Wszystko

Ostatnia aktualizacja: 19.12.2020 16:29
Można bawić się w dociekanie. Ba! Można nawet insynuować, co też w styczniu się wydarzy na rysunkach, które w filmie wypełnią dzisiejszą pustkę między, dajmy na to, widokiem cielsk na plaży a podobizną kiosku ruchu wśród gołych jesienią drzew.
Kadr z filmu Zabij to i wyjedź z tego miasta
Kadr z filmu "Zabij to i wyjedź z tego miasta"Foto: Mariusz Wilczyński

     Czy wszędobylski żar aktualności dopiekł im aż tak, że nagle, samych siebie odwagą własną zdumiewając, ryknęli: Dość!? A może chodziło nie tylko o umordowaną myśl, o psychikę zmaltretowaną, lecz o pęczniejący przez lata obcowania ze współczesnym kinem nieludzki ból ciała całego? Naczynia krwionośne nieubłaganie zmieniały się w żylaki krzepkie niczym boa i dusiły nogi, jakby to były nogi artystów filmowych, sine od truchtania ulicami miast w poszukiwaniu faktu godnego kamery. Oczy piekły, gdyż lepiej było w ogóle nie mrugać niż w czarnym mgnieniu mrugnięcia przeoczyć w oglądanej na okrągło telewizji ważkie społecznie zdarzenie. Nawet na dnie snu ślicznego dudniła w uszach gromka aria realność, za dnia łowiona z radia gdaczącego bez ustanku. Łupanie w krzyżu, trzaskanie wątroby, arytmia, napady duszności, nadciśnienie, zespół jelita drażliwego, koklusz, wysypka, łupież, łuszczyca, jaskra, polip, syndrom niespokojnych stóp, suchy kaszel i moczenie nocne, i jeszcze sto podobnych atrakcji. Panie doktorze, co to być może – głowa mi puchnie jak bania, nery zaś nie są jak łania… Słowem – wszystko wysiadało przez lat wiele. Mus bycia na czasie, obowiązek, tak artystów, jak widzów iście patriotyczny obowiązek pokornego brodzenia po grdykę w żarze aktualności – od musu tego cierpiało mięso całe i kość każda. Kiedy więc jury filmowego festiwalu w Gdyni poczuło, że od falujących na ekranie kresek dziecięcych i śpiewu wielkiego bluesowego ducha wszystkie bóle mijają oto jak na pstryknięcie – jury być może pojęło, iż w trakcie uroczystego epilogu festiwalu nie należy ryczeć: Dość!, lecz, co dokładnie na jedno wyjdzie, oznajmić trzeba: Złote Lwy otrzymuje animowany film Mariusza Wilczyńskiego "Zabij to i wyjedź z tego miasta"! I z grubsza tak właśnie się stało. Oznajmili jurorzy Polsce całej w istocie własną ulgę, po czym radośnie zeszli ze sceny. Radośnie i lekko, gdyż pierwszy raz od wielu, wielu lat szli nie powłócząc kulasami, a rzepki kolanowe nie zsuwały im się pod skórą aż na pięty, powodując tam swędzenie oraz chrobot. Swędzenie tak fatalne, że nawet w trakcie ekskluzywnych kolacji musieli zzuwać lakierki i do krwi drapać się przez jedwabne skarpety. Chrobot zaś tak uporczywy, iż dowcipni znajomi radzili jurorom montować przy piętach zbrojne kostkami żółtego sera łapki na myszy…

     Dalej nie chce mi się już wlec tej małej groteski. Nie chce mi się mnożyć godnych klauna odpowiedzi na zatroskane pytanie, znalezione w prasie, pytanie, w którym skrapla się zdziwienie zapewne wielu komentatorów żaru aktualności. Co znaczy ten werdykt? Tak brzmi zagadka, a obok dźwięczą mniejsze zagadki wspierające. Co z filmem o internecie, który to film dogonił przecież lęki współczesnego obywatela? A opowieść o młodzieńcu błędnie skazanym za morderstwo? A portret nowego gatunku samotności, malowany na kanwie czynów pewnego masażysty bodaj z Ukrainy? I dlaczego nie wygrał ostro zaangażowany społecznie oraz obywatelsko krzyk filmowy, krzyk o smętnym losie niewolnicy mediów, a wygrała kreskowa baśń, cudownie w nic nie zaangażowana, w nic poza samotną pamięcią człowieka, który rysował tę baśń przez lat 14?

     14 lat – to ponad 5000 tysięcy dni. Ponad 5000 tysięcy poranków i zmierzchów. Tyle czasu rysowania bez najmniejszej potrzeby spozierania przez szyby na ulicę w którymkolwiek dniu z tych ponad 5000 dni. Zupełnie gdzie indziej było okno z widokiem na ulicę dokumentnie inną, na miasto z zupełnie innych dni. Udało mi się ukończyć film, który przez lata śnił mi się niemal każdej nocy, powiada Wilczyński. I dalej: Świat wokół płynął, nasi znajomi rodzili się i umierali, zmieniali się prezydenci, a ja siedziałem i rysowałem klatkę za klatką. I jeszcze to wyznaje: Praca nad "Zabij to i wyjedź z tego miasta" zajęła mi jedną czwartą życia. Mógłbym w tym czasie kilkanaście razy okrążyć świat. Przez ostatnią jedną czwartą życia cierpliwie łowił ołówkiem smaki, zapachy i intonacje pierwszej jednej czwartej życia, pierwszej i chyba jeszcze kolejnej jednej czwartej. Nie okrążył kuli ziemskiej ani raz. Okrążył własną pamięć, może nawet ponad 5000 razy… Może? Chyba? Czyli niepewność?

