Szlafrok mistrza

Ostatnia aktualizacja: 07.07.2017 15:00
Jest trochę tak, jakby w środku Roku Awangardy uczyli nas chodzić zwyczajnie, po ludzku. Na nogach, przodem do przodu i nie za nerwowo. Słowem - jak Pan Bóg przykazał.
(zdjęcie ilustracyjne)
(zdjęcie ilustracyjne)Foto: ruzanna/Shutterstock.com

Nie śpiewamy jednak opowieści. Śpiewamy ślady pozostawione na dnie istnienia.
Włodzimierz Szturc

Na tej fotografii Henryk Stażewski, kolosalny awangardzista, jest już starszym, łysiejącym panem. Z rękami splecionymi na piersiach stoi na środku swojej warszawskiej pracowni przy Al. Solidarności 64. Za plecami – jego obrazy, płótna zapełnione chłodną geometrią. Kwadraty, romby i prostokąty w kolorach z reguły przyjemnych, do tego różnej grubości i długości linie nigdy krzywe, a także czarno-biała „zebra”. Jest dostojny, z lekkim odcieniem dumy w trochę przymkniętych oczach. Jest samą dostojnością, tyle że... w szlafroku! Tak. On, pionier awangardy lat 20. i 30. XX wieku, jeden z naczelnych wodzów tamtej rewolucji malarskiej – okutany szatą ściśle konserwatywną, niczym jakiś emerytowany księgowy, na amen przywiązany do tradycji! On, wielki konstruktywista i pionier abstrakcji geometrycznej – w wiekowym, dokumentnie wysłużonym, frotowym szlafroku w pionowe, kolorowe pasy, przewiązanym czarnym sznurkiem! Na dole, pod szlafrokiem widać nogawki pidżamy, na gołych stopach zaś – doszczętnie zmęczone papucie, bodaj ze skaju. Doprawdy – w podobnej, wręcz bliźniaczej szmacie ojciec mój, ku rozpaczy matki, paradował po domu dniami całymi! Odziedziczył szmatę po swoim tacie i wcale nie czuł dyskomfortu, że oto on tu człapie w stuletnim przyodziewku, a tam, za oknami świat pędzi opętańczo, rewolucyjnie się zmienia, także w dziedzinie bielizny kąpielowej. Wielbił swobodną miękkość zabytkowej szmaty, tak jak wielbił swobodną miękkość zabytkowych papuci, też po moim dziadku, papuci tego samego, co papucie Stażewskiego, kroju, tyle że z filcu. Mama, jako się rzekło, nie była zachwycona wyglądem mężczyzny swego życia, ale też nie ma co zatajać: gardziła szlafrokiem ojca, lecz sama nie rozstawała się z koralami, z wielkimi czerwonymi grochami na rzemieniu, które odziedziczyła po swojej babce! Gdy szła, piersi jej gruchały niczym gołąb. Dokładnie tak samo jak piersi trzech młodych aktorek na dużej scenie Krakowskiej PWST kilka dni temu. Obwieszone były czerwonymi i brązowymi, wielkimi grochami, starymi niczym strzechy, odwiecznymi, niezmiennymi.

Drugi raz widziałem dyplomowe przedstawienie, które Ewa Kaim i Włodzimierz Szturc stworzyli. Drugi raz poszedłem na "Do dna", lecz nie po to, by drugi raz pisać tutaj o tym arcydziele, lecz by pierwszy raz zobaczyć je i usłyszeć w samym środku gigantycznego święta. Oto od stycznia trwają obchody stulecia ruchu awangardowego w Polsce. Od stycznia wspomina się początek tego ruchu – dzień 4 XI roku 1917, kiedy w siedzibie krakowskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych odbył się wernisaż I Wystawy Ekspresjonistów Polskich – i przywołuje się resztę rewolucyjnych przełomów w sztuce całej, od malarstwa, przez teatr, na filmie i muzyce kończąc. Wokół seansu "Do dna" - jak kraj długi i szeroki, na wielu scenach i w wielu uczelniach odmienia się staruszkę awangardę przez wszystkie przypadki. Wszystkie jej niezliczone odcienie i wersje czule się ogląda, organizuje się odświętne wystawy, koncerty i spektakle, odbywają się fachowe wykłady i naukowe konferencje, publikuje się opisy oraz przewodniki po stuletnim labiryncie rewolucyjnych przełomów, przypomina się, przywołuje się, omawia się, się analizuje oraz naucza się. Nade wszystko uświadamia się, że było tego mrowie.

Rzeczywiście – sporo tego było przez wiek z grubsza cały, z grubsza, powiadam, bo nie ma co się teraz w detale bawić. Sporo tego było i właściwie bez przerwy. Co rok – prorok awangardy. I nie tylko u nas. Abstrakcjonizm i ekspresjonizm, absurd i surrealizm, muzyka absolutna i jazz nowoczesny, futuryzm i dadaizm, imażinizm i formizm, taszyzm i fowizm, czysta forma i impresjonizm, dodekafonia i Warszawska Jesień, symbolizm i Awangarda Krakowska, autentyzm i realizm Socjalistyczny, poezja metarealna i układ rozkwitania, informel i... A jakby tak teraz jeszcze nazwiska i osiągnięcia proroków wszystkich i ze wszystkich stron świata wymienić? Ile kartek zapełniłaby litania? Jedno pewne – na ostatniej kartce, dla proroków najnowocześniejszego teatru naszego dzisiejszego przeznaczonej, znaleźli by się niechybnie: Klata i Demirski, Strzępka i Garbaczewski, Duda-Gracz i Karasińska, i jeszcze z pięćdziesiąt podobnych rewolucjonistów. Dużo ich, a z każdą kolejną wiosną objawiają się nowi. I tak dalej, bez końca.

Gromko tedy mruczy Rok Awangardy, Rok Wszystkich Awangard, mruczy - i bardzo słusznie, że mruczy - Rok czczący to od stu lat wciąż powracające dumanie: "Jak by tu być w sztuce takim, jakim jeszcze nikt nie był?", mruczy Rok koncepcji odkrywczych, estetyczno-intelektualnych fikołków, nieprawdopodobnych kombinacji i zdumiewających sztuczek, gromko sobie mruczy ten Rok Odgrzewanych Nowoczesności – a w "Do dna" trzy młode aktorki i dwóch młodych aktorów przez dwie godziny przypominają, że... Jak to ująć w skrócie, w przenośni? Że nie ma nic milej dławiącego strach niż frotowy szlafrok, stary jak świat. Że w teatrze dwa plus dwa jednak wciąż jest cztery, nie zaś trzy, ani nie osiem, wciąż tylko cztery, czyli tyle, co pięćdziesiąt, a nawet sto pięćdziesiąt lat temu. Że lęk przed bólem, czasem bez ustanku tykającym i końcem wciąż jest jednaki, tak samo gęsty, jak był od zarania. Że mało się ma, by choć na chwilę zapomnieć o lęku – kilka prostych zdań, parę prostych nut, trochę kruchego śmiechu – tak, bardzo mało się ma, lecz cóż począć, skoro mało, to jest wszystko.

Mają więc młodzi to wszystko przez dwie godziny, przy zawsze pełnej widowni, co w epoce kolejnych rewolucji teatralnych zdumiewające, a może właśnie zupełnie normalne. W środku Roku Awangardy - do twarzy im w koralach po prababce i spranych koszulinach po pradziadku. I nie wadzą im równie stare zdania anonimów - frazy ludowych pieśni, które Szturc wydłubał dla młodych z przepastnych zbiorów pieśni ludowych - nie wadzi też tak samo stara muzyka ludzi, którzy nut raczej nie znali. Nie śpiewają awangardowo, nie tańczą postmodernistycznie, nie patrzą ani futurystycznie, ani dadaistycznie, ani formistycznie, ani nawet dekonstrukcjonistycznie. Śpiewają, tańczą, po prostu są – czysto. Lekko powtarzają prostotę stareńkich piosneczek, które zaklinają lęk i pozwalają na szczyptę kruchego uśmiechu.

Jest trochę tak, jakby w środku Roku Awangardy uczyli nas chodzić zwyczajnie, po ludzku. Na nogach, przodem do przodu i nie za nerwowo. Słowem - jak Pan Bóg przykazał. Dwa i dwa to cztery. Frotowy szlafrok jest miły w dotyku. Korale prababki pięknie gruchają. Będzie ciemno... W finale przypomina się prostota i powolne zmierzchanie tych kilku haseł z "Podręcznika gramatyki rosyjskiej", pióra niejakiego Smirnowskiego.

Dąb jest drzewem. Róża jest kwiatem. Jeleń jest zwierzęciem. Wróbel jest ptakiem. Rosja jest naszą ojczyzną. Śmierć jest nieuchronna.

Paweł Głowacki


Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki felieton
Czytaj także

Maj Iris Pagano

Ostatnia aktualizacja: 22.06.2017 15:45
Zaczęła czytać, po prostu czytać. Pozwalała uwodzić się napisanym obrazom Marqueza, smakowała je, obwąchiwała, przykładała do skóry, czekała na ukłucie łagodne, ciepłe. I wydarzyła się strona 15...
rozwiń zwiń
Czytaj także

Ostatnia wyprzedaż

Ostatnia aktualizacja: 30.06.2017 15:00
A co najdotkliwsze w odbiorze, frazy godne znudzonego księgowego nie-aktorzy wymrukiwali – z najgłębszych głębin serc swoich. Zapomnieli, że odkąd teatr istnieje, szczytem fałszu na scenie jest lita, wprost z życia za włosy przywleczona, goła prawda.
rozwiń zwiń