Logo Polskiego Radia
Audycje
Bycie wieszczem trochę mu przeszkadzało 11.03.2011
- Jak go poznałem to pomyślałem sobie, że jest takim typem samotnika dobrze jednak radzącego sobie z publicznością. Mówił to, co chciał, były to wypowiedzi przemyślane. Natomiast wyraźnie nie chciał być uważany za wieszcza - tak Krzysztof Kopczyński pamięta Czesława Miłosza.

Krzysztof Kopczyński, filmowiec, wykładowca uniwersytecki, absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, w 1981 roku działał w Warszawskim Kole Polonistów. Po przyznaniu Nagrody Nobla Czesławowi Miłoszowi zaproponowano mu współprowadzenie spotkania poety z warszawskimi studentami w klubie Stodoła. Propozycję przyjął, a tak wspomina tamten czas:

Paulina Jakubowska: Jak dowiedział się Pan, że zapadła decyzja o organizacji spotkania z Czesławem Miłoszem i  jak do tego doszło, że został Pan  współprowadzącym?


Krzysztof Kopczyński: Propozycję prowadzenia tego spotkania dostałem od prezes Warszawskiego Koła Polonistów - Beaty Pogorzelskiej (dziś Stasińskiej). Ona spotkała się ze mną i spytała czy chciałbym to spotkanie poprowadzić. A dostałem tę propozycję dlatego, że na konferencji studenckiej pt. "II wojna światowa w twórczości katastrofistów" miałem referat o Miłoszu. Uznano, że znam się na Miłoszu i mogę prowadzić takie spotkanie. Zgodziłem i wtedy miałem kilkakrotny kontakt z Andrzejem Miłoszem, bratem Czesława, który opiekował się organizacyjnie tym przyjazdem. Natomiast z samym Czesławem Miłoszem rozmawiałem telefonicznie na kilka godzin przed spotkaniem. Czesław Miłosz rano, tego dnia przyleciał do Warszawy po 30 latach.

PJ: Czy były jakieś ograniczenia w zadawaniu pytań czy to przez władze, czy przez samego Czesława Miłosza?

KK: Władze nie miały z tym nic wspólnego. Nigdy nikt niczego nam tam nie narzucał i z resztą nie odniosłoby to żadnego skutku. Natomiast była to wyraźna prośba Andrzeja Miłosza, żeby pytania dotyczyły twórczości. Twierdził on, że prosi o to po konsultacjach z bratem. Można to wyjaśnić dwojako. Albo Andrzej Miłosz bał się jakiś politycznych aspektów tego przyjazdu, a było jasne, że one się i tak pojawią, ale chciał je ograniczyć, albo być może sam Czesław Miłosz nie chciał rozmawiać o tym, jak wyglądała jego współpraca z dyplomacją komunistyczną tuż po II wojnie światowej czy jego działaniach w dziedzinie political science. Czesław Miłosz przecież bardzo nie lubił "Zniewolonego umysłu", a wszyscy tę publikację wtedy czytali i chcieli o tym rozmawiać, a nie o tłumaczeniach Ewangelii. On był już od tego bardzo odległy. Wstydził się też tego, że w latach 50. pisał teksty sensu stricte polityczne, na rzecz amerykańskich czasopism.  

To spotkanie było straszliwie snobistyczne. Na giełdzie warszawskiej zaproszenia na  spotkanie były niesłychanie cenione. Wszyscy chcieli tam przyjść, a tam mieściło się tylko 1000 osób. Wystawiono specjalny ekran przed Stodołą i  tłumy ludzi obserwowały spotkanie. Ja swoje zaproszenie komuś oddałem, uznając, że i tak mnie wpuszczą. Choć później miałem kłopoty z wejściem. Musiałem ściągnąć kierownika klubu Stodoła, który na mnie nakrzyczał, że nie mam zaproszenia.

Był pewien polityczny aspekt tego spotkania. Jak ja przyszedłem do Stodoły i wszedłem do sali to zobaczyłem, że na stole, przy którym mieliśmy siedzieć jest kartonowa tabliczka z napisem "Centralny Klub Studentów SZSP Stodoła", a SZSP to był Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Poszedłem wtedy do kierownika i powiedziałem, że albo ta tabliczka zniknie, albo ja idę do domu i nie będę tego spotkania prowadził, ponieważ nie mam zamiaru reklamować SZSP. Była krótka przepychana, ale on zrozumiał, że nie ma wyjścia. Wziął więc nożyczki i wyciął z tej tabliczki napis tak, że zostało samo logo Stodoła.

PJ: Jak Pan pamięta Miłosza na tym spotkaniu?

KK: Najpierw odbyło się samo spotkanie, a potem rozmawialiśmy chwilę w kuluarach. Samo spotkanie odbywało się tak, jak zwykle takie spotkania wyglądają. Piotr Bratkowski powiedział słowo wstępne, potem Czesław Miłosz powiedział, że się bardzo cieszy, że przyjechał po 30 latach do Warszawy następnie przeczytał kilka wierszy - to były raczej nowe wiersze, a  potem przyszedł czas na pytania z sali i tę część raczej ja prowadziłem - dawałem ludziom głos i sam zadałem parę pytań. Miłosz na te pytania odpowiadał. Nie było w tym nic zaskakującego, dla kogoś kto coś o Miłoszu wiedział. Próbowano zadawać pytania odnoszące się do polityki, ale były to nadal pytania związane z twórczością. Myślę, że dziś bardziej natarczywie zadawano by te pytania. Padło pytanie czy Miłosz uważa, że jego długoletni pobyt poza krajem sprzyjał jego poetyckiej realizacji, czy też jej przeszkadzał. Można by powiedzieć, że to pytanie miało aspekt polityczny.

