11 lat temu zmarł Wilhelm Brasse. Człowiek, który przez kilka lat był fotografem w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Na zlecenie SS prowadził dokumentację fotograficzną i wykonał pięćdziesiąt tysięcy fotografii. Po rozpoczęciu ewakuacji obozu udało mu się uratować kilkadziesiąt tysięcy z nich, które posłużyły jako świadectwo zbrodni przeciwko ludzkości.
W 2006 roku ukazał się film dokumentalny o historii Wilhelma Brassego - "Portrecista" w reżyserii Ireneusza Dobrowolskiego. Obecnie na jego podstawie powstaje hollywoodzki film fabularny w reżyserii Roberta Stromberga, dwukrotnego laureata Oscara.
Jak wspominał w reportażu Polskiego Radia z 2010 roku, jego szczęśliwe lata młodości trwały do 1939 roku. Wychowywał się w Żywcu, w którym urodził się 3 grudnia 1917 roku. Od 1935 roku pracował w Katowicach w atelier fotograficznym przy znakomitym adresie na ulicy 3 Maja, najbardziej reprezentacyjnej w mieście. Wykonywał zdjęcia portretowe, ślubne oraz legitymacyjne.
Wszystko skończyło się wraz z niemiecką inwazją we wrześniu 1939 roku. Na początku okupacji dostał propozycję podpisania volkslisty. Miał korzenie niemieckie, jego dziadek przyjechał do Polski z Alzacji. Wilhelm Brasse zadeklarował się jednak jako Polak. Wkrótce, w końcu marca 1940 roku, postanowił uciec z okupowanych ziem i przedostać się do Francji, w której powstawały Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie.
Wspólnie z czwórką znajomych próbował przekroczyć granicę w Bieszczadach. Zostali złapani przez ukraińskie formacje policyjne i odstawieni do więzienia w Sanoku.
– Tam siedziałem cztery miesiące i zostałem przewieziony z dużym transportem do Tarnowa. 31 sierpnia 1940 roku w Tarnowie został przygotowany duży transport, nie wiadomo było dokąd. Króciutko przed odjazdem tego pociągu, oficer niemiecki wywołał mnie oraz jeszcze jednego więźnia i przedłożył nam propozycję. Jeśli podpiszemy zgodę na pójście do Wehrmachtu, to od razu zostaniemy zwolnieni. Ja tego nie podpisałem, ani ten drugi, on nazywał się Adler – wspominał Wilhelm Brasse w reportażu Grażyny Wielowieyskiej.
20:50 reportaż twarze.mp3 "Twarze" - reportaż Grażyny Wielowieyskiej o historii Wilhelma Brasse. (PR, 26.01.2010)
Po odmowie wstąpienia do niemieckiej armii Wilhelm Brasse wraz z resztą transportu został wysłany do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Otrzymał numer 3444. Rozpoczął się dla niego niemal pięcioletni koszmar.
Fotograf z Auschwitz
Brasse początkowo został skierowany do pracy w komandzie, które transportowało zwłoki do krematorium. Uciekł z niego do zespołu, który przygotowywał grunt pod fundamenty.
– Jako kapo w tym komandzie był Niemiec, który nie krzyczał przy pracy, nie bił. Gdzieś po dwóch dniach zapytał się, kto mówi po niemiecku, więc się zgłosiłem i zostałem tłumaczem – mówił Wilhelm Brasse w reportażu Polskiego Radia z 2010 roku.
Na początku 1941 roku załoga obozu, która dowiedziała się o umiejętnościach Wilhelma, zatrudniła go jako fotografa. Jego głównym zajęciem było wykonywanie zdjęć nowych więźniów do kartoteki obozowej.
– To były zdjęcia policyjne w trzech pozach. Jedno zdjęcie w czapce, drugie bez czapki en face i trzecie z profilu. Dzień w dzień robiłem te zdjęcia, od stu do stu pięćdziesięciu więźniów – opowiadał Wilhelm Brasse.
Jedno z najbardziej znanych zdjęć Wilhelma Brasse - fotografie identyfikacyjne czternastoletniej Czesławy Kwoki. Fot: Wikimedia Commons/dp
Żyjąc w nieustannym towarzystwie śmierci, można było przywyknąć do okropieństw spotykanych w obozie Auschwitz. Zdarzały się jednak sytuacje, które go przygniatały.
– To był rok 1941, wiosna. Przykro wspomnieć. Przyprowadzeni zostali z karnej kompanii więźniowie do zdjęć i między innymi zauważyłem moich znajomych Żydów z Żywca. Przyprowadził ich oprawca, niestety Polak. Wacław Rudzki się nazywał. Ja się do niego zwróciłem, żeby ich zamordował tak, żeby długo nie cierpieli – wspominał z bólem w reportażu Grażyny Wielowieyskiej.
Wilhelm Brasse wykonywał także innego rodzaju fotografie. Raz zdarzyło mu się przeprowadzić sesję ślubną. Był to jedyny przypadek zawarcia małżeństwa w obozie koncentracyjnym w trakcie II wojny światowej. Często wykonywał także fotografie na prośbę załogi obozu.
– To była moja praca. Za dnia robiłem zdjęcia policyjne, a wieczorem po apelu esesmani przychodzili i robiłem im zdjęcia pocztówkowe, portretowe – mówił Brasse. – Jak się podobały, to dostawałem chleb albo gruby plaster kiełbasy, kawałek sera. Wtedy byłem w stanie pomagać. Po apelu czekali na korytarzu koledzy z Żywca.
Zdjęcia dla doktora Mengele
Jednym z najbardziej dramatycznych doświadczeń Wilhelma Brassego była praca dla Josefa Mengele, niesławnego "anioła śmierci" z Auschwitz. Współpraca rozpoczęła się na początku 1943 roku.
– Robiłem zdjęcia dla jednego z esesmanów Nie wiedziałem nawet, kto to jest. On ze mną rozmawiał, jak nie z więźniem, tylko jak z człowiekiem. Przez pan do mnie mówił. Wezwał mnie do mojego szefa i zapowiedział, że przyśle z Birkenau grupę młodych Żydówek do specjalnych zdjęć. Dopiero od pielęgniarek się dowiedziałem, że to jest doktor Mengele, który robi eksperymenty rasowe – powiedział w reportażu "Twarze".
Wilhelm Brasse musiał fotografować nagie dziewczęta w podobnych pozach jak do zdjęć policyjnych. Specjalnie dla nich ustawił płachtę z tłem, za którym mogły się rozebrać i wyjść jedynie na wykonanie zdjęcia. Cierpiał z powodu naruszania ich intymności. Następnym zleceniem od doktora Mengele było fotografowanie więźniów z obozu cygańskiego dotkniętych tzw. rakiem wodnym.
Zobacz serwis specjalnych portalu PolskieRadio24.pl przygotowany z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz:
Pod koniec 1943 roku Mengele został przeniesiony, a Wilhelm Brasse dostał polecenie od swoich przełożonych, aby przestał robić zdjęcia Żydom. Stwierdzili, że szkoda na nich materiału fotograficznego.
Świat w obiektywie już nigdy nie był taki sam
Koszmar pracy w Auschwitz zakończył się dla Wilhelma Brasse wraz z początkiem 1945 roku. 15 stycznia fotograf dostał od swojego zwierzchnika rozkaz zniszczenia całej dokumentacji. Pod jego okiem rozpoczął palenie zgromadzonych negatywów. Były jednak wykonane z niepalnego celuloidu i zdążyły się jedynie nadtopić. Kiedy został sam natychmiast przerwał niszczenie.
– W tym momencie przyszło mi do głowy, że przecież to są ważne dla przyszłości dokumenty. Wyjąłem z pieca już nadtopione emulsje, polałem wodą i zabezpieczyłem je z kolegą – wspominał Wilhelm Brasse.
Wspólnie schowali je w bezpiecznym miejscu w pracowni fotograficznej. Wilhelm Brasse po wyzwoleniu Auschwitz powrócił do Żywca, w rodzinne strony. Chciał kontynuować pracę w swoich ukochanym zawodzie fotografa. Niestety, nie pozwoliła na to trauma doświadczeń z obozu koncentracyjnego.
– Jak robiłem zdjęcie jakiejś młodej dziewczynie, to czasem tak jak żywą widziałem przed oczami. Za tą dziewczyną stała nago Żydówka młoda. Tak jak żywą widziałem, przerażone, przestraszone – wspominał Wilhelm Brasse w reportażu Polskiego Radia z 2010 roku. – Po przeszło roku poszedłem z tym do lekarza psychiatry. Poradził mi całkowicie zerwać z zawodem.
Pomimo trudnych doświadczeń Wilhelmowi Brasse udało się odnaleźć szczęście. Ożenił się i pracował jako drobny rzemieślnik. Wciąż jednak tkwiła w nim zadra. Po zakończeniu wojny przez dwadzieścia lat nie odezwał się słowem po niemiecku, tak często niegdyś używanym języku. Przełamał się dopiero, gdy w trakcie jednej z licznych wycieczek odbywanych wraz z żoną odpowiedział na pytanie niemieckiego turysty.
sa