Wszystkie powroty Zygmunta Haupta

Ostatnia aktualizacja: 18.09.2021 21:07
Czy ktoś, mówiąc w Gorlicach o Sebaldzie, wspomni wielbionego przezeń Vladimira Nabokova? Jako że przestrzeń i czas znikły, Haupt uśmiecha się teraz i cytuje siebie z "Coup de grâce": "Może…" Po czym recytuje frazę Nabokova, z której Nabokov i on sam wysnuli wszystko. "Rzeczywistość nic nie znaczy bez cudzysłowu". A pamięć?
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Foto: Pixabay

                                             Z którego dworca jechać

                             do Lwowa, jeżeli nie we śnie, o świcie,

                             gdy rosa na walizkach…

 

                                   Adam Zagajewski „Jechać do Lwowa”

 

      Jechać do Gorlic. Koniecznie. Nie jest daleko, starczy wyruszyć w ostatniej chwili - świtem najbliższej środy. Nawet dopiero po drugiej kawie.

Dzień później rozpoczną się w Lublinie Konfrontacje Teatralne - miesiąc bez śladu wahania. Dni scenicznych opowieści zrobionych z granitowej pewności, że ma się rację, jedynie słuszną diagnozę się głosi jasno i „kawa na ławę” nakłania bliźnich do skutecznej metody leczenia stadnych boleści. Festiwal analiz wyłącznie klarownych, syntez pompatycznych i refleksji, co nic, zupełnie nic o bezradności nie wiedzą. Boże ułanów! Opuszczone ręce?! Pochylona głowa?! Lękliwy szept, rwany co sylaba?! Boże husarii! Toż to takie niemęskie! Takie pasywne, mimozowate! I tak zawstydzająco smutne! Uchowaj, Boże Rejtana, uchowaj nas przed tą troistą marnością!...

Dlatego trzeba w najbliższą środę bezszelestnie uciec do miasta na granicy Beskidu Niskiego i skryć się tam, gdzieś w kącie siódmej edycji festiwalu im. Zygmunta Haupta. Trzeba jechać do Gorlic, by nie zostać zwerbowanym do reperowania zwichniętych stawów świata. Tak, trzeba koniecznie salwować się ucieczką do Gorlic. Przy drugiej kawie trzeba mapę obok filiżanki rozłożyć, łyżeczkę palcami chwycić odwrotnie niż zazwyczaj, przytknąć jej trzonek do plamy Kraków, pochylić się i ostrożnie, jak najciszej ruszyć traktem czerwonej linii na wschód, w stronę Tarnowa. Dalej – mijasz Wieliczkę, zostawiasz za łyżeczką Bochnię, dojeżdżasz do Brzeska i tam skręcasz w prawo. Dalej – w dół, na południe, do Nowego Sącza, gdzie ostry zakręt znów bierzesz, tym razem w lewo. A dalej – kolejny raz na wschód. Już blisko. Grybów, Szymbark. Coraz bliżej. Ropica Polska. I wreszcie meta. Gorlice. Lublin cię przeoczył - ocalałeś. Trwa wczesne popołudnie najbliższej środy. Trwa rynek gorlicki, plac wielki, z aleją między szpalerami drzew pośrodku. Sklepiki wokół, sklepiki i kawiarnie już czynne – to dobrze, bo czas na trzecią kawę. Parzysz więc trzecią kawę, wracasz do pokoju, składasz mapę, zdejmujesz z półki tom opowieści Zygmunta Haupta i siadasz za biurkiem. Kilka łyków. Wyborna, jak druga i pierwsza, jak zawsze. Zmęczenie podróżą znikło. W alei między szpalerami drzew coraz więcej ludzi. Otwierasz tom w ciemno, trafiasz na drobiazg „Pierścień z papieru”. Czytasz sobie pierwszy akapit.