Spotkanie przebiegało w sposób merytoryczny, natomiast Czesław Miłosz był niezadowolony z tego spotkania. W kuluarach, na swego rodzaju elitarnym spotkaniu, było kilkunastu przyjaciół Miłosza, my z Piotrem, ktoś jeszcze z Koła Polonistów, organizatorów. Zapytałem wprost czy mu się to spotkanie podobało, a on odpowiedział, że to nie jest ważne, ważne jest to czy mnie się podobało.  Odpowiedziałem, że mnie się podobało a on odparł: no to w porządku. Interpretuję to tak, że jednak jemu się nie podobało.

Po jakimś czasie odbyła się dyskusja na ten temat, oczywiście bez udziału poety. W telewizji pokazano to spotkanie z Miłoszem, ale wycięto najważniejsze jego fragmenty.  Napisaliśmy protest, który ukazał się w prasie. Na ten protest koledzy realizatora audycji odpowiadali, że spotkanie było banalne i nie dało się zrobić z niego dobrego programu.

PJ: Jest Pan dziś wykładowcą uniwersyteckim czy zauważył Pan czy percepcja Miłosza w Polsce się jakoś zmieniła?

KK: To spotkanie to nie był mój ostatni epizod związany z Miłoszem. Ja byłem Miłoszem dość zafascynowany. To, że się nim zafascynowałem zawdzięczam mojemu poloniście z Reytana Ireneuszowi Gugulskiemu. Pod jego wpływem poszedłem do czytelni na Koszykową i przeczytałem "Ocalenie", które można było normalnie wypożyczyć, bo była to książka wydana w Polsce po II wojnie światowej. Na kanwie "Ocalenia" i paru innych książek, które udało mi się przeczytać w BUWie (BUW - Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego - przyp.red.). W BUWie trzeba było mieć specjalne pozwolenie na czytanie takich książek, ale wcale nie było o nie trudno. Jeśli student chciał, to takie pozwolenie uzyskiwał i czytał. Dla mnie Miłosz był wzorcem moralnym. Ja się dopatrywałem w jego twórczości jakiś wskazówek czy wątpliwości, jakie intelektualista skazany na emigrację mógł mieć.

 W stanie wojennym, jak zacząłem współpracę z podziemnym wydawnictwem CDN, w 1985 roku pod pseudonimem Konrad Piwnicki wydałem antologię publicystyki Miłosza pod tytułem "Poszukiwania". Przedrukowałem teksty Czesława Miłosza, które nie znalazły się nigdy w żadnej książce Miłosza. To była książka, która na tym podziemnym rynku miała dosyć dobre przyjęcie. Dostała honorowe wyróżnienie Solidarności Wydawców. Trafiła do różnych bibliotek na zachodzie i w Ameryce. Redaktor Jerzy Giedroyć mówił mi, że sprzedał ją do biblioteki uniwersytetu w Stanford za 150 dolarów. Dla nas w podziemiu to była kwota ogromna - oczywiście Jerzy Giedroyć wydawał te pieniądze na pomoc wydawnictwom podziemnym. Do tej antologii napisałem wstęp, opracowałem teksty - to się wszystko odbywało w konspiracji. Miłoszowi się ta książka bardzo nie podobała. A nie podobała mu się dlatego, że on, wtedy przynajmniej, wstydził się tych tekstów, które napisał przed II wojną światową, bo to były teksty trochę marksizujące. Ja w tej antologii przedrukowałem teksty, bez jego wiedzy i zgody oczywiście, co było napisane, trudno było taką zgodę w podziemiu uzyskiwać. Znalazł się tam m.in. tekst "Bulion z gwoździ", jego debiut publicystyczny jeszcze w Wilnie popełniony, przetłumaczyłem teksty z dziedziny political science, bardzo słabo znane w Polsce. A Miłosz bardzo chciał się od tego odciąć, dlatego mu się to nie podobało. Nawet mi to sam powiedział.

Kiedyś byłem na jego wieczorze, zresztą zupełnie przypadkiem, w kościele palotynów w Paryżu już po 1989 roku, bo wcześniej nie miałem paszportu. Po tym wieczorze do niego podszedłem, pamiętał mnie, powiedział "A i Pan tutaj..."chwilę rozmawialiśmy i wyraził swój brak entuzjazmu do mojej publikacji. 

Wracając do pytania: dla mnie ta ocena jest trudna, bo nie wykładam poezji, i też nie mam okazji by ze studentami rozmawiać o Miłoszu. Myślę, że emocjonalność  dzisiejsza jest inna niż ta z z roku 1980. Wtedy ludzie odczuwali głód wolności i tego by o tej wolności mówić na różne sposoby, również w poezji. Dziś jest to mniej ważne.  

PJ: Jaki był Czesław Miłosz, jak Pan go ocenia po tych kilku spotkaniach?

KK: Ja Czesława Miłosza za mało znam, żeby na taką ocenę sobie pozwolić. Bardzo dużo o nim słyszałem, opowiadało mi o nim wielu ludzi, którzy znali Czesława Miłosza bardzo dobrze. Jak go poznałem to pomyślałem sobie, że jest takim typem samotnika dobrze jednak radzącego sobie z publicznością. Widać było, że jest to amerykański wykładowca, człowiek przyzwyczajony do wystąpień publicznych, nie miał tremy.  Mówił to co chciał, były to wypowiedzi przemyślane. Natomiast wyraźnie nie chciał być uważany za wieszcza. Bycie wieszczem trochę mu przeszkadzało. Trochę pewnie był rozdarty, bo z jednej strony nie chciał tej roli, a z drugiej w stanie wojennym napisał wiersz do Lecha Wałęsy i w ten sposób bardzo ostentacyjnie wsparł podziemie i Solidarność.