WP #228. Rock i początek lat 90.

Ostatnia aktualizacja: 25.05.2021 11:28
W "Wieczorze płytowym" tym słuchaliśmy dwóch znakomitych albumów, wydanych u progu lat 90. 
Okładki płyt
Okładki płytFoto: mat. promocyjne

Posłuchaj
176:04 2021_05_23 22_00_41_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 Rock i początek lat 90. (Wieczór Płytowy/Dwójka)

W każdą niedzielę słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika. 

Tym razem były to:

  • Neil Young & Crazy Horse - Ragged Glory - 1990 Reprise Rec.
  • R.E.M. - Out of Time - 1991 Warner Bros.

***

Prezentowani dziś wykonawcy mimo pewnych różnic gatunkowych przynoszą mi na myśl podobne skojarzenia, w dodatku nie chodzi tu o muzykę a obraz dla mnie mocno związany zarówno z Neilem Youngiem jak i R.E.M. Odświeżając muzykę Ragged Glory uzmysłowiłem sobie jak bardzo charakterystyczne jest brzmienie gitary Younga i jak mocno utożsamiam jego osobę z oszczędną, surową grą na tym instrumencie ,ze ścieżki dzwiękowej do filmu Dead Man Jima Jarmusha. Dla mnie jest to kultowy film i prawdopodobnie jeden z najważniejszych zarówno jeśli chodzi o magiczno-oniryczną atmosferę, postać Williama Blake’a ( link do niedawno prezentowanego The Doors!) jak też właśnie ścieżkę dźwiękową, która współtworzy aurę czarno-białego filmu. W filmie dźwięk gitary zarówno harmonizuje z krajobrazem Dzikiego Zachodu, samotną wędrówką głownego bohatera, utrzymuje napięcie w pewnej określonej konwencji jak też utrzymuje widza w poczuciu pewnej monotonnej nie-akcji opowieści na ekranie. Sięgając po inne płyty Younga mam wrażenie,że słyszę gitarowe echo tej niesamowitej ścieżki dźwiękowej.

Out Of Time grupy R.E.M. to przede wszystkim wielki przebój Losing My Religion ale też często prezentowany wówczas w MTV teledysk do tego utworu. Dla mnie był on wówczas w latach 90’tych przedmiotem fascynacji na miarę dobrego, krótkometrażowego filmu, estetyki nawiązującej do fotografii Josifa Kudelki, Jana Saudka czy zdjęć Antona Corbijna jak również tradycyjnego malarstwa. Montaż, światło, rytmiczne połączenie..wszystko wydawało mi się świeże i nowoczesne . Nie małym zdziwieniem dla mnie okazało się , gdy wiele lat później przeczytałem,że reżyser klipu Tarsem Singh był mało doświadczonym, krótko po ukończeniu szkoły twórcą, podchodzącym do realizacji z małą pewnością siebie i dużą dozą eksperymentowania. Najważniejsze jednak ,że klip zapisał się w powszechnej świadomości a ze mną został już na resztę życia.


Ari


Co sprawia, że R.E.M. jest zespołem wielkim? zespołem ważnym? W moim przekonaniu to jest kilka elementów. Niebywały talent do konstruowania prostych ale świetnych melodii, zwłaszcza gitarowych, na wzór zespołów z lat 60tych. Oparcie się na tradycji i umiejętność czerpania z tradycji - przecież większość hitów R.E.M. można po prostu zagrać na gitarze akustycznej, przy ognisku, to jest, być może za odważnie napiszę, ale to jest dla mnie elektryczny folk - to jest wręcz Dylanowskie! Kolejny element to otwartość i eklektyczność - właśnie na "Out Of Time" możemy usłyszeć rappera, dziwne instrumenty typu mandolina, a obok wesołkowatego "Shinny Happy People" bardzo przejmujący utwór "Low". No i przekaz tekstowy, na pierwszych płytach dość enigmatyczny, ale z czasem dojrzał. Czasem jest to publicystyka, czasem walka w obronie środowiska naturalnego, czasem walka z samotnością i pytania o kondycję człowieka, a czasem bardzo osobiste zbiory piosenek o miłości, o upływie czasu i pamięci - właśnie tak jak na płycie "Out Of Time". Ale zawsze jest to przekaz szczery, bezpretensjonalny, bez natrętnego kaznodziejstwa tak charakterystycznego niestety np. dla U2. Kolejny element wielkości R.E.M. to szacunek dla słuchacza i muzyczna rzetelność. REM nigdy nie wydało płyty - zapchajdziury wypełniającej kontrakt, nigdy też nie pozwoliło koncernom wydawniczym ingerować w kształt i zawartość swoich płyt. R.E.M. nigdy nie gwiazdorzyło. Co więcej, np. pod koniec lat 80-tych, kiedy już mieli na koncie kilka milionów płyt, część członków R.E.M. nadal grała w rodzinnym Athens w miejscowych kapelach, dając występy - za darmo! Po prostu zespół przyjaciół, którzy pomimo oszałamiającej kariery pozostali sobą, pozostali normalnymi ludźmi.