Od razu poszła o mnie wieść. Na jarmarkach, po zajazdach, dworkach, plebaniach, między chłopami i Żydami. W kuźniach, na targowicy, po wozowniach, stajniach, w bazyliańskich monasterach. Przyjechał…

Czytasz sobie wszystkie akapity, czytasz portret powrotu do miejsc opuszczonych, powrotu możliwego nie inaczej jak tylko w opowieści, którą jest czytany przez ciebie portret. Czytasz takty cudzej pamięci, co są taktami słów, zdań, akapitów – jedynej formy skutecznego łudzenia się, że czas przeszły dokonany może być dotykalny jak to, co tu i teraz jest na wyciągnięcie dłoni, jak choćby ucho trzeciej filiżanki kawy. Dopijasz. Gorlicki festiwal właśnie się rozpoczyna. Czytasz. Czytasz powroty. Czytasz sobie wszystkie powroty Zygmunta Haupta. A w Gorlicach - jak chce tego Andrzej Stasiuk, szef - Marek Kondrat interpretuje dla gości m.in. „Meine liebe Mutter…”, „Z kroniki o latającym domu” i „Gołębie z Placu Teodora”. Któż wie - może ucieleśnia się oto nigdy do końca niepojęta interferencja i dokładnie wtedy, gdy czytasz sobie po cichu „Pierścień z papieru”, Kondrat słowo w słowo to samo czyta na głos gościom festiwalu? Być może poza tekstem powtarza się tajemny seans z wnętrza tekstu, z wnętrza każdej z fenomenalnie pamiętliwych drobin Haupta: znika przepaść czasów, a przestrzeń chudnie aż do zera - prawie tak jak w podróży małej łyżki z Krakowa do Gorlic, kiedy setki kilometrów pokonałeś z czasie dzielącym jeden łyk kawy od drugiego? Może kiedyś, więc dlaczegóż by nie teraz, zdarzy się i tak, albo tak właśnie dzieje się już, że Kondrat i ty symultanicznie czytacie opowieść Haupta „Coup de grâce”, trzy stronice, na których skrapla się cała Haupta poetyka pamięci. To znaczy – poetyka bezradności. Teoria wiecznego wahania. Arytmetyka opuszczonych rąk, schylonej głowy, zdań zawsze niepewnych swego.

     Pewnie… Byli to może… Albo może… Można to sobie wyobrazić… Pewnie była… Może był… Pewnie miał… Potem gdzieś stanęli… Podróżowali w ten czas wojenny za czymś tam swoim… Furman prawdopodobnie spał… Co tam się mogło dziać… Przypuszczalnie… Może zapatrzyli się w wieczorny mrok… Może on zdrzemnął się snem niespokojnym… Może trzymali się za ręce… Tak, gdy nocą na kolejowym przejeździe pociąg miażdżył nieuważne sanie, którymi podróżowali – Haupt nawet tego nie jest pewien, czy umierali, dotykając się, czy zupełnie samotnie. Nic nie wie o ostatnich muśnięciach, cóż więc mówić o reszcie świata przypominanego. Z drugiej strony patrząc – czy nieusuwalna bezradność wobec przeszłości to jest powód, aby zrezygnować z pamiętania, z prób powrotu?

     Haupt wraca uporczywie. W każdym z kruchych arcydzieł – próbuje odzyskać, co już na amen za jego plecami. I w tym jest cała fantastyczna Haupta… niedzisiejszość? Na wysokościach, gdzie przebywa proza jego, kwestie dzisiejszości i niedzisiejszości, aktualności bądź nieaktualności, tradycjonalności tudzież rewolucyjności – są to dyrdymały lepkie. Tak lepkie, że aż wzruszające. W. G. Sebald, o którego wielkich tomach powrotów będzie w Gorlicach mowa obok rozmów o Haupcie, ułożył pięć fraz, od których nie ma ucieczki.

     Kwestia pamięci to moralny kościec literatury. Jasne, że ci, którzy nie pamiętają, mają większą szansę na szczęśliwe życie. Ale pamięć to coś, od czego nie można uciec: psychologicznie człowiek jest tak skonstruowany, że coś mu każe oglądać się za siebie. Wspomnienia, nawet jeżeli są wyparte, oddziałują na nas i kształtują nasze życie. Gdyby nie pamięć, nie byłoby literatury.

