Być jak Alain Robbe-Grillet

Ostatnia aktualizacja: 19.10.2018 13:59
Księgę Plewińskiego zacznij oglądać od tej chwili, kiedy twoje oko jest już zmęczone twymi strategiami, a ty sam wybierasz ciche siedzenie w kącie i patrzenie jedynie czyste, w nic z twego świata nie uwikłane.
Wojciech Plewiński
Wojciech PlewińskiFoto: PAP/Jan Graczyński

Przedmiot, który mówi o utracie, zniszczeniu, zniknięciu innych przedmiotów. Nie mówi o sobie. Opowiada o innych. Czy je wchłonie?
Jasper Johns o aparacie fotograficznym

Kiedy patrzy się dziś na stare teatralne zdjęcia Wojciecha Plewińskiego, pomieszczone w gigantycznej, przez Muzeum Fotografii w Krakowie wydanej księdze „Plewiński na scenie” - człowiek markotnieje i sążnisty wstyd go ogarnia, wstyd za...

No proszę, ledwo się zaczęło pisać o przeszłości, a już sunie się rytualnymi koleinami porównań, już się pieje, że wtedy, drodzy państwo, to tak było, a teraz jest inaczej, więc... Znów działa godny bezmyślnych tików psa Pawłowa odruch stawiania obok siebie, ramię przy ramieniu, epok w istocie odległych jedna od drugiej, i snucia analogii, tropienia podobizn bądź różnic, namiętnego oceniania oraz nachalnego dowodzenia wyższości epoki starszej nad młodszą lub młodszej nad starszą. A wszystko to, by sobie – przeszłość dzięki porównaniu z teraźniejszością karcąc lub chwaląc - humor polepszyć lub pogorszyć. Znów więc doklejanie śladom przeszłości oczekiwań naszych dzisiejszych, aktualnej psychologii naszej, psychiatrii lub innej freudo-jungo-lacanowszczyzny. Znów przykrywanie czasu dawno temu dokonanego teraźniejszą aluminiową melancholią, nowoczesnymi formami nostalgii plastikowej, albo pretensjami, dąsami, w końcu pogardą nawet. Znów interesownie instrumentalne obmacywanie słowami resztek, co zostały z przeszłości, choćby tylko na starych, czarno-białych fotografiach. Słowem – znów zagłuszanie buczeniem teraźniejszym samotności ocalałych resztek... A gdyby tak raz dać im święty spokój? Gdyby tak siąść w kącie, skulić się i pokornie, bez wtrętów własnych, nie stawiając żadnych warunków – po prostu zobaczyć to i tylko to, co się widzi, i usłyszeć to i tylko to, co niemo opowiadają zamarłe resztki? Odwracając układ – a gdyby tak spróbować o ocalałych resztkach przeszłości opowiadać tak jak Alain Robbe-Grillet słowami portretował w swoich powieściach istnienie rzeczy najzwyklejszych

Księga Plewińskiego – to przedmiot, to rzecz spora, lecz przecież zwykła jak każda książka, spora rzecz pełna rzeczy najpowszechniejszych, zwanych zdjęciami. Któż nie pstryka sobie fotek?! W twardych, oklejonych granatowym płótnem okładkach - bez mała 350 stronic kredowych o iście polifemicznych wymiarach, a na nich ponad 150 pamiętliwych, czarno-białych prostokątów Plewińskiego, ponad 150 śladów, przez Wojciecha Nowickiego wybranych z tysięcy, może i dziesiątków tysięcy śladów, dziesiątków tysięcy fotograficznych portretów setek krakowskich przedstawień teatralnych, portretów tworzonych przez Plewińskiego przez minione 60 lat. Na powitalnej fotografii, drukowanej na dwóch stronach tuż za stroną z napisem „Na scenie” – ślad granego w Starym Teatrze w roku 1960 seansu „Na dnie” Maksyma Gorkiego. Na prostokącie pożegnalnym (strona 299) – czarno-białe echo „Don Juana”, pokazywanego w Starym Teatrze w roku 1999. Pomiędzy takim powitaniem a takim pożegnaniem – jak wiele znieruchomiałych gestów, zamarłych spojrzeń, na amen otwartych lub zamkniętych warg, skamieniałych twarzy, opuszczonych rzeczy, zamarzniętych szat i świateł nie do ruszenia, ustawionych na wieki wieków amen? Strach liczyć? Więc nie licz znaków tych. Nie rachuj teraz. Teraz daj im spokój, daj im odpocząć od siebie. Teraz siedź w kącie i patrz na znaki cicho tak, jak by cię w kącie nie było. Patrz jak Robbe-Grillet. Patrz tak.

„Teraz cień filaru, filaru, który podpiera południowo-zachodni narożnik dachu, rozdziela na dwie równe części narożnik tarasu. Ów taras to szeroka, kryta galeria, otaczająca dom z trzech stron”... I tak dalej. Aż do końca powieści Robbe-Grilleta „Żaluzja” tak, lub bardzo podobnie, sprawy się mają ze wszystkim, co widać. Kartkuję „Żaluzję” bez planu, przepisuję w ciemno.

