Artur Koestler w książce "Lunatycy. Historia zmiennych poglądów człowieka na wszechświat" wskazuje, że sprawa Galileusza była kluczowym momentem, w którym drogi nauki i Kościoła rozeszły się – chociaż rozchodzić się nie musiały, a nawet nie powinny.
Fizyk z ambicjami
Galileusz przyszedł na świat w 1564 roku, edukację odebrał w znakomitej szkole jezuickiej w Vallombrosa koło Florencji. Paradoksalnie to właśnie z tym zakonem miał się w przyszłości zetrzeć. Mimo astronomicznej sławy, jaką włoski uczony ma u potomnych, jego główną specjalnością była "ziemska" fizyka. Już w 1582 roku Galileusz dokonał pierwszego ze swoich ważnych odkryć, dotyczącego zależności między długością wahadła i częstością jego wahań; do historii przeszedł również jego spór z Baltazarem Caprą o pierwszeństwo w publikacji broszury na temat obsługi cyrkla wojskowego.
Jeżeli chodzi o jego poglądy astronomiczne, wydaje się, że jakkolwiek prywatnie skłaniał się do systemu kopernikańskiego, długo ukrywał to przed współczesnymi w obawie przed wyśmianiem. W Padwie, gdzie wykładał, bronił poglądów Ptolemeusza; obrona systemu kopernikańskiego była raczej "szaleństwem" jego starości.
Raczej kontrowersyjne byłoby również przyjmowane często twierdzenie, że to Galileusz wynalazł teleskop. Już w 1608 roku we Frankfurcie nad Menem pojawiła się w sprzedaży luneta o siedmiokrotnym powiększeniu. W październiku 1608 przed holenderskimi Stanami Generalnymi pojawiła się prośba o patent na produkcję podobnych urządzeń, a w kwietniu 1609 roku lunety można było kupić u wytwórców okularów w Paryżu. Galileusz swoje urządzenie zaprezentował dopiero w sierpniu 1609. I chociaż jego luneta wywołała w nobliwym kolegium euforię, wskutek której padewska profesura Galileusza została przedłużona dożywotnio, wkrótce potem miejscowi wytwórcy okularów zaczęli oferować za grosze podobne urządzenia.
06:05 sprawa galileusza____9550_94_i.mp3 O szczegółach procesu Galileusza opowiada fizyk prof. Andrzej Hennel. (PR, 6.12.1994)
Ów fakt skłonił badacza do prac nad zwiększeniem mocy obserwacyjnej teleskopu, dzięki czemu już wkrótce udało mu się zaobserwować to, co zapewniło mu wielką sławę: księżyce Jowisza. Istnienie satelitów wokół innej planety uderzało, rzecz jasna, w przekonanie, że Ziemia jest centrum wszechświata, wokół którego wszystko się obraca.
W 1610 roku Włoch opublikował na temat swoich obserwacji traktat Sidereus Nuncius, w którym po raz pierwszy publicznie ogłosił swoje poparcie dla systemu kopernikańskiego. Wkrótce potem życzliwie przyjął go na audiencji papież, św. Pius V, a Kolegium Rzymskie (dzisiejsze Gregorianum) urządziło na cześć odkrywcy szereg uroczystości. Kardynał Bellarmin, jeden z najbardziej znienawidzonych przez protestantów teologów, poprosił astronomów jezuickich o potwierdzenie odkrycia, co skwapliwie uczynili. Potwierdzili też inną obserwację Galileusza, że Wenus – tak jak ziemski Księżyc – ma fazy, co było dowodem na to, że nie krąży ona wokół Ziemi, ale wokół Słońca.
Ptolemeusz odchodził zatem w przeszłość; pozostawał wybór pomiędzy zawierającym mnóstwo błędów systemem kopernikańskim, a dobrze sprawdzającym się podczas obliczeń systemem Tychona de Brahe, w którym Merkury i Wenus krążyły dookoła Słońca, a Słońce i reszta planet (otoczonych przez swoje satelity) dookoła Ziemi. O ile jezuici skłonni byli stopniowo odchodzić od silnie zakorzenionego w kulturze ówczesnych czasów przekonania o centralnej pozycji ziemi i opowiedzieli się za Tychonem, o tyle Galileusz bez zastanowienia rzucił się "w ramiona" Kopernika.
Starożytne dane Kopernika
Trzeba zaznaczyć, że, jakkolwiek całkowicie uzasadniona jest nasza duma z kanonika warmińskiego, który jako pierwszy w świecie nowożytnym (w starożytności zrobił to Arystarch z Samos) przedstawił propozycję całościowego systemu heliocentrycznego, jego propozycja – z czego zresztą zdawano sobie wówczas sprawę – nie znajdowała żadnego potwierdzenia w obserwacjach. Winny był sam Kopernik, któremu obcy był zwyczaj prowadzenia regularnych obserwacji (to nowoczesne podejście do astronomii zaprezentował dopiero Tycho de Brahe) i opierał się głównie na pomiarach starożytnych (!).
System kopernikański trudno również nazwać ściśle heliocentrycznym, ponieważ, żeby uratować nawet te starożytne dane obserwacyjne, które Kopernik posiadał, planety krążyły w jego systemie wokół niematerialnego centrum, które nie pokrywało się z położeniem Słońca, grzecznie stojącego obok. Miało to między innymi związek z upartym trwaniem przy kolistości orbit.
Wkrótce potem pojawiła się nowa kontrowersja: Galileusz przypisał sobie wyłączność na odkrycie plam słonecznych, chociaż przed nim lub równocześnie z nim zaobserwowali je jezuiccy astronomowie (ojciec Scheiner), Thomas Herriot w Oxfordzie i Johannes Fabricius w Wittenberdze. W Liście do Krystyny z Lotaryngii, Wielkiej Księżnej Toskańskiej, Galileusz rozpoczął kampanię na rzecz Kopernika. Kościół niesłusznie stawia system kopernikański w szeregu "hipotez roboczych" – stwierdzał.
Nie można odrzucić teorii ze względu na brak wystarczającego dowodu, postulował. Darzący Galileusza sympatią kardynał Bellarmin upominał go już wówczas, żeby "zadowolił się mówieniem ex supositione, nie zaś w sposób kategoryczny" i że ciężar przedstawienia dowodu leży po stronie zwolenników nowej teorii. Mimo to Galileusz nie przestawał upierać się przy swoich tezach, a uparte przypisywanie sobie wyłączności na kolejne odkrycia mnożyło mu wrogów.
W 1615 roku dominikanin Nicola Lorini, staruszek, który po przejrzeniu pism Galileusza stwierdził zapewne, że w osobie uczonego narodził się jakiś nowy Luter, napisał na astronoma donos do Świętego Oficjum. Szacowna kongregacja wszczęła postępowanie, Galileusz tymczasem rozsyłał gniewne listy, w których – jak w tym do kardynała Piero Diniego – rozpisywał się na temat "ciemnego tłumu", który nie chciał uznania teorii heliocentrycznej za niezbity fakt. Tak zdefiniowany tłum zawierał w sobie przecież kardynała Bellarmina!
Dwie odsłony procesu
23 lutego 1616 roku Święte Oficjum orzekło, że tezy, iż "Słońce jest środkiem świata i pozostaje nieruchome", a "Ziemia nie jest środkiem świata i nie jest w spoczynku, ale obraca się wokół samej siebie w ciągu jednej doby" są bezsensowne z filozoficznego punktu widzenia, stanowią też błąd w wierze. Orzeczenie to zostało wkrótce cofnięte, a drukiem ukazało się dopiero po 17 latach, kiedy proces Galileusza osiągnął swój finał. Bezpośrednio po posiedzeniu cenzorów wydano bardziej umiarkowany dekret, w którym słowo "herezja" nie pojawiało się, a na Indeksie nie umieszczono ani jednej książki astronoma. Uczony miał jednak odtąd powstrzymać się od głoszenia tez kopernikańskich jako udowodnionych.
Wydawało się, że burza wokół uczonego ucichła – aż do momentu, kiedy w 1632 roku Galileusz uderzył znowu, tym razem drwiąc z ówczesnego papieża, słynącego z próżności Maffeo Barberiniego, czyli Urbana VIII. W opublikowanym wówczas przez uczonego "Dialogu o dwóch najważniejszych układach świata" dyskutują ze sobą trzy osoby – Salviati, zwolennik Kopernika, który reprezentuje Galileusza, Sagredo, który ożywia dyskusję swoimi pytaniami, oraz Simplicio ("Prostaczek"), któremu Galileo wkłada w usta słowa papieża. Jeżeli chodzi o samego Salviatiego, to przytacza on "dowody", które niezbicie wykazywać mają słuszność systemu kopernikańskiego: ruch plam słonecznych czy zjawisko pływów morskich. Obydwa, co wiemy z całą pewnością, są błędne.
Proces wznowiono na życzenie samego papieża, a na wprowadzenie "Dialogu..." na Indeks niemal na pewno wpłynęli jezuici. Proces trwał od kwietnia do czerwca 1633 roku, Galileusza przesłuchano wielokrotnie. W tym czasie gościł go w swojej wspaniałej Villi Medici ambasador Toskanii. Specjalnie powołana komisja wykazała niezbicie, że Galileusz nie tylko głosił system kopernikański jako udowodnioną teorię, ale nazywał tych, którzy mu się sprzeciwiali "tępymi durniami" czy "umysłowymi pigmejami". Nie można odmówić Galileuszowi temperamentu! Koestler wskazuje też na nieprzeciętną pogardę, jaką Galileo Galilei żywił dla swoich współczesnych.
Mimo tego, że 30 kwietnia 1632 roku Galileusz złożył wyjaśnienia, w których wycofywał się z wiary w system kopernikański, na innych przesłuchaniach twierdził jednak, że od 1616 roku powstrzymywał się od głoszenia tez Kopernika jako udowodnionych – a zatem winien był ewidentnego krzywoprzysięstwa.
Nie było tortur, nie było więzienia
Warto wyjaśnić tu jeszcze inną kwestię: Galileuszowi rzeczywiście grożono podczas procesu torturami. Groźba taka – jedynie słowna (territio verbalis) – była jednak standardową procedurą, a Galileuszowi i tak się upiekło: Keplerowi pokazano narzędzia tortur, a zatem zastosowano bardziej działającą na wyobraźnię "groźbę realną" (territio realis). Wyrok zapadł w czerwcu 1633 roku. Podpisało go 7 z 10 sędziów, a w jego wyniku Galilusz skazany został na karę trzech lat więzienia – czyli... pobytu w willi księcia Trinita dem Monte, gdzie, według wszelkich danych historycznych, przebywał w wygodnym apartamencie, a potem w równie miłych warunkach w pałacu abpa Piccolominiego w Sienie.
Jeszcze później trafił na farmę w Arcetri, wreszcie do własnego domu we Florencji, gdzie do końca życia opiekowała się nim jego porzucona przezeń wcześniej córka, wtedy już karmelitanka. Przez cały okres od wyroku do naturalnej śmierci Galileusz bez przeszkód kontynuował pracę naukową. Zmarł w wieku 77 lat.
Mimo to wyrok nie był do końca sprawiedliwy: wydano go między innymi na podstawie najprawdopodobniej spreparowanego oświadczenia kardynała Bellarminaz z 1616 roku, w którym miał kategorycznie zakazać naukowcowi głoszenia systemu kopernikańskiego; także same astronomiczne poglądy olsztyńskiego kanonika nigdy nie zostały uznane za herezję, ponieważ orzeczenie trybunału z 1616 roku nie zostało nigdy potwierdzone ex cathedra – a to warunkuje zaistnienie herezji.
"Osiągnąć zgodę między nauką i wiarą"
Dla Jana Pawła II zamknięcie sprawy Galileusza było jedną z kluczowych spraw od początku pontyfikatu. Papież powołał specjalną komisję badawczą, która miała się zająć wyjaśnieniem kwestii, która przez wieki obrosła mitami i nieporozumieniami. Po 11 latach komisja zakończyła działalność, którą 31 października 1992 roku Jan Paweł II podsumował w przemówieniu podczas plenarnego spotkania Papieskiej Akademii Nauk.
Tłumacząc zawiłości relacji nauki i wiary, papież-Polak zwrócił uwagę, że owo "tragiczne nieporozumienie" z 1633 roku brało się nie tylko z niemożności przezwyciężenie schematów myślowych, lecz także z samej natury misji duszpasterskiej Kościoła. Wyraził także nadzieję, że praca komisji galileuszowej stanie się wzorem do naśladowania. - "Sprawa Galileusza może stać się lekcją także dla nas, przydatną w analogicznych sytuacjach, które istnieją dziś lub mogą się pojawić w przyszłości" - powiedział.
Zobacz serwis specjalny poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II.
***
Marta Kwaśnicka/mc