     Czytam doskonałość „Pierścienia z papieru”, czytam akapit, gdzie słowami przywołane z przeszłości szczątki konia - budzą się w słowach i w słowach na powrót w niegdysiejszego konia, w tamtego siebie próbują się sklecić, jak w balladzie Bolesława Leśmiana kawałki parobczaka, poszatkowanego przez piłę, co pragnęła miłosnych uścisków. Próbują końskie kości sklecić się – i klecą się w kształt dawny, aby przez chwilę istnieć jako koń, znów być niczym w seansie Tadeusza Kantora „Niech sczezną artyści” szkielet wybornego niegdyś rumaka o siwej grzywie, wokół którego kolebał się na scenie czas przeszły dokonany naszego kawałka Europy. Czytam ten Haupta seans słownego wskrzeszenia i mam pewność, że jest też i tak: Gdyby nie literatura - nie byłoby pamięci.

Gdyby nie taka, jak Haupta, literatura, pamięć byłaby jedynie zbiorem łupin pastelowej melancholii, dobrych do zabijania czasu. O przedmiotach z przeszłości, o ich kształtach i barwach, Haupt pisze tak alchemicznie, że przywraca swemu pamiętaniu - oczy. Dzięki słowom Haupta – jego wspomnieniu dawnych zapachów wyrasta czuły nos. Dokładnie tak samo powstaje podniebienie pamiętania, pamiętania palce i uszy. W zdaniach Haupta pamięć zyskuje pięć zmysłów, gdyż w zdaniach Haupta aż tak świeże są zapachy, smaki, kształty, dźwięki i faktury kawałków świata, który był. Doprawdy, przepotężna jest moc bezradności. Stwarzając na kartce światy tak gęste, Haupt zasypuje przepaści czasów i niweluje odległości. I wszystko, co było kiedyś, przestaje być kiedyś, a dzieje się tylko tu, na kartce, i tylko teraz, kiedy Haupt pisze lub kiedy ktoś czyta. Tak. Lecz Haupt nigdy nie zapomina o nieusuwalnych ciągotach języka do iluzji, o wiecznie teatralnej, bo od zarania metaforycznej naturze słów.

     Czy ktoś, mówiąc w Gorlicach o Sebaldzie, wspomni wielbionego przezeń Vladimira Nabokova? Jako że przestrzeń i czas znikły, Haupt uśmiecha się teraz i cytuje siebie z „Coup de grâce”: Może… Po czym recytuje frazę Nabokova, z której Nabokov i on sam wysnuli wszystko. Rzeczywistość nic nie znaczy bez cudzysłowu. A pamięć?

     Gdyby nie cudzysłów nieuchronnego kłamstwa literatury, prawdy pamięci nie dałoby się uchwycić. Tak oto parafrazujesz starą pewność Sebalda, po czym czytasz sobie szeptem finałowy akapit opowieści o budzących się szczątkach konia, o wspominaniu, o teatrze pisania. W świetle lampy widzę swą dłoń położoną na stole i na serdecznym jej palcu lśni błyskiem żelaznym pierścień z papieru. Dalej już nic. Zamykasz książkę. Kończy się najbliższa środa – pierwszy dzień festiwalu im. Zygmunta Haupta w Gorlicach. W Gorlicach, gdziekolwiek, wszędzie, w dowolnym dniu roku każdego.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Spacer kotów

Ostatnia aktualizacja: 14.08.2021 13:00
Pokora wobec czasu, której wymaga stworzenie sensownej kreski, ściska czas do zera. I czas, trochę paradoksalnie, znika właśnie dlatego, że przy stawianiu każdej kreski rysownik hołubił czas z mocą nadludzką. W księdze Wiśniaka wszystkie widoki są wyłącznie – tu i teraz. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

Zbiór niepewności

Ostatnia aktualizacja: 10.09.2021 20:38
Czy bajka o gauczach istnieje naprawdę, spoczywa gdzieś na bibliotecznym regale? Czy może trwa jedynie w opowieści o starych nożach, obudzonych po latach, po długim śnie bez dotyku palców? To zupełnie nieważne. 
rozwiń zwiń