Blisko

Ostatnia aktualizacja: 05.06.2021 18:53
Nikt nie dostrzegłby, że zdanie to nie jest frazą Szekspira, lecz ślusarza Książka, będącego Książkiem na scenie Kantora, który dałby się oskalpować, byle tylko mieć w swej teatralnej trupie ateńskich rzemieślników Szekspira, starych jak każdy teatr pamiętny i jak on bliskich.
Kraków, 08.12.2015. Dawny aktor teatru Cricot 2 Tadeusza Kantora, Jan Książek (nz) podczas obchodów 25. rocznicy śmierci Tadeusza Kantora, 8 bm., w Krakowie. W widowisku Żywe Pomniki na ulicy Kanoniczej, przed historyczną siedzibą Teatru Cricot 2, wzięli udział Jan Książek jako Wieczny Wędrowiec oraz bracia-bliźniacy Lesław i Wacław Janiccy
Kraków, 08.12.2015. Dawny aktor teatru Cricot 2 Tadeusza Kantora, Jan Książek (nz) podczas obchodów 25. rocznicy śmierci Tadeusza Kantora, 8 bm., w Krakowie. W widowisku "Żywe Pomniki" na ulicy Kanoniczej, przed historyczną siedzibą Teatru Cricot 2, wzięli udział Jan Książek jako "Wieczny Wędrowiec" oraz bracia-bliźniacy Lesław i Wacław JaniccyFoto: PAP/Jacek Bednarczyk

    Tamtego, dziś na pozór dalekiego dnia tylko nieważki Puk wiedział, że idący ze Starego Teatru do piwnicznej Galerii Krzysztofory ślusarz Jan Książek przeżyje przygodę podobną do tej, jaka ateńskiemu tkaczowi Podszewce przytrafiła się w „Śnie nocy letniej” Williama Szekspira, w bajce, gdzie na polecenie Oberona, króla Elfów, Puk zmienia na parę godzin nocy losy ludzi rzeczywistych i jednej nierzeczywistej Tytanii. Rankiem wszyscy bohaterowie, nocą muśnięci czarami Puka, wracają do normalności, ale już nie tacy sami. Wracają odmienieni – każdy inny o niepokój doznany nocą. Tak, tamtego, dziś na pozór dalekiego dnia w Krakowie jedynie napowietrzny Puk mógł zawczasu usłyszeć Tadeusza Kantora, który za kilka, kilkanaście, może kilkadziesiąt dni powie w piwnicznej Galerii Krzysztofory do Książka to lub coś podobnego. Skoro już pan skleciłeś i ustawiłeś sceniczną szatnię z żelaza, to może chciałbyś pan być kimś w moim spektaklu, na przykład niemym pomocnikiem dwóch identycznych szatniarzy? Co?

     Jest wtedy rok 1971 albo 1972. Książek pracuje w Starym Teatrze, współtworzy dekoracje, pomaga przy ich bezustannym montowaniu i demontowaniu. Szlifuje, przybija, skręca, rozkręca, tnie, piłuje, oliwi, zawiesza, ściąga. Słowem – pracuje wśród rzeczy, co potrafią udawać inne rzeczy. Wystarczy tylko zbudzić wyobraźnię, kiedy się na nie patrzy. Dogłębnie zna Książek rzeczy „Szewców” Jerzego Jarockiego, zna przedmioty seansu „Biesy” Andrzeja Wajdy i sprzęty w scenicznych opowieściach Konrada Swinarskiego: maczał palce w materii mickiewiczowskich „Dziadów” oraz w realności zabawnej sztuki Szekspira „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”. Nade wszystko jednak poznał szorstką fakturę „Snu nocy letniej” w inscenizacji Swinarskiego. Możliwe, że to właśnie Książek montował dwa, trzy metry nad sceną podest, z którego Puk skakał na zwisającą z sufitu linę, po czym kolebał się na niej nad śpiącymi postaciami, tryskając im w powieki zmieniającym ludzkie i nieludzkie losy czarodziejskim sokiem, a także zdobił ciało nieszczęsnego Podszewki głową osła, aby Tytania, już o spojrzeniu przemienionym przez sok czarodziejski, po przebudzeniu na śmierć zakochała się w przeciągle jęczącym człeko-ośle! Zapewne przyglądał się tym szekspirowskim cudom Książek zza kulis, lecz chyba najbardziej lubił dyskretnie towarzyszyć scenom teatru w teatrze, kiedy to zwykli ateńczycy, rzemieślnicy jak on sam, wpierw przygotowują, a później, na cześć zaślubin księcia Aten Tezeusza z królową Amazonek Hipolitą, odgrywają w zamkowej komnacie tragiczną komedię o nieszczęśliwej miłości niejakiego Pirama i niejakiej Tyzbe.

