Ule w Piotrowicach Polskich zrobione są niemal wyłącznie z ekologicznych materiałów
„Jeśli pszczoły zniknęłyby z powierzchni Ziemi, ludzie mieliby przed sobą tylko cztery lata życia”. Te słowa miał powiedzieć Albert Einstein.
Nie jest pewne, że faktycznie te słowa powiedział, a jeszcze mniej pewne jest, że rzeczywiście człowiek jest aż tak bardzo zależny od pszczół, sugeruje amerykański entomolog, Keith S. Delaplane w jednym ze swoich artykułów na temat pszczół. Wskazuje na dane FAO, z których wynika, że pszczoły są niezbędne do produkcji od 5 do 8 procent całej żywności na świecie.
Według analizy BBC, w USA jedna czwarta jedzenia to produkt zapylania pszczół; są to marchewki, jabłka czy awokado. Amerykanie uznali zagrożenie dla swych pszczół za poważne i powołali w tym roku specjalne służby do ratowania pszczół i od razu przeznaczyli na ten cel osiem milionów dolarów. Takie akcje to jednak nie tylko domena pszczelarzy z USA.
Piotr – na razie niewielka pasieka ma się rozrastać
We wsi Piotrowice Polskie na Dolnym Śląsku powstała polska naturalna pasieka, której zadaniem jest stworzenie dzikim pszczołom dogodnych warunków do życia. Założyli ją menadżer kultury Kaja Marszałek i aktor Piotr Łukaszczyk.
Zbudowali pięć prostych uli dzięki znanej od 40 lat metodzie argentyńskiego eksperta Oscara Perone’a. Hodowca nie ingeruje w życie pszczół, a jeśli chodzi o miód – zbiera tylko nadwyżki.
„Jeśli zaopiekujemy się nimi i stworzymy im odpowiednie warunki to liczymy, że za rok albo za dwa one oddadzą nam rezerwy swojego miodu”, mówi mi Piotr.
„Można mieć bardzo fajny, ekologiczny miód i satysfakcję, że się wspiera pszczółki, żeby służyły one nam, jako ludziom”, dodaje Kaja. I tłumaczy: „Ul jest drewniany. Część należąca tylko do pszczół ma wymiary 57 na 57 na 57 cm. Na to kładziemy ‘grzebień’ czyli paletę z małych szpatułek, które mają dziewięciomilimetrowe przerwy, właśnie przez te przerwy przelatują pszczółki. Cały ul znajduje się na takim podeście, żeby trochę był [oddalony]od ziemi, żeby wilgoć do niego nie przesiąkła. Co ważne, cała konstrukcja jest opalona ogniem, żeby zachować naturalność i nie impregnować żadnymi środkami chemicznymi”.
Plaster miodu zrobiony przez piotrowickie pszczoły
Po zbudowaniu prostego ula – który wygląda jak umiarkowanie skuteczny projekt zrobiony na lekcji wychowania technicznego – trzeba do niego sprowadzić pszczoły. To też nie jest kosmicznie trudne: wystarczy znaleźć dziki rój, przeprowadzić królową do pudełka (albo, jak mówi Piotr, „do trumienki”) i przenieść do ula. Potem zostawia się je w świętym spokoju.
Co z tego mają hodowcy? Oczywiście trochę miodu i dużo więcej satysfakcji.
„To kontakt bezpośredni z naturą. W życiu takiego nie miałem i żaden spacer po lesie czy obserwacja ptaków tego mi nie dała”, mówi Piotr.
Gwarancji sukcesu nie ma, bo sprowadzone do ula pszczoły mogą z niego zrezygnować i polecieć gdzie indziej. Podchodzimy do jednego z pięciu uli, w którym jest podejrzanie cicho i spokojnie. Zdejmujemy dach.
Zdjęcie dachu i… brak pszczół
„No, są plastry, ale… nie ma pszczół”, martwi się Piotr. „Tak się zdarza. Słyszeliśmy o tym, że one budują, budują, a potem odlatują. Szkoda, ale to jest ich wybór”.
By amatorsko wspierać pszczoły, mówią polscy hodowcy, nie trzeba mieć geniuszu Einsteina. Wystarczy minimum dobrej woli i maksimum cierpliwości. Niezbędne porady w Piotrowicach Polskich i na Facebooku (Bee&Bee).
Korespondent naukowy Polskiego Radia, Rafał Motriuk