Na potwierdzenie kilka danych - w tym kraju produkuje się ponad 170 tysięcy ton czekolady rocznie, która sprzedawana jest w ponad dwóch tysiącach sklepów, przeciętnie Belg zjada rocznie ponad 9 kilogramów czekolady. Nie dziwi więc, że są oni wręcz uzależnieni od niej. To zresztą jedna z niewielu rzeczy, która Belgów jednoczy oprócz piwa, króla, frytek z majonezem i drużyny piłkarskiej.
Wystawy w sklepach z czekoladą wyglądają jak te, które można zobaczyć w salonach z biżuterią, foto:IAR/Beata Płomecka
Chyba żaden turysta zwiedzający Brukselę nie wyjedzie z niej bez pudełka pralinek. Swoje sklepy mają najwięksi i najlepsi producenci. Najbardziej znany jest Leonidas oferujący pralinki nieco tańsze niż te od Neuhausa czy Godivy, ale droższe niż Gallera. Zdecydowanie drogi i pyszny jest Marcolini, szczycący się tytułem mistrza świata wyrobów czekoladowych. Wchodząc do jego sklepów, można się poczuć jak w sklepie jubilerskim. U Witamera również kupimy znakomite pralinki o różnych smakach. To zresztą dostawca królewskiego dworu. Nie sposób wymienić wszystkich producentów, jest ich kilkudziesięciu.
Belgijska czekolada przybiera przeróżne formy, foto: IAR/Beata Płomecka
Jeśli chodzi o czekoladki, to najsłynniejsze są belgijskie pralinki, a ich początki sięgają 1857 roku. "Pan Neuhaus, który prowadził aptekę w Brukseli musiał wysłuchiwać skarg ludzi na gorzkie i niedobre lekarstwa. By lepiej smakowały, postanowił oblekać tabletki czekoladą. Od tego czasu zaczęto wymyślać, czym można byłoby wypełnić taką czekoladę - jakim nadzieniem i tak powstały pralinki" - tłumaczył mi sprzedawca jednego z brukselskich sklepów czekoladowych.
Belgijskie czekoladowe specjały, foto:IAR/Beata Płomecka
Produkcja pralinek to prawdziwa sztuka, każdy ma pilnie strzeżoną tajemnicą, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. W Belgii są specjalne szkoły, które trwają trzy lata, a po ich ukończeniu otrzymuje się tytuł - Maitre Chocolatier, czyli Mistrza Czekolady.
O smaku, jakości i cenie czekoladek decyduje technika produkcji i oczywiście składniki, a konkretnie wybór ziaren kakaowca, które mielone są do mikroskopijnych rozmiarów. "Najlepsze marki używają tylko masła kakaowego, które jest jednym z produktów końcowych po wyciskaniu ziarna kakaowca. Tańsze marki używają z kolei oleju rzepakowego czy palmowego " - opowiada pani Natalia, mieszkająca w Belgii od kilkunastu lat, która pracuje w jednym ze sklepów czekoladkami. Pytana o smaki odpowiada, że są różne i przyznaje, że firmy czekoladowe podpatrują się nawzajem. Jeśli jedna wyprodukuje pralinki czy czekolady, które wyjątkowo dobrze się