      Cieśla Kloc, łatacz miechów Piszczała, naprawiacz garnków Dzióbek, krawiec Chudzina, stolarz Framuga, w końcu rzeczony tkacz Podszewka. Ta gromadka szarej ateńskiej dobroduszności próbuje sklecić spektakl, choć o sztuce teatru, aktorstwie, udawaniu, wcielaniu się – zielonego pojęcia nie mają. Nie potrafią utrzymać się wewnątrz iluzji, wciąż tedy, na scenie będąc, wychylają się z iluzji, aby na jej marginesie snuć całkowicie kruszące iluzję komentarze. Po prostu – kolebią się na krawędzi między fikcją a realnością, jeśli kto woli - między realnością a fikcją. Ale za to, jak na rzemieślników żyjących pośród przedmiotów raczej najbiedniejszych przystało, potrafią z byle czego zrobić albo choćby tylko zainsynuować: grzywę lwa, księżycowy blask oraz mur z dziurą małą, lecz w sam raz dla miłosnych spojrzeń i szeptów Pirama i Tyzbe. I zupełnie nie wadzi im bawienie się w teatr akurat w zamkowej komnacie, czyli miejscu przecież na pozór bardzo odległym od sceny, odległym a nawet nieteatralnym tak zupełnie, jak na pozór zupełnie nieteatralnym miejscem zdaje się być zwykła szatnia, choćby nawet ta w teatrze każdym. Ślusarz Książek wieczór w wieczór z bardzo bliska patrzył na sceniczne czyny zmyślonych przez Szekspira kolegów z cechu rzemiosł wszelkich i nie wiedział, że tak naprawdę patrzy na starą niczym bajki Szekspira istotę rzeczy, której współczesne wcielenie pozna niebawem w piwnicach Krzysztoforów. Oraz że do końca – a zmarł 28 maja roku 2021 – będzie cząstką tego wcielenia. Pół wieku wcześniej przekazano mu propozycję Stanisława Balewicza, dyrektora Galerii Krzysztofory, propozycję bycia przy Teatrze Cricot 2 ślusarzem, tak zwaną złotą rączką, pomagającym w budowaniu i ustawianiu dekoracji, i różnych innych machin i przedmiotów scenicznych. Ruszył zatem. Nie miał daleko. Jakieś dwieście metrów, nie więcej. Blisko. Zdumiewająco blisko.

     Wiele bym dał, by zobaczyć brak zdziwienia Książka na wieść, że oto zwykła szatnia teatralna będzie sednem akcji „Nadobniś i koczkodanów” Witkacego, seansu tworzonego przez Kantora. Wiele bym zapłacił, by zobaczyć minę Książka, gdy któregoś wieczoru pracy nad żelazną szatnią sceniczną naraz zrozumiał, że ma do czynienia z artystą, który dałby się oskalpować, żeby tylko mieć w swej trupie Kloca, Podszewkę, Piszczałę, Dzióbka, Chudzinę i Framugę, ateńskich szarych rzemieślników, absolutnych amatorów, z których okoliczności uczyniły scenicznych tragików, a jedyną ich szansą na przetrwanie w teatrze było uporczywe bycie sobą na scenie, nic więcej, ale i nic mniej. I zaśpiewałbym publicznie arię sopranową, aby zobaczyć twarz Kantora w tej sekundzie, kiedy jego propozycję wystąpienia w „Nadobnisiach i koczkodanach” Książek przyjął lekko, tak jak lekko przyjmował bułkę z masłem przed godziną montowania w „Śnie nocy letniej” Swinarskiego podestu dla nieważkiego Puka, albo tak jak tkacz Podszewka przyjął rolę tragicznego kochanka Pirama, a przyjął ją swobodnie, gdyż siódmym, ósmym albo i dziesiątym zmysłem poczuł, że gdy pozostanie na scenie Podszewką - jego Piram będzie jak żywy. I zagrał Książek w „Nadobnisiach i koczkodanach”. Zagrał, to znaczy – był. Po czym niewiele już się zmieniło. Do końca był i był.

