Strona główna > Artykuł

Rocznica masakry rodziny Ulmów

IAR / PAP

Rodzina z Markowej - małżeństwo z szóstką dzieci - ukrywała w czasie wojny ośmiu Żydów. Zostali wydani przez ukraińskiego policjanta. Z rąk Niemców zginęło wszystkie 16 osób.

Józef Ulma z żonąfot. fot. wikipedia

Jan Żaryn o Polakach ratujacych Żydów

Około godziny 5.00 rano 24 marca 1944 roku w Markowej niemieccy żandarmi zamordowali ośmioro Żydów oraz ukrywających ich Józefa Ulmę i będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię. Zabili też szóstkę dzieci Ulmów.

- Ulmowie zaczęli ukrywać ośmiu Żydów prawdopodobnie w drugiej połowie 1942. W tej grupie był pochodzący z Łańcuta handlarz bydłem, Szall, wraz z czterema dorosłymi synami, oraz Gołda i Layka Goldman. Ta ostatnia ukrywała się z małą córką. Goldmanowie byli sąsiadami rodzinnego domu Józefa Ulmy - mówi Mateusz Szpytma z IPN.

Ulmów zadenuncjował prawdopodobnie Włodzimierz Leś, ukraiński policjant z Łańcuta. Początkowo za wynagrodzenie sam pomagał rodzinie Szallów. Po pozyskaniu od nich dóbr, wyrzucił ich z ukrycia. Ponieważ Żydzi domagali się zwrotu swej własności, postanowił ich zamordować. Dowiedział się, że znaleźli schronienie u Ulmów.

Pasją Józefa Ulmy była fotografia. Policjant wykorzystał ten fakt. Przyjechał do jego domu i poprosił Ulmę o zrobienie mu zdjęcia. W rzeczywistości sprawdzał, czy są u niego Szallowie. 24 marca był w grupie dokonującej mordu. Kilka miesięcy później, we wrześniu 1944 polskie podziemie wykonało na nim wyrok śmierci.

W przeddzień mordu niemiecka żandarmeria w Łańcucie kazała stawić się wieczorem czterem woźnicom z końmi i furmankami. Każdy był z innej wsi, nie było nikogo z Markowej. Żaden nie znał powodu wezwania. Mieli czekać w stajni magistrackiej.
- Ok. 1.00 w nocy rozkazano im stawić się pod budynkiem żandarmerii. Do Markowej jechało czterech żandarmów i czterech policjantów granatowych. Grupą dowodził szef posterunku żandarmerii w Łańcucie, porucznik Eilert Dieken. W jej skład wchodzili żandarmi Joseph Kokott, Michael Dziewulski i Erich Wilde. Spośród policjantów granatowych udało ustalić się personalia dwóch - Eustachego Kolmana i Włodzimierza Lesia- wylicza Szpytma.

W pobliże położonego nieco na uboczu wsi domostwa Ulmy dotarli przed świtem. Chwilę później Niemcy wtargnęli do budynku. Padło kilka strzałów. Jako pierwsi, jeszcze podczas snu, zginęli dwaj bracia Szallowie i Gołda Goldman. Wtedy rozkazano zawołać furmanów. Mieli być świadkami kolejnych zabójstw. Jeden z woźniców, Edward Nawojski z Kraczkowej, widział, jak Niemcy mordowali trzeciego z braci Szallów, Laykę Goldman i jej małe dziecko, wreszcie kolejnego mężczyznę z rodziny Szallów. Na końcu zastrzelono 70-letniego ojca Szallów.

Zaraz potem przed dom wyprowadzono i zastrzelono 44-letniego Józefa Ulmę i jego 32-letnią żonę Wiktorię. Kobieta była w ostatnim miesiącu ciąży.

Jak zeznał w lecie 1958 roku na procesie jednego z oprawców Nawojski, po zamordowaniu Ulmów, wśród krzyku ich dzieci, żandarmi zastanawiali się, co z nimi zrobić. Dieken zadecydował, że je także należy zabić. Trójkę lub czwórkę dzieci zabił 23-letni sudecki Niemiec, Joseph Kokott. Mord 16 osób trwał kilkadziesiąt minut. Zabijali niemieccy żandarmi, policjanci granatowi byli obstawą. Potem zaczął się rabunek. - Kokott zabrał Franciszka Szylara, jednego z tych, których przyprowadzono, by kopali grób, i nakazał mu, nadzorując i świecąc latarką, dokładne przeszukanie zamordowanych Żydów. Gdy Kokott zauważył przy zwłokach Goldy Goldman ukryte na piersi pudełko z kosztownościami, stwierdził: „Tego mi było potrzeba”, i schował je do własnej kieszeni - pisze Szpytma w opracowaniu na ten temat.

Pozostali Niemcy rabowali dobytek Ulmów. Kradli skrzynie, materace, łóżka, wynosili skóry zwierząt - w czasie okupacji Ulmowie zdobywali środki na życie m.in. wyprawiając skóry. Nie wszystko zmieściło się na czterech furmankach, którymi w nocy żandarmi i policjanci przyjechali z Łańcuta. Dieken rozkazał, żeby sprowadzić dwie następne z Markowej. Równolegle wezwani wcześniej przez żandarmów mieszkańcy Markowej otrzymali rozkaz zniesienia zwłok i kopania dużego dołu. Szpytma ustalił, że w trakcie tej pracy do Niemców podszedł jeden z kopiących, Franciszek Szylar, i poprosił, "by Żydzi i katolicy zostali pochowani w odrębnych dołach". Szpytma zwraca uwagę, że "mimo surowego zakazu w ciągu tygodnia, pod osłoną nocy, pięciu mężczyzn odkopało grób Ulmów i w trumnach pochowało ich w tym samym miejscu".

Potem zaczęła się libacja alkoholowa. Żandarmi i policjanci granatowi wypili trzy litry wódki, którą na rozkaz dowódcy grupy musiał przynieść sołtys. Po libacji sześć załadowanych dobytkiem Ulmów wozów odjechało do Łańcuta.

W liczącej ok. 4,5 tys. mieszkańców Markowej Ulmowie nie byli jedyną rodziną, która ukrywała Żydów. Co najmniej 17 innych Żydów przeżyło okupację w pięciu chłopskich domach. Przed II wojną światową w Markowej żyło ok. 120 Żydów.

Tylko nieliczni wykonawcy zbrodni na Ulmach, Szallach i Goldmanach zostali ukarani.
- Najwcześniej, wkrótce po wkroczeniu Sowietów, podziemie wykonało wyrok na gorliwym policjancie, Lesiu. Szef śmiertelnej ekspedycji, porucznik Eilert Dieken, uniknął doczesnej sprawiedliwości. Gdy w latach 60. zebrano w RFN obciążający go zbrodniami materiał dowodowy, okazało się, że zmarł. Trudno określić, co stało się z Dziewulskim i Wildem - mówi Szpytma.

Odszukano i osądzono natomiast Józefa Kokotta, który do 1957 roku ukrywał się w ówczesnej Czechosłowacji. W 1958 roku Sąd Wojewódzki w Rzeszowie skazał go na karę śmierci. Rada Państwa PRL skorzystała z prawa łaski i zamieniła mu karę śmierci na dożywocie, które później zmniejszono do 25 lat. Kokott zmarł w więzieniu niecałe dwa lata przed końcem kary.

W 1995 izraelski Instytut Yad Vashem przyznał Józefowi i Wiktorii Ulmom pośmiertnie tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. W 2003 rozpoczął się proces beatyfikacyjny Ulmów, którego polski etap ma się zakończyć w maju.

(pd)