Przyszłość teatru

Ostatnia aktualizacja: 07.05.2022 14:54
Płeć bohaterów – obojętna. Wiek - również. Oczywiście można zamówić tylko „Salome” Oscara Wilde’a. Takie zamówienie jednak, jak na nasze czasy, jest zbyt banalne, dlatego zrealizuję je za pół ceny. Oferty przyjmuję do 25 maja, codziennie między 12.00 a 14.15.
Zdj. ilustracyjne
Zdj. ilustracyjneFoto: Shutterstock/conrado

Dokąd frunie ta teatralna piłka przez teatralny czas? Czy w teatralną ścianę tłuc, która jej krągłość zgniecie jak prasa? Dlaczego nic nie mówi, czy skrywa coś?... I dalej, za piękną „Radością pisania” Wisławy Szymborskiej kulawo wędrując, rozważania o innych niż w realności, bo w pisaniu, czarno na białym panujących prawach głosić trzeba. O zasadzie: „Co zechcę, to będzie”. O całkowitym widza władaniu nad losem frunącej piłeczki. O czarodziejstwie kropli atramentu, w której czają się wszystkie potencjalne linie przelotu piłki, wszystkie kierunki świata, jakie ten włochaty wehikuł obrać może, oraz każdy punkt globu, gdzie odbije się on lub zatrzyma. Zaś w finale parafrazy, na pytanie Szymborskiej: Jest więc taki świat,/ nad którym los sprawuję niezależny?, odpowiedzieć trzeba: TAK. A później warto dorzucić ostatnią frazę „Radości pisania”. Zemsta ręki śmiertelnej.

     Ni z gruszki, ni z pietruszki… Jak nazwać tę zacną frazę? Porzekadłem? Wiejskim przysłowiem z okolic Łowicza? Mądrością ludu rolnego? Czymkolwiek to jest bądź nie jest - na Scenie Kameralnej Narodowego Starego Teatru reżyser Kuba Kowalski ukazał swą wersję „Salome” Oscara Wilde’a, gdzie tenisowa piłeczka frunie z lewej strony sceny ku prawej, rzucona przez postać tytułową. Oto u Wilde’a portret czasów i miejsc biblijnych mamy, w miękkich frazach Wilde’a - miejsc tych i czasów poetyckie odbicie trwa, oto w słowach sprzed lat trochę ponad stu wracają: Herod, Herodiada, Żydzi i prorok Jokanaan, czyli Jan Chrzciciel - a u Kowalskiego Salome, córka Herodiady, pasierbica Heroda, wbiega na scenę i ciska włochatą kulkę w stronę ściany. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Za chwilę Herod zapłaci za jej kuszący taniec głową gigantycznego proroka - na wielkim przyjęciu u Heroda zaraz rozegrać się ma stara jak człowiek scena zapłaty śmiercią świętości za jadowity teatr kobiecego ciała – a Salome, ta, co pląsem ma Chrzcicielowi odebrać oddech, z siebie robi oto u Kowalskiego na scenie dziewczynkę do podawania piłek na tenisowym korcie, tym samym zmieniając mit w Wimbledon! Albo w inny turniej Wielkiego Szlema, w US Open, Roland Garros ewentualnie Australian Open! Ni z gruszki, ni z pietruszki. Obuta adidasami i wciśnięta w elastyczne stulidupki – podaje piłkę tenisiście, którego wprawdzie nie widać, lecz który właśnie ma serwować w gemie decydującym. Kto zacz? Novak Djoković? Rafa Nadal? A może nastoletnia gwiazda najświeższej daty – Carlos Alcaraz? Jako że tylko ja nad losem świata tego scenicznego władzę sprawuję niezależną, oznajmiam, że Salomcia w elastycznych stulidupkach piłeczkę dostarcza – Idze Świątek. Dostarcza ją niebawem, w Paryżu, na początku ostatniego gema drugiego w karierze Świątek finału turnieju na kortach Rolanda Garrosa! I dodaję, że ta moja jakoby zemsta ręki piszącej - w istocie nie zemstą, lecz ratunkiem jest. Jedynym dla „Salome” Kowalskiego ocaleniem przed – nieistnieniem.

     Rozwikłałem wielką zagadkę! Otóż, w Narodowym Starym Teatrze, w młodzieńczym nadwiślańskim teatrze w ogóle, sceniczne dzieła coraz śmielej osiągają coraz intensywniejszą mglistość, a nawet mglistość majestatycznie koturnową, ponieważ, inspirując się wspaniałym, starym esejem Umberta Eco „Dzieło otwarte” – teatry planowo tworzą dzieła nie tylko otwarte, ale dzieła otwarte na wylot, a czasem nawet dzieła będące samą tylko dziurą. Lecz wspaniałości eseju Eco na bok odstawiam, dotykam jedynie prologu. Mówi w nim Eco o nowych muzycznych partyturach, które instrumentaliści muszą w trakcie publicznego ich wykonywania – dokomponowywać, a właściwie po prostu tworzyć! Partytury bowiem są tylko zestawem ingrediencji przyszłego spójnego istnienia, katalogiem jedynie możliwych całości, wieloma różnymi, lecz jeszcze niegotowymi światami, czekającymi na ostateczne stworzenie. Wracając do „Salome” Kowalskiego – przedstawienia tego po prostu nie ma. I to jest jego wielka szansa, albowiem jestem jeszcze - ja!

Nie ma „Salome”, gdyż: a to dziewuszka w stulidupkach piłką tenisową się bawi; a to grupa gejów papierosy w długich fifkach pali, powłóczyście patrząc w siną dal i koturnową intonacją recytując jakieś zdania o księżycu; a to jeden z gejów, znieruchomiały z boku na tapczanie, przez cały czas nic nie robi, jeno od pasa po czubek łysej głowy otulony jest ciemną siecią rybaka z Mazur; a to zjawia się i znika saksofonista z czarną pionową krechą na lewej części twarzy; a to faluje z tylu sceny zasłona z nanizanych na sznurki srebrnych, dzwoniących kulek, za którą spaceruje Jan Chrzciciel, momentami mrucząc coś do taszczonego pod pachą mikrofonu na estradowym stojaku; a to wyjdzie czasem Chrzciciel zza kulek, by ukazać swój tors oraz rozciągnięte portki bawełniane, bodaj po pradziadku; a to Herod popisze się szlafrokiem kościółkowym, laczkami wyjściowymi i pończochami klasy paryskiej; a to Herodiada ukaże swoje totalne znudzenie całym tym bezkształtnym bałaganem, głównie zaś jękliwymi perorami Jana Chrzciciela; a to w końcu wszyscy razem lub każdy z osobna tekst podawać będą tak, jakby zarazem dystansowali się do niego i nie dystansowali, w nawias brali i nie brali, parodiowali i nie parodiowali, tudzież recytowali oraz nie recytowali… I tak dalej, dalej, jeszcze dalej… Czy trzeba dodawać, że każda z wymienionych i każda przemilczana ingrediencja tego działa na wylot otwartego jest ni z gruszki, ni z pietruszki?

W epilogu zaś - już po tańcu śmierci, który to dygot gimnastyczny okazał się, co w totalnej wszędobylskiej mglistości nieuchronne było, jednocześnie tańcem oraz nie tańcem – dziewuszka, z wielkim rozczarowaniem na twarzy, precz odrzuca głowę Jana Chrzciciela. I ja jej się w ogóle nie dziwię. Też bym wzgardził głową tą i z tych samych, co dziewuszka, powodów. Nie dlatego, że głowa jest z gumy, lecz dlatego, że odbija się gorzej, znacznie gorzej niż tenisowa piłka. Słowem – zmarnowała, bidula, pląs! Tak, nie dziwię się dziewuszce z kortów Rolanda Garrosa. Zaś ku pokrzepieniu po „Salome” Kowalskiego przywołuję starą myśl Oscara Wilde’a. Londyn jest przepełniony mgłą i poważnymi ludźmi. Czy mgła wytwarza poważnych ludzi, czy też oni mgłę, nie wiem, ale wszystko to razem działa mi na nerwy. Tylko Londyn?

     Tak, czy owak – mam propozycję. Na wylot otwartej „Salome” Kowalskiego nie ma, lecz ja mogę „Salome” Kowalskiego zainteresowanym nią - stworzyć. Za odpowiednią opłatą – 250 złotych polskich od strony – z ingrediencji wyżej wymienionych oraz ze wszystkich, które przemilczałem, stworzę na papierze, w formie opowieści, zamówiony przez klienta spektakl teatralny. To znaczy – spektakl o dowolnym przesłaniu, dziejący się w jakimkolwiek kraju, w którejkolwiek epoce i o dowolnej porze roku, dnia i nocy. Płeć bohaterów – obojętna. Wiek - również. Oczywiście można zamówić tylko „Salome” Oscara Wilde’a. Takie zamówienie jednak, jak na nasze czasy, jest zbyt banalne, dlatego zrealizuję je za pół ceny. Oferty przyjmuję do 25 maja, codziennie między 12.00 a 14.15.

Paweł Głowacki