     Był w „Umarłej klasie” Nieobecnym Staruszkiem w ostatniej ławce. Był Grabarzem w cricotażu „Gdzie są niegdysiejsze śniegi” i Babką Katarzyną w „Wielopolu, Wielopolu”. W „Niech sczezną artyści” był Brudasem bez ustanku szorującym swe nogi w wiernym jak stary kundel cebrzyku. Był Wielkim Gimnastykiem w „Nigdy tu już nie powrócę” oraz gdy Kantora już nie było - Nosiwodą z Wielopola był w pożegnalnym, niedomkniętym, dotkliwie ułomnym seansie „Dziś są moje urodziny”. Lecz koniec ten, zdawałoby się definitywny, nie okazał się końcem. Jakąś niepojętą siłą bezwładności teatr Kantora trwał jeszcze przez lat prawie trzydzieści, w formie Żywych Pomników, powtarzając się każdego 8 grudnia, w rocznicę odejścia Kantora, na Kanoniczej, przed bramą pierwszej krakowskiej siedziby Cricoteki. Zawsze wtedy, od 12.00, Książek był tam człowiekiem z walizami w garściach, niknącym pod monstrualnym plecakiem. Rok po roku, coraz bardziej skulony, z twarzą coraz spokojniejszą i jakby coraz dobitniej woskową, stał może przez kwadrans. Wielki Wędrowiec będący Książkiem będącym Wielkim Wędrowcem będącym Książkiem będącym Wielkim Wędrowcem będącym… Albo iluzja będąca realnością będącą iluzją będącą… Znów blisko, bardzo blisko, tak że postać i aktor, widmo i człowiek - skropleni w jedno. Czyli ani aktor, ani nie aktor. Aktor u Kantora. To znaczy - coś trzeciego, animalnego, owadziego, coś, do czego jak ulał pasują słowa, które Kantor rzekł o Książku jako Babce Katarzynie, uparcie podkładającej w „Wielopolu, Wielopolu” pod ciało umierającego ohydny basen szpitalny, który rzemieślnik Książek pewnie sam sklecił z kilku starych blach. Podobna jest do potwornego sczerniałego świerszcza.

     Czy o dziwności aktorstwa w Cricot 2 da się powiedzieć coś bezwzględniejszego? Owszem. To stare zdanie Książka. Być może miał je w sobie już wtedy, gdy pierwszy raz szedł parę kroków ze Starego Teatru do piwnic Krzysztoforów, ale jeszcze nie znajdował dlań słów. Kiedy znalazł, rzekł: Każda z osób jest już rolą. Kolejny raz blisko, najbliżej? Tak. Bliskość taka, że gdyby tę myśl aktora Teatru Cricot 2 wypowiadał ze sceny Starego Teatru grający u Swinarskiego w „Śnie nocy letniej” Podszewkę Jerzy Trela – czy ktokolwiek usłyszałby choć najcichszy fałsz? Nikt. 

Nikt nie dostrzegłby, że zdanie to nie jest frazą Szekspira, lecz ślusarza Książka, będącego Książkiem na scenie Kantora, który dałby się oskalpować, byle tylko mieć w swej teatralnej trupie ateńskich rzemieślników Szekspira, starych jak każdy teatr pamiętny i jak on bliskich.

Paweł Głowacki