Lewa ręka małej Nuny

Ostatnia aktualizacja: 24.10.2020 16:35
Jeśli tak fantastyczna niepewność prawdy krąży między stronami 36. i 37., to jakże smaczna gra iluzji z realnością, snów z faktami, opowieści ze skoroszytem księgowego toczyć się musi na setkach stron kolejnych?
Okładka książki
Okładka książkiFoto: mat. promocyjne

Gdyby ktoś inny tak uporczywie parzył na jajowate zdjęcie dziesięcioletnich bliźniaczek ze Starego Sambora – chyba nic by to nie dało. Nic nie drgnęłoby wewnątrz jaja. Bodaj kamienny, ciemny stół, sięgający Nunie i Marii trochę powyżej pasa, na blacie walec wysokiego wazonu z mlecznego szkła lub aluminium, z gęstym bukietem polnych kwiatów o kruchych płatkach, mała serweta pod walcem ozdobionym u dołu szlaczkiem tycich prostokątów, kremowe drzwi za prawym ramieniem Nuny, za lewym ramieniem Marii - fragment drzewa w oknie wychodzącym na ogród w porze roku nie do odgadnięcia. No i one. Patrząc od strony obiektywu tego wehikułu, co mami ludzi mocą wstrzymywania czasu przy pomocy czarodziejskiego zaklęcia o wylatującym ptaszku – Nuna nigdy już się nie poruszy po lewej stronie stolika, Maria zaś na zawsze będzie kamykiem po prawej. Identyczne białe sukienki do kolan, wiązane w pasie długimi paskami, różniące się jedynie rozmieszczeniem czarnych grochów. Włosy krótkie, ciemne, cięte na pazia. Luźne rękawy z mankietami, sięgające połowy przedramion. Dziecięce buzie - tuż przy kruchych płatkach. To już wszystko. Przed sekundą przeleciał magiczny ptaszek, zawirował jasny dym nad lampą rozbłysłą w wysoko uniesionej dłoni czarodzieja o głowie skrytej pod suknem z tyłu wehikułu. Nie będzie już więcej sekund, ta była ostatnia. Już nie ma czasu. Nigdy już nie zmieni się nic. W autobiografii, wracając, próbując wrócić, a raczej stwarzając - bo przecież wiedział, że pamięć nie zna dróg powrotu – na nowo stwarzając w zdaniach epokę, kiedy miał lat mniej więcej tyle, co Nuna i Maria na owalnej fotografii - Vladimir Nabokov rzekł tonem ciemnym: Wszystko jest w należytym porządku, nic się nigdy nie zmieni, nikt nigdy nie umrze. Gdyby na jajowaty ślad dalekiej przeszłości długo patrzył ktoś inny - choćby naukowiec, któremu do szczęścia starczają oczywistości, jakiś syty uniwersytecką solennością biograf zawodowy – w jajowatym śladzie zdarzenia sprzed wieku rzeczywiście nic by się nie zmieniło. Wszystko, co składało się na tamtą chwilę, pozostałoby na swoich miejscach. Przeszłość dalej trwałaby nieporuszona. Tak. Lecz na fotografię Nuny i Marii długo patrzyła Agnieszka Dauksza. Długo, bardzo długo, uporczywie, nie pocieszając się oczywistościami, wiernie, pokornie, czekając na znak. I nie tylko na tę jedną starą fotografię, a na wszystkie. I na wszystkie inne ślady.

W księdze Daukszy "Jaremianka", w tej przez ZNAK wydanej, ponad sześciusetstronicowej biografii Marii Jaremy, na kartkach pięknie nie białych, a kremowych niczym kość słoniowa, zmatowiałych, zjadających światło, zgaszonych, szorstkich - wiekowych zdjęć czarno-białych jest liczba ogromna. Tadeusz Kantor, Jonasz Stern, Xawery Dunikowski, Kornel Filipowicz… Lepiej rzec: wszyscy. Są wszyscy, widać wszystkich, co w bliższej bądź dalszej odległości, przez pięćdziesiąt lat jej życia krążyli wokół zmarłej w roku 1958 na raka krwi artystki zupełnie osobnej, niepodrabialnej, samotnej, przy której malał i cichł sam Kantor. Obrazkowych tych śladów czasu przeszłego, dokonanego, jest ogrom, na czele ze zdobiącym okładkę portretem Jaremianki z czasów, kiedy nic już nie dało się zrobić - ani zatrzymać, ani odwrócić, ani ominąć. Więc ona wtedy, dawno temu, patrzy gdzieś daleko ponad głową fotografa, na drugą stronę. I dziś dalej patrzy tam, na drugą stronę, ponad twoją głową, ponad oczami Daukszy, któregoś dnia, albo przez wiele dni, uporczywie zapatrzonej w portret, pokornie czekającej na znak.

Doszło do tego, że przez długie godziny wgapiałam się w portret Jaremy. Czekałam aż się poruszy. Liczyłam, że wraz z tym ruchem odsłoni się rąbek tajemnicy, zobaczę Marię pod innym kątem. Tym wyznaniem Dauksza otwiera swą opowieść. Pod innym kątem… To znaczy – nie pod kątem oczywistości, których w archiwach publicznych i prywatnych da się znaleźć z milion sztuk, od zdjęć poczynając, przez dokumenty przechodząc, na parosekundowych, minutowych filmikach kończąc, zahaczając, rzecz jasna, o ułomną pamięć ludzi jeszcze żyjących. Dawałam jej czas – wyznaje Dauksza – chciałam, żeby dojrzała do tego ruchu. Czekała tak, wgapiona w twarz-ślad, na różne sposoby delikatnie prowokowała czarno-białe kształty na zdjęciu, na różne delikatne sposoby próbowała je budzić. Na próżno. I tak wciąż i wciąż. Aż w końcu pojęła, że sednem fiaska jest ta właśnie pasywna delikatność. Zapisała wtedy sobie i nam zasadę, która będzie sterować intonacją wszystkich ponad sześciuset stronic biografii Jaremianki. Pozyskiwanie Marii trwało długo. Tak długo, aż zrozumiałam: ona nie poruszy się beze mnie.

Tak Dauksza dotyka miliona biograficznych oczywistości. Nigdy pasywnie. Dotyka tak, że na chwilę przestają być one oczywiste, niewzruszone, dające pewność, że kiedyś naprawdę było tak i wyłącznie tak, czyli w żadnym wypadku inaczej. Z milionem oczywistości biograficznych jest podobnie jak z twarzą umierającej Jaremianki na fotografii zdobiącej okładkę tomu Daukszy. Ta twarz nie kończy się na sobie samej. Twarz ta, skończona przecież – nie ma końca. To oblicze-zdanie, a nawet, jak rzekłby Bruno Schulz, oblicze-powieść, nie posiada finalnej kropki. Bo, czego uczy stara reguła nie do obalenia: na czymkolwiek, co jest przez człowieka oglądane, śledzone, podpatrywane – nieuchronnie osiada wiele z tego człowieka, który ogląda, śledzi, podpatruje. Nic tedy nie jest skończone, gdyż wszystko od nowa się zaczyna pod każdym kolejnym spojrzeniem. Nic. Także przeszłość nie jest skończona. Każda przeszłość przez innych dawno opowiedziana - nie jest nawet rozpoczęta, zanim jej sobie nie zaczniesz snuć dla samego siebie.

Los Jaremianki jest dla Daukszy sprawą intymną. I nie o to chodzi, że milion biograficznych oczywistości gesty Daukszy przemieniły w milion sensacyjnych, wstrząsających światem humanistyki odkryć biograficznych. Nie. Tu chodzi o coś grubo poważniejszego – o gatunek intonacji. Opowiadając życie Jaremianki, Daukasza opowiada sobie – samą siebie. Nie, nie wprost. To sprawa intymna aż tak, że nie jest w niej przemilczana nawet niepewność. Próbując znaleźć smak zauroczenia Jaremianki przyjacielem ze studiów, na stronie 74. Dauksza notuje: Nie jestem pewna, czy go kochała. Czy ktoś znalazł kiedyś w jakiejkolwiek opowieści o cudzym życiu takie wyznanie, taki szkic do portretu opuszczonych rąk tego, kto opowieść snuje? Czy czytał ktoś kiedyś biografię, której wcale nie najmniejszej wagi ingrediencją jest bezradność biografa? I czy słyszał ktoś kiedyś o chwili, w której przeszłość – być może z litości, albo z wielkoduszności, lub też z podziwu – idzie na rękę bezradności żywych i sama zmienia się tak, aby ziściły się żywych senne marzenia o przeszłości?

Owalna fotografia dziesięcioletnich bliźniaczek, Nuny Jaremy i Marii Jaremy, widnieje na stronie 37. Po lewej, na stronie 36. – Daukszy detaliczny, maniakalnie detaliczny opis owalnego śladu małej chwili sprzed stu lat. Od białych sukienek w czarne grochy poczynając, na detalicznych różnicach w wyrazie oczu kończąc - nakłania Dauksza słowa do zegarmistrzowskiej precyzji, aby znaleźć dowód prawdomówności swego snu na jawie, w którym poczuła, że oto już na początku, jako dziesięcioletnia dziewczynka, Maria była nieubłaganie ekspansywna, spokojnie zaborcza, nieubłagana. I znajduje dowód – w układzie dłoni. Powiada o Marii: Obejmując wazon, opiera się obiema rękami o kamienny postument oddzielający ją od siostry. A dalej: Podczas gdy Nuna przyciska ręce do ciała, stoi prosto. Patrzę długo, cierpliwie na owalną fotografię. Rzeczywiście, lewa dłoń Marii spoczywa na blacie postumentu, prawe jej przedramię jakby zawłaszcza lśniący wazon tuż przy dnie. Teraz dłonie Nuny… Jeszcze raz słowa: Nuna przyciska ręce do ciała… I jeszcze raz spojrzenie na owalny ślad. I jeszcze raz patrzenie, długie, uważne. I jeszcze raz, i jeszcze, i znów…
Nie chce być inaczej. Nuna opiera łokieć lewej ręki o kamienny blat, lewą dłonią czule obejmuje lśniący wazon tuż przy górnej krawędzi, pod gąszczem łodyg białych kwiatów polnych. Ostatni raz słowa: Podczas gdy Nuna przyciska ręce do ciała…

W roku 2020 przeszłość opuściła na chwilę dla marzeń Daukszy lewą rękę, którą w roku 1918 mała Nuna trzymała w górze, wysoko nad prawą ręką małej Marii, obejmując lewą dłonią lśniący wazon. Jeśli tak fantastyczna niepewność prawdy krąży między stronami 36. i 37., to jakże smaczna gra iluzji z realnością, snów z faktami, opowieści ze skoroszytem księgowego toczyć się musi na setkach stron kolejnych?

Paweł Głowacki