MArgareta


Myślę, że słuchanie płyt takich jak "Out Of Time" bardzo pomaga zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście pamiętamy, że R.E.M ma korzenie garażowe, nowofalowe, był zespołem kultowym, ale z każdą płyta zbliżał się do mainstreamu, po prostu do muzyki pop. REM osiągnął niebywały sukces, także artystyczny, wykorzystując elementy, którymi wzgardzili wykonawcy punka i nowej fali. To jest kwestia backgroundu muzycznego. Trudno przypuszczać żeby młodzi ludzie przesiadujący w miasteczku Athens gdzieś tam w Georgii słyszeli Neu!, Kraftwerk, czy Can. Ale oni na pewno słyszeli The Byrds, Velvet Underground , Crosby Stills Nash and Young, Love z jednej strony, a Patti Smith czy Television z drugiej. I to po prostu słychać na ich pierwszych płytach. Potem bez żenady i obciachu sięgają po harmonie wokalne Beach Boys i w okolicach płyty "Green" wychodzi im piorunująca mikstura trad-rockowa. Płyta "Out Of Time" powala swoim bogactwem i jednocześnie bezpretensjonalnością, prostotą. A każdy utwór po kolei budzi uśmiech na twarzy :) Czy "Radio Song" nie brzmi jak jakaś hardrockowa pubowa przymiarka powiedzmy z 1969? Czy "Shiny Happy People" nie mogli by nagrać The Mamas & The Papas? Czy "Loosing My Religion" i "Near Wild Heaven" nie było by ozdobą plyt The Byrds? Czy "Me In Honey" nie brzmi jak polukrowany psychodelią pop z okolic 1967? Ale czy z drugiej strony "Low" nie jest w swojej wymowie, hm... punkowy, Cave'owski? Albo czy "Country Feedback" nie mogli by zagrać Crosby Stills NAsh & Young albo nawet Johny Cash? A najciekawsze jest to, że jakimś tajemniczym sposobem słychać , że to cały czas gra ten sam band! To musiało się spodobać i spodobało się. Zalewana trashem. rapem, syntezatorowym plumkaniem muzyka rockowa - ocalała ;)

DJ Stachu


Neil Young & Crazy Horse to ciężkie brzmienie z garażu początku lat dziewięćdziesiątych, pokryty kurzem rock przeplatany niezdecydowanym brzmieniem country męczy łomotem perkusji i brakiem pomysłu na coś więcej, niż to co się w rocku już wcześniej wydarzyło. Męczące, monotonne granie nie broni się dobrym brzmieniem gitary. Wokal nie porywa.To wszystko już było. Głośno i mocno to za mało żeby zrobić wrażenie.
Urszula

Piszę dzisiaj z powodu REM, i jak się zdążyłem zorientować to będzie trochę pod prąd. Słucham większości gatunków muzycznych, w tym również (jeśli nie głównie) różnych odmian rocka od Beatlesów zaczynając. Ale zespół REM zawsze był dla mnie tylko jednym z wielu zespołów pop, niestety mało interesującym. Na prezentowanej dziś płycie jest trochę krótkich fragmentów instrumentalnych ciekawego grania. Niestety kiedy odzywa się wokalista to zaczyna się nuda. Jednym z najjaśniejszych dla mnie momentów na prezentowanej dziś płycie jest Shiny Happy People, głównie dzięki udziałowi wokalistki B52s (nie pamiętam nazwiska).

Adam


Moja ulubiona płyta R.E.M, o wiele bardziej eklektyczna i dużo barwniejsza niż poprzednie. Brzmienie - prawdziwy barok. Organy, fortepian, mandolina, jakieś instrumenty dęte, klawesyn, smyki ! - oczywiście bez rezygnowania z charakterystycznych, firmowych R.E.Mowych gitar. Muzycy bawią się muzyką, wymieniają instrumentami, perkusita pogrywa na pianinie, basista na organach i bierze się za śpiew we wspaniałych "Texarkana" i "Near Wild Heaven". Poczatek płyty to rapper i - nie do wiary! - prawie funkowe brzmienie w "Radio Song" :) Czyli zespól uznawany za przedstawiciela trad-rocka nagrał bardzo współczesną wtedy płytę. Na deser trzy utwory wizytówki ówczesnego R.E.M, każdy zupełnie inny: "Loosing My Religion", "Low", i "Shiny Happy People". Generalnie powinnam napisać, ze następna płyta R.E.M pt "Automatic for The People" jest chyba jeszcze lepsza, dopracowana, zwłaszcza tekstowo, ale nie mniej "Out Of Time" pozostanie na zawsze moją ulubioną, gdyż była pierwszą płytą R.E.Mk którą usłyszałam - i to był wtedy, w 1991roku, roku techno i hiphopu - dla mnie absolutny szok :)

Arleta


***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzili: Przemysław Psikuta i Piotr Metz

Data emisji: 23.05.2021

Godzina emisji: 22.00


Czytaj także

WP #223. Dwie thrashmetalowe 35-latki

Ostatnia aktualizacja: 18.04.2021 13:40
W "Wieczorze płytowym" mocne, podwójne uderzenie: "Master Of Puppets" Metalliki oraz "Peace Sells... But Who's Buying?" Megadeth.
rozwiń zwiń