Porter Band był w każdym "nastoletnim" domu...

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail

- Ta płyta brzmiała, jakby nagrał ją zespół spoza Polski. W 1980 roku trudno było sobie wyobrazić lepszy komplement - mówi o Helicopters" Maria Szabłowska. Debiutowi Johna Portera poświęcona była Trójkowa "Historia pewnej płyty".

Posłuchaj

Porter Band "Helicopters", część 1
+
Dodaj do playlisty
+

- Dziś te nagrania wydawać mogę się staroświeckie, a nawet śmieszne. Ale szczerze uważam, że to wciąż są świetne piosenki - mówi sam zainteresowany. - Co ciekawe, często słyszę, że "Helicopters" to "legendarna płyta", ale niewielu ludzi potrafi powiedzieć, dlaczego tak uważa...

- Ten album pokazał, że w Polsce powstać może nagranie na światowym poziomie, odzwierciedlające aktualne nurty, a nie stanowiące ich spóźniony refleks - odpowiada dziennikarz muzyczny Maciej Chmiel. - Na "Helicopters" słychać przecież wpływy The Cars czy Talking Heads.

W ostatnich latach największą popularność przyniosły Johnowi Porterowi popowe nagrania z Anitą Lipnicką, która pozostaje także życiową partnerką artysty. Warto jednak pamiętać, że mieszkający od połowy lat 70. w Polsce Walijczyk należał do awangardy nowej fali nadwiślańskiego rocka - najpierw jako członek wczesnego Maanamu, a od 1979 - lider autorskiego Porter Band.

Ale co w ogóle przygnało brytyjskiego muzyka do szarego, zamkniętego PRL-u? - Od szóstego roku życia wychowywałem się w internacie, co dziś można nazwać barbarzyństwem, ale wówczas była to powszechna praktyka - rozpoczyna swoją opowieść John Porter. - Pozbawiono mnie tam przestrzeni umysłowej i fizycznej, więc poświęciłem się nauce gry na gitarze. Po tych doświadczeniach nadejście hippisowskiej rewolty przyjąłem z otwartymi rekami.

Poszukiwanie wolności pchnęło młodego Johna w liczne wojaże po Europie. W końcu dotarł do Berlina Zachodniego, a stamtąd ruszył do PRL na "tanie wakacje". W szarej Gierkowskiej rzeczywistości zatrzymała artystę miłość do Małgorzaty Braunek. Szybko rozeszła się też wieść o niezwykłym rockowo-folkowym muzykowaniu Portera. Zainteresowanie zachodnioeuropejskiego artysty naszym odizolowanym zakątkiem świata budziło wówczas w polskich artystach wielki entuzjazm, ale też nieufność. 

- Dziś może to śmieszyć, ale wówczas wiele osób zastanawiało się, dlaczego Walijczyk che grać i nagrywać właśnie u nas... I dochodziło do wniosku, że tam go po prostu nie chcieli, więc przyjechał wcisnąć kit Polakom - wspomina Maria Szabłowska. 

Niemniej przybysz szybko stał się częścią warszawskiej bohemy, nawiązując bliskie kontakty, m.in. z Maciejem Zembatym (także jako regularny gość i współtwórca słynnego Trójkowego magazynu "Zgryz") oraz Korą i Markiem Jackowskim. Wkrótce został również członkiem trzeciej i przedostatniej odsłony Maanamu.

O tym, jak trio grające akustycznego rocka przekształciło się w aż dwa legendarne zespoły elektryczne - Maanam oraz Porter Band - dowiecie się, słuchając pierwszej części "Historii pewnej płyty".

Natomiast druga część audycji poświęcona została w całości epokowemu debiutowi fonograficznemu Johna Portera, czyli płycie "Helicopters".

Sesje nagraniowe w studiu Radia Opole trwały zaledwie cztery dni i odbywały się przy użyciu minimalnych środków technicznych . Efekt katastrofy helikoptera imitowano na przykład, zrzucając metalowe przedmioty po kamiennych schodach radiowego budynku...

- Bez wątpienia słychać tu techniczne ograniczenia. Ale właśnie ta rockowa surowość, chropowatość stanowi największy atut "Helicopters" - komentuje Maria Szabłowska.

Historię Walijczyka w Polsce opowiadają także: Maciej Chmiel; ojciec chrzestny Porter Band, Tomasz Tłuczkiewicz; pracujący wówczas w wydawnictwie Wifon Iwona Thierry i Rafał Bień; nieżyjący już Maciej Zembaty, Kora i Marek Jackowski oraz sam John Porter.

Reportaży Anny Gacek i Tomasza Żądy z cyklu "Historia pewnej płyty" słuchać mozna na antenie Trójki  każdą niedzielę po godzinie 9.00.

 

Polecane