Krystyna Piórkowska, autorka "Anglojęzycznych Świadków Katynia", już je widziała.
rozwiń zwiń