Jednakowo ważni, jednakowo szczęśliwi

Ostatnia aktualizacja: 06.09.2019 14:43
Jeśli wierzyć w życie duchów, to jak którejś nocy widma uwiecznione na fotografiach Buscarina zaczną w nowej Cricotece przeskakiwać z fotografii na fotografię i zamierać w nowym krajobrazie – czy na drugi dzień ktoś z żywych zauważy, że coś tutaj się nie zgadza? Niemożliwe.
Jacek Malczewski Melancholia
Jacek Malczewski "Melancholia"Foto: Wikimedia/domena publiczna

W końcu przy pomocy wuja, ciągnącego mnie za kołnierz, dobrnąłem do kuli na szczycie. „Przypatrz się – powiedział – i to dobrze się przypatrz: trzeba brać lekcje przepaści”.

Jules Verne "Podróż do środka ziemi"


A gdyby tak – jedynie w wyobraźni, rzecz jasna – gdyby tak fotografiom Maurizia Buscarina odebrać na chwilę dębowe, czarne ramy, albo wymazać je z pola widzenia gumką magiczną?

Teraz, gdy widmowe krajobrazy Buscarina - portrety scenicznych opowieści Tadeusza Kantora – wiszą już w nowej Cricotece, czekając na spojrzenia – dopiero teraz dokładnie widać ich ku sobie skłonność odwieczną, nieodpartą, nie do usunięcia. Jak by nie było między zdjęciami przerw żadnych, ani w przestrzeni, ani w czasie, choć przecież tu, na ścianach Cricoteki, widać kawałki pustki, oddzielające każdą czarną ramę od każdej innej czarnej ramy, a w chronologii - wiele, wiele lat różni zdjęcia choćby „Umarłej klasy” od zdjęć „Wielopola, Wielopola” lub „Dziś są moje urodziny”. 198 jest fotografii. Czarno-białe portrety „Teatru Śmierci” i kilka widoków spoza kanonu. 198 widmowych krajobrazów, ułożonych w wystawę „Komedianci!”. Tak - jedno, dokładnie jedno słowo jest tytułem. 198 to jedna liczba. Nie ma sensu rachować na piechotę, szatkować, oddzielać, cedzić: „Jeden, dwa, trzy... czterdzieści cztery... sto osiem...” Mądrze jest powoli rzec tylko jedno, na jednym oddechu: „Stodziewięćdziesiątosiem”. Powoli i spokojnie jak spokojnie trwa ten oto widok jednej ze scen, może pierwszej, może finałowej, widok przez Kantora zapisany w partyturze ostatniego przedstawienia, którego nie zdążył dokończyć.

     Mój Biedny Pokój Wyobraźni. Na łóżku pod kocem skulony mój cień. Posługaczka przy żelaznym piecyku gotuje wodę na herbatę. Ja siedzę przy stoliku i piszę list. Na stoliku lampa naftowa. I wszystko jest tak codzienne, że chyba nic nadzwyczajnego się nie zdarzy. Ale nie przesądzajmy sprawy.

W Cricotece, pod słowem „Komedianci!” – podobny spokój. Podobny, lecz tylko podobny, nie identyczny. Więc i dlatego, by stary spokój choć tylko na chwilę wypłynął na powierzchnię - odbierz w wyobraźni krajobrazom Buscarina czarne ramy, ostrożnie na bok odłóż prostokąty szkła. Następnie wyjmij krajobrazy z finezyjnej elegancji passe-partout i nierealną żyletką odetnij cienkie, białe obwódki krajobrazów. I tak rozebrałeś wielki widok, jest już nagi. Pozostało jedno. Zbliż do siebie 198 krajobrazów. Nie musisz dbać o żadną kolejność, to zbędne – zbliżaj w ciemno. Zbliżaj aż krajobrazy zetkną się krawędziami. Na tym koniec. Stworzyłeś sobie czarno-biały korowód widm i rzeczy z wielu lat, z wielu Kantora opowieści, od „Umarłej klasy”, po pożegnalny seans „Dziś są moje urodziny”. Masz korowód-krąg zlepiających się z sobą, przenikających się wzajem portretów przedstawień „Teatru Śmierci”, tych rewii rodem z ciemnego cyrku, w których – ile zjawiało się korowodów? Wielu jeszcze pamięta. Wielu może opowiedzieć.

Z pewnością pamięta Janusz Jarecki, który „Komediantów!” wymyślił i ulepił na 75. urodziny Buscarina i 5. rocznicę otwarcia nowej Cricoteki. Pamięta, gdyż był pestką korowodów Kantora, kilkoma pestkami. W „Umarłej klasie” – Żołnierzem z czarną flagą; Rekrutem w „Wielopolu, Wielopolu”; jednym z lśniących w „Niech sczezną artyści” Generałów, asystujących strasznej figurze, sunącej wolno na kościotrupie konia; jednym z Pancernych Wiolinistów, maszerujących w „Nigdy tu już nie powrócę”; wreszcie członkiem Specjalnego Gatunku Ludzkiego w „Dziś są moje urodziny”. Korowód, który stworzyłeś, w istocie jest więc na amen znieruchomiałym korowodem niegdysiejszych korowodów, co je Kantor jednym gestem wciąż zatrzymywał w pół kroku, by kolejnym gestem zwrócić im dygot. Przypomina „Panoramę Racławicką”, albo te zamarłe na obrazach Jacka Malczewskiego, dryfujące nad ziemią kręgi człekokształtnych duchów. I jeszcze coś przypomina dzieło twoje. Przywodzi na myśl finał filmu, którego premiera odbyła się w roku 1963. Buscarino miał wtedy lat 19, już fotografował, lecz jeszcze nic nie wiedział o Kantorze, a Jarecki nawet nie śnił, że w 1983 roku, jako Żołnierz z czarną flagą, dołączy do korowodów. Nie wiedzieli, nie śnili, ale w ostatecznym rachunku rozminięcia te nie mają znaczenia.

Otóż, jeśliby na projektorze kinowym wcisnąć klawisz „Stop” – korowód twój przypomina zamarły nagle, olśniewający korowód cyrkowy, którym Federico Fellini zamyka film „Osiem i pół”. Oto dojrzały Guido widzi siebie sprzed lat - małego Guido, jak wprowadza na cyrkową arenę wpierw kapelę klaunów, a za nimi tłum widm z przeszłości dojrzałego Guido. Omszały kardynał, plemię prostytutek, matka i kochanki, przyjaciele i wrogowie, figury realne i nierealne, a raczej realno-nierealne, wielki tłum gości z pół-snu dojrzałego Guido – wszyscy oni kolebią się w korowodzie, jak rzekł Lech Majewski: „jednakowo ważni i jednakowo szczęśliwi”. Tak, znów ciągłość w roli głównej. Nie jest bowiem istotne, które widmo z jakiego kawałka przeszłości dojrzałego Guido przybyło, ani jaka teraz, kiedy idą, przestrzeń dzieli widmo od widmo - nie jest to istotne, gdyż mimo różnic są na amen jednakowo ważni i szczęśliwi jednakowo. Mały Guido, który wiedzie duchy, jest jak ten w „Niech sczezną artyści” chłopczyk, mały Kantor, który na wózeczku-drezynce prowadzi pochód duchów z życia i snów dojrzałego Kantora. Tego samego dojrzałego Kantora, który w „Nigdy tu już nie powrócę” przyglądał się widmom z innych swoich, dawno zamarłych seansów, widmom, co je na scenę sprowadził z przeszłości. A goście ci omszali czują się świetnie. Jak nie goście, lecz odwieczni rezydenci. Jak by nowy spektakl był ich starym spektaklem, z którego przybyli. Żadnej różnicy, żadnej większej przepaści. Żadnej różnicy, co by miała istotne znaczenie.

Jedno zatem. Jedność, ciągłość. „Komedianci!” są tak naprawdę spokojną lekcją spójności. Spójności spojrzenia Buscarina na „Teatr Śmierci” Kantora. Od zobaczenia pierwszy raz, lata temu w Mediolanie, „Umarłej klasy” – robił on seansom Cricot 2 jakby wciąż jedno zdjęcie. I spójności spojrzenia Kantora, który od „Umarłej klasy” snuł na scenie jakby wciąż jedną, długą opowieść, do końca snuł jedną długą opowieść o końcu. Coś niby wierność? Owszem. Fotografia po fotografii, seans po seansie – uporczywa wierność wciąż tym samym lękom, tej samej bezradności, podobnym rytmom, niezmiennej palecie czerni i bieli pod błoną popiołu, i tym samym cieniom o ludzkich kształtach. Jeśli wierzyć w życie duchów, to jak którejś nocy widma uwiecznione na fotografiach Buscarina zaczną w nowej Cricotece przeskakiwać z fotografii na fotografię i zamierać w nowym krajobrazie – czy na drugi dzień ktoś z żywych zauważy, że coś tutaj się nie zgadza? Niemożliwe.

Niemożliwe, bo opowieść „Komedianci!”, opowieść o końcu, snuta do końca, jest niewzruszenie ciągła. Spójna doskonale i spokojna niczym ten stary obrazek, zanotowany przez Kantora w partyturze „Dziś są moje urodziny”, obrazek, co nie miał szans ucieleśnić się na scenie. Zostało tylko to, co zostaje zawsze. Puste krzesło. Wystygły piecyk. Ciemne szkło lampy. Na łóżku koc płaski zupełnie... Niewiele więcej. I 198 jak z piasku zrobionych fotografii Buscarina, będących jednym, kolistym krajobrazem. Zostało to, co naprawdę ważne. A wszystko wokół jest dalej bardzo codzienne, jak wtedy, jak jutro. Tak normalne, że nic nadzwyczajnego już raczej się nie wydarzy. Jak zawsze.