     Nieuchronna jest dziś ta niepewność, gdyż kreskowej baśni Wilczyńskiego nie ma jeszcze nigdzie na jawie, jest jeszcze nie do obejrzenia, oficjalnie zjawić się ma w kinach dopiero z końcem stycznia. Nie ma jeszcze wszystkich kresek Wilczyńskiego, jest jedynie garść drobin, rzuconych tu i tam niczym rybia przynęta na taflę jeziora. Kilkanaście, kilkadziesiąt rysunków Wilczyńskiego, rysunków-kadrów kreślonych jakby porcelanową dłonią chłopczyka, który gubi proporcje, łamie perspektywę, fantastycznymi ozdobami zaprzecza regułom realizmu, po prostu jest bezradny, lecz w ostatecznym rachunku jednak ocala tajemnicę czasu przeszłego-dokonanego, zatrzymuje przy sobie melancholię utraty, całkiem jak Vladimir Nabokov, autor księgi „Pamięci, motyle na igły – nabija chłopczyk na swe biedne kreski kawałki kiedyś na amen przepadłych, a teraz cudem odzyskiwanych krajobrazów. Do tego kilka Wilczyńskiego wypowiedzi przed kamerą i wiele jego zdań w rozmowie z Michałem Nogasiem. Wreszcie dwa, trzy mikre filmowe fragmenty oryginalnej, blisko półtoragodzinnej ekranowej baśni Wilczyńskiego, która jest wszystkim, pulsującej niby unoszący się nad nią głos Tadeusza Nalepy. To wszystko. Póki co nie ma nic więcej. Jest wystarczająco wiele.

     Kot w kapeluszu i trenczu czeka w deszczu pod uliczną latarnią w mieście Łodzi. Rozświetlony wewnątrz kiosk ruchu wśród gołych jesiennych drzew łódzkiego parku. Tramwaj nr 6, bardzo starej daty, jeszcze na korbę, nie na pedały, znieruchomiały gdzieś w Łodzi, na tle niepokojąco małych kominów. W oknie wagonu na którejś łódzkiej stacji PKP - twarz pana z bokobrodami i pani konduktorki z krwistą kreską ust. Leżące na plaży opasłe wielkoludy, przez nie wiadomo kogo związane niczym Guliwer przez mrowie żwawych liliputów. Na dziobie parowca olbrzymi gitarzysta gra coś dla zobojętniałej rzeczywistości, pewnie bluesa. Znów wspomniany już kot, swobodnie stojący na tylnych łapach, być może echo Behemota Michaiła Bułhakowa - teraz opuścił głowę i uniósł prawą łapę w ludzkiej rękawiczce, łapę z celującym w niebo wskazującym palcem, jakby miał za moment rzec: Uwaga! A może będzie kot Wilczyńskiego tym kimś, kto w prologu "Mistrza i Małgorzaty" (Annuszka już rozlała olej, Berlioz już się ślizga i wywraca, kładąc kark na szynie, tramwaj już jedzie) rozpaczliwie krzyknął w mózgu leżącego Berlioza: A jednak!, więc i w bajce Wilczyńskiego krzyknie to samo? W końcu następne kreski układają się na kolejnej kartce w portret odciętej przez tramwaj głowy wąsatego mężczyzny, z której dwa monstrualne kruki spokojnie wydziobują oczy…

     Tak, jest dziś na widoku wystarczająco wiele kresek Wilczyńskiego i wystarczająco wiele jego słów, aby czekając na przyjście wszystkiego, kiedy to z końcem stycznia wypełnią się puste dziś połacie między kreskami i słowami – przyglądać się tym niewielu znakom cudzej samotności. Można bawić się w dociekanie. Ba! Można nawet insynuować, co też w styczniu się wydarzy na rysunkach, które w filmie wypełnią dzisiejszą pustkę między, dajmy na to, widokiem cielsk na plaży a podobizną kiosku ruchu wśród gołych jesienią drzew. Można śnić dalsze konsumpcyjne czyny monstrualnych kruków. Można też badać, czy tytuł "Łódź, Łódź" równie dotkliwie brzmi jak tytuł "Wielopole, Wielopole". A co z żarem aktualności? W sztuce - bieda z nim odwieczna, niezmienna.

     Żar aktualności, jako że jest właśnie aktualności żarem - w zasadzie nie posiada jutra. Gdyby posiadał – jakże marna byłaby jego aktualność. W przeciwieństwie do pamięci – żar aktualności posiada na własność jedynie dzień dzisiejszy. Co zatem będzie z nim choćby w końcówce stycznia? Co będzie wtedy na przykład z filmem o wschodnim masażyście? W jakim stanie będzie sam żarząco dziś aktualny masażysta? Kotu Wilczyńskiego nie pozostanie nic innego niż rozpaczliwie ryknąć: A jednak!

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki