Raport Białoruś

Radziejewski: wzrost potęgi Chin rozsadza światowy ład, który daje Polsce bezpieczeństwo

Ostatnia aktualizacja: 01.02.2020 16:11
- Amerykanie wygrywają konflikt z Chinami jednak nie udaje im się odwrócić podstawowego niebezpieczeństwa, które zagraża ich światowemu przywództwu, czyli gwałtownego wzrostu potęgi Chin - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Bartłomiej Radziejewski, dyrektor i założyciel "Nowej Konfederacji".
Azja Południowo-Wschodnia
Azja Południowo-WschodniaFoto: NicoElNino/Shutterstock

China 1200 pap.jpg
"Orwellowski system". Jak działa totalna inwigilacja w Chinach?

Trwa wielka chińsko-amerykańska rywalizacja o dominację, która staje się centralną osią światowej polityki. Co ta rywalizacja oznacza dla Europy, a przede wszystkim dla Polski? Czy prawdopodobna jest zbrojna konfrontacja tych dwóch mocarstw i czy czeka nas III wojna światowa?

Damian Nejman, PolskieRadio24.pl: Jak pana zdaniem rozwinęła się rywalizacja między USA i Chinami od czasu pamiętnego wystąpienia Xi Jinpinga w Kazachstanie w 2013 roku, gdy rzucił on rękawicę Amerykanom poprzez zapowiedź projektu  "Jeden pas, jedna droga", znanego jako inicjatywna Nowego Jedwabnego Szlaku?

Bartłomiej Radziejewski: Pierwszą wyraźną fazą tego konfliktu był pivot Obamy na Pacyfik w latach 2011-2014. Okazał się on klęską. Jego efekt był taki, że Amerykanie nic nie osiągnęli, z kolei Chińczycy zakończyli politykę gry w cieniu i ukrywania swoich wielkomocarstwowych ambicji. W 2014 r. globalne instytucje finansowe ogłosiły, że według parytetu siły nabywczej Chiny stały się największą globalną gospodarką. USA przegrały szereg rzeczy, na czele z przesunięciem strefy wpływów na Morzu Południowochińskim poprzez budowę przez Chiny sztucznych wysp, spór o Scarborough Shoal. Doświadczenie tej porażki leży u podstaw przyśpieszenia, które ma miejsce za prezydentury Trumpa.

Jak dziś wygląda stan tej rywalizacji? Kto zyskał, a kto stracił za czasu prezydentury Donalda Trumpa?

W rachunku bieżącym Amerykanie wygrywają ten konflikt, ponieważ zadają Chińczykom większe straty niż te, które sami ponoszą. Jest to pewien sukces, ale jednocześnie nie udaje im się odwrócić podstawowego niebezpieczeństwa, które zagraża ich światowemu przywództwu, czyli gwałtownego wzrostu potęgi Chin w stosunku do potęgi USA.

Nawet wojna handlowa, sankcje na Huawei nie zdołały wyhamować tego wzrostu?

Tak, nadal mamy dwu, trzykrotnie szybszy wzrost gospodarczy Chin niż Ameryki. Nadal amerykańskie wpływy w Azji Wschodniej maleją. Ten proces został spowolniony, jednak nie zahamowany. Chińczycy uzyskali przewagę w technologiach telekomunikacyjnych, mowa tutaj o 5G. Robią to taniej i lepiej niż Zachód.

dreamliner lot shutt-1200.jpg
LOT uruchamia połączenie na nowe lotnisko w Pekinie

Czy jednak Chiny rzeczywiście mają mocarstwowe ambicje budowy nowego światowego ładu? Owszem, mówi się o neokolonizacji Afryki przez Chińczyków, ich obecność jest widoczna prawie na każdym kontynencie, jednak jak zauważył dr Michał Lubina: po pierwsze Chiny nie posiadają alternatywnego modelu globalizacji, a po drugie mają również ogromne kłopoty wewnętrzne. Być może gra toczy się tylko o to, że Chiny chcą być mocarstwem lokalnym Azji Południowo-Wschodniej i kontrolować morza przybrzeżne.

To, że Chińczycy chcą być mocarstwem regionalnym w Azji, jest raczej poza poważną dyskusją, a samo to wystarcza do konfliktu w skali świata. Samo pojawienie się jakiegokolwiek regionalnego hegemona jest niebezpieczne dla USA. Azja Wschodnia jest zbyt ważna dla pozycji USA, a Amerykanie nie mogą pozwolić na tolerowanie wyparcia swoich wpływów z tej części świata. Co więcej, Chińczycy nie ograniczają się do samej Azji. Pojawiają się na zachodniej półkuli i ingerują w doktrynę Monroe'a (XIX-wieczna doktryna polityki amerykańskiej, która zakładała, że Europejczycy nie będą dalej kolonizować kontynentu amerykańskiego - red.). Widać to na przykładzie budowy bazy wojskowej w Argentynie. Podobnie dzieje się w Panamie, łączącej Atlantyk z Pacyfikiem, gdzie Amerykanie z wysiłkiem musieli blokować chińskie wpływy. Chińczycy nie wahają się robić interesów z Izraelem, bliskim partnerem USA, a świetnie ilustruje to przykład inwestycji w bardzo ważnym strategicznie porcie w Hajfie. Interesy, jak i działania Chin są globalne. Widać to także w Europie, gdzie kraje UE nie kwapią się do podążania za amerykańskimi wskazaniami w dziedzinie hamowania chińskiego marszu m.in. poprzez odmowę współpracy ws. 5G czy Nowego Jedwabnego Szlaku.

Co zatem oznacza ta rywalizacja dla Europy?

Europa ma do niej stosunek ambiwalentny, ponieważ z jednej strony wzrost Chin jest szansą na złapanie drugiego oddechu gospodarczego. Europa rozwija się wolno, złapała ekonomiczną zadyszkę i staje się coraz mniej innowacyjna. Jest jak podstarzały, ociężały kolos ciągle wspominający dawną chwałę, niezdolny do szybkich reakcji i działania. Z drugiej strony Państwo Środka stanowi dla Europy zagrożenie, ponieważ rozbija jedność Zachodu, przesuwa centrum świata w stronę Azji, czyli powoli wracamy do sytuacji, w której Europa była na peryferiach świata, a takie państwa-cywilizacje jak Chiny oraz Indie były jego centrum.

Elity unijne wydają się podzielone w kwestii wsparcia jednej ze stron tego konfliktu.

Duża część prochińskich działań ze strony krajów Europy jest pochodną złych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi Trumpa. Elity zachodnioeuropejskie nie mogą się pogodzić z takim sposobem traktowania przez obecnego prezydenta USA, który m.in. kategorycznie żąda wsparcia w zwalczaniu Chin. A Chińczycy kuszą Europę technologiami, inwestycjami, kapitałem i wiele krajów temu ulega. Paradoksalnie ta coraz mniej znacząca Europa może stać się kluczowym czynnikiem w tym konflikcie i nasz kontynent stoi przed wielką szansą, ponieważ jeżeli spojrzymy na wskaźniki gospodarcze związane z chińsko-amerykańską wojną handlową, to zobaczymy, że stratom obu tych państw towarzyszą zyski w liczbach bezwzględnych po stronie Europejczyków. Teoretycznie stwarza to możliwość realizacji supermocarstwowych marzeń Starego Kontynentu, jednak z wielu powodów jest to odległa wizja, na czele z podziałami politycznymi narodów UE, którym niezwykle trudno jest uzyskać jedność w ważnych sprawach.

Chiny USA 1200.jpg
Ekspert: konflikt USA-Chiny ma wiele obszarów i coraz bardziej się rozszerza

Jakie pole manewru ma Polska?

Polska przespała czas, kiedy wszyscy na potęgę robili interesy z Chinami i tym samym tamte państwa znajdują się w lepszej sytuacji. Przykładem są Węgry, które do 2015 r. konsumowały 80 proc. chińskich inwestycji w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Węgier nie spotkała żadna poważna kara ze strony USA za tę współpracę z Chinami. Przeciwnie, takim krajom Ameryka musi coś istotnego oferować, w przeciwieństwie do nas. Polska ma mniejsze pole manewru. Nie mamy intensywnych relacji z Chinami, nie mamy z nimi dużej wymiany handlowej. Jesteśmy jednoznacznie częścią amerykańskiego obozu i tym samym silnie zależni w dziedzinie bezpieczeństwa. Polska jest de facto pod amerykańskim protektoratem wojskowym. Bez amerykańskiego parasola ochronnego jesteśmy zdani na siebie, a to oznacza ogromną dozę niepewności, ponieważ nasza armia jest słaba. To wszystko sprawia, że mamy niewielkie pole manewru.

Wśród amerykańskich elit widoczny jest brak pomysłu na powstrzymanie dalszego wzrostu Chin. Mimo przynależności do amerykańskiego obozu, mimo pewnych antychińskich gestów, handel polsko-chiński rośnie, podobnie jak chińskie inwestycje w naszym kraju. Znaczna część infrastruktury 5G w Polsce już została zbudowana przez Chińczyków. Pokazuje to, obok takich przykładów jak te z Izraelem, Arabią Saudyjską czy Wielką Brytanią, skuteczność tego cichego, chińskiego ekspansjonizmu.

Zatem konfrontacja tych dwóch gigantów jest naszą szansą czy zagrożeniem?

To zarówno szansa jak i zagrożenie. Które bardziej, to zależy przede wszystkim od potęgi i postawy Polski. Ponieważ jesteśmy słabi i mało ambitni, maksymalizujemy zagrożenia związane z tą sytuacją. Wzrost potęgi Chin rozsadza ład międzynarodowy, który jest dla nas per saldo bardzo korzystny. Ten ład daje nam przede wszystkim bezpieczeństwo i dobrobyt. Najbardziej podstawową sprawą jest ryzyko zwinięcia amerykańskiego parasola wojskowego nad Polską w związku z rosnącym zaangażowaniem w powstrzymywanie Pekinu we wschodniej Azji. Wtedy układ sił w Europie będzie kształtowało pytanie: "ile" oraz "jakie" dywizje ma Polska. Już nie: "ile ma ich Ameryka". Pod względem budowy własnego potencjału odstraszającego – w tym broni nuklearnej – ostatnich trzydzieści lat zostało w dużej mierze zmarnowane.

Jednocześnie ta zmiana jest szansą. Przejście od jednego porządku międzynarodowego do drugiego zawsze oznacza układanie się na nowo, a więc oznacza też okazję do wzmocnienia swojej pozycji przez ambitnych graczy. Wzrost Chin niesie też ze sobą wzrost znaczenia śródlądowych obszarów Eurazji, więcej kapitału i nowoczesności dla takich krajów jak Pakistan czy Kazachstan, ale też Węgry czy Polska.

Skoro Amerykanie nie wyhamowali chińskiego wzrostu, to czy nie mając innego wyjścia w zachowaniu własnego prymatu, skazani są na gorący konflikt z Chinami na Pacyfiku? Czy czeka nas III wojna światowa?

Gorący konflikt jest mało prawdopodobny. Ryzyko przerodzenia się tego konfliktu w gorącą wojnę jest wyższe niż w czasach rywalizacji amerykańsko-sowieckiej, jednak jest mnóstwo czynników przemawiających przeciwko zbrojnemu konfliktowi. Po pierwsze Chińczycy mają możliwość wyeskalowania tego konfliktu do poziomu wojny atomowej i odwetowego uderzenia nuklearnego w USA. Oznaczałoby to ruinę całych miast. Każde najmniejsze objawy gorącej wojny mogą w sposób niekontrolowany eskalować do pełnowymiarowego konfliktu, a w finale doprowadzić do wojny atomowej. Druga sprawa to gigantyczne koszty finansowe takiego konfliktu. Według szacunków Rand Corporation rok takiej intensywnej wojny kosztowałby Amerykanów utratę 5-10 proc. PKB. A należy pamiętać, że pod względem ustrojowym USA nie są Chinami i za każdym razem muszą liczyć się z opinią publiczną, którą trudno przygotować do poniesienia takiej ofiary. Kolejnym czynnikiem są wewnętrzne podziały na Zachodzie i w samej Ameryce. Z wielu źródeł wiadomo, że amerykański biznes niechętnie patrzy na ten konflikt, bo oznacza on właśnie poważne straty.

Wydaje się, że również Chiny nie mają interesu w zbrojnej konfrontacji.

Chińczycy są skłonni ustępować, aby nie doszło do eskalacji. Dla samej Ameryki taki konflikt jest szalenie niebezpieczny, ponieważ Stany Zjednoczone są niezdolne do lądowej inwazji w Chinach. Chińczycy posiadają więcej okrętów wojennych niż Amerykanie i mają bardzo silną pozycję w tym regionie. USA raczej są w stanie wygrać takie starcie konwencjonalne, ale jest wątpliwe czy na tyle, by wygrać także pokój. Można zniszczyć wiele chińskich okrętów, ale co dalej? Jak zatrzymać te wszystkie procesy wypychania Amerykanów z Azji Wschodniej oraz z innych regionów? A z każdym miesiącem robi się coraz później na wojnę, bo przewaga Amerykanów się zmniejsza. Ponadto warto zastanowić się nad zachowaniem reszty świata w obliczu takiego konfliktu. Tej wojny nikt nie chce, poza pewną częścią elit USA.

Z Bartłomiejem Radziejewskim rozmawiał Damian Nejman, PolskieRadio24.pl

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!
aby dodać komentarz
brak
Czytaj także

Dr Artur Bartoszewicz o sprawie Huawei: element amerykańsko-chińskiej wojny handlowej

Ostatnia aktualizacja: 25.05.2019 16:00
- Amerykanie bezpardonowo podejmują rękawicę. Konflikt z Huawei jest kolejnym elementem amerykańsko-chińskiej wojny handlowej - powiedział w Polskim Radiu 24 dr Artur Bartoszewicz, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej.
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Wzywamy USA, aby nie nadużywały siły". Chiny krytykują USA za zabicie Solejmaniego

Ostatnia aktualizacja: 06.01.2020 15:30
Chiny skrytykowały USA za zabicie irańskiego generała Ghasema Solejmaniego, dowódcy elitarnej jednostki Al-Kuds, i zaostrzenie napięć na Bliskim Wschodzie. - Waszyngton postępuje wbrew normom stosunków międzynarodowych - powiedział rzecznik MSZ Chin Geng Shuang.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Ocieplenie stosunków na linii USA-Chiny

Ostatnia aktualizacja: 15.01.2020 05:50
Rozejm w wojnie handlowej pomiędzy USA a Chinami staje się faktem. Przedstawiciele obu krajów podpiszą w środę w Waszyngtonie porozumienie, na mocy którego Pekin zakupi amerykańskie produkty za niemal 200 miliardów dolarów. W zamian za to Stany Zjednoczone wstrzymają podnoszenie ceł na chińskie produkty.
rozwiń zwiń