Na szerokiej poręczy balustrady z wierzchu pozostały już tylko resztki farby... Czarne, lśniące pukle jej włosów leżą spokojnie, wzdłuż osi pleców, którą podkreśla nieco niżej wąskie metalowe zapięcie sukni... Jeszcze bardziej w prawo, na szarej ścianie, rysuje się powiększony, niewyraźny cień głowy mężczyzny – to głowa Franka... Mimo że nie można dostrzec najmniejszych nawet ruchów głowy czy ramion, jej czarne, ciężkie włosy falują, przesuwając się lekko w krótkich, urywanych odstępach... Lekkie obuwie na gumie nie powoduje żadnego odgłosu na kaflowej posadzce korytarza... Trzy talerze są ustawione jak zwykle, po jednym z każdej strony kwadratowego stołu. Czwarta strona, ta bez nakrycia, biegnie w odległości około dwu metrów wzdłuż ściany, której jasny tynk nosi jeszcze ślady po rozgniecionej stonodze... Boy bez słowa stawia półmisek na białym obrusie, po jej prawej ręce. Widać na nim żółtawe purée  prawdopodobnie z jarzyn; wąska smużka pary, która unosi się z niego, nagle wygina się, rozpływa i znika bez śladu, by zaraz pojawić się znowu rozciągnięta podłużnym, delikatnym pasmem poziomo nad stołem... Wokół lampy krąg owadów jest ciągle i dokładnie taki sam. W miarę wpatrywania się weń, oko zaczyna w końcu odróżniać w tej masie poszczególne drobinki, większe od innych. Nie do tego stopnia wszakże, by móc określić ich rodzaj... Na północny stok nie pada już żaden promień...

Powiada się, że spojrzenie Robbe-Grilleta - takie spojrzenie, spojrzenie przemienione w rytm i chłód słów tak, jak powyżej, ułożonych w zdania – nie zawiera nic ludzkiego, ani ludzkiej samotności, ani ludzkiej metafizyki. Spojrzenie to nie niepokoi samotności rzeczy żadną ludzką symboliką. Dodaje się, że Robbe-Grillet opisuje przedmioty tak, aby wygnać z nich człowieka; że przedmiot nie jest w opowieściach jego jądrem związków, rojowiskiem wrażeń i symboli, a jest tylko czymś, co stawia opór spojrzeniu; że jego przedmioty nie przeciwstawiają człowiekowi niczego poza swoją powierzchnią; w końcu że opisując rzeczy tak, jak je opisuje, czyli bez reszty ufając potędze powierzchni, Robbe-Grillet nigdy nie pozwala na wyjście tego, co optyczne ku temu, co trzewne, bezlitośnie odcina to, co wizualne od wszelkich skojarzeń. A czymże innym, jeśli nie potęgą powierzchni, są wszystkie fotografie, fotografia jako tak, więc i teatralne zdjęcia Plewińskiego?

Jego gigantycznej księgi śladów scenicznych nie należy oglądać pierwszy raz. Trzeba też opuścić oglądanie drugie, trzecie, czwarte i kolejne. Jak długo? Po prostu należy opuścić wszystkie oglądania, w których da się wyczuć ingerencję patrzącego, to znaczy swoją, w fotograficzny ślad przeszłości, ingerencję pretensji patrzącego, jego ocen, porównań, złośliwości i interesów, ingerencję napastliwej psychologii patrzącego i jego opowieści bez pardonu oblepiającej fotograficzny ślad. Księgę Plewińskiego zacznij oglądać od tej chwili, kiedy twoje oko jest już zmęczone twymi strategiami, a ty sam wybierasz ciche siedzenie w kącie i patrzenie jedynie czyste, w nic z twego świata nie uwikłane. Kiedy wybierasz patrzenie czekające i czekające słowa. Na przykład: „W Na dnie – niskie stoły o blatach z surowych desek, na nich flaszki niedopite i puste kieliszki, za stołami szare figury o ludzkich kształtach na tle schodów wiodących na strych, gdzie tylko ciemność”. Bądź takie: „W Don Juanie – leżąca na ziemi kobieta o zamkniętych oczach, za nią stojący nagi mężczyzna i cień jego dłoni na ścianie przy framudze otwartych drzwi, za którymi nie ma nic”. Tak, choćby tylko takie słowa, taki ułomny Robbe-Grillet, na początek czekania.

Rzecz w tym, że kiedy genialnym (Robbe-Grillet oczywiście nigdy nie użyłby tego bombastycznego przymiotnika, o ile w ogóle użyłby przymiotnika jakiegokolwiek) zdjęciom Plewińskiego da się święty spokój, kiedy się siebie od nich odklei i zacznie czekać cierpliwie, tylko taktownie portretując chłodnymi słowami istnienie figur i rzeczy wypełniających zdjęcie każde, kiedy się pozwoli im być tylko sobą - wtedy zdjęcia wszystkie może zaczną gadać niemo? Któż to wie? Palce jednej z szarych figur człekokształtnych może zacisną się na niedopitej flaszce gorzałki, a patrzący w obojętne niebo nagi mężczyzna może opuści głowę i spojrzy na leżącą przed nim na ziemi kobietę o zamkniętych oczach? I może tak właśnie, obudzony gest po geście obudzonym, cudem powtórzą się stare opowieści teatralne, lata temu znieruchomiałe na czarno-białych prostokątach Plewińskiego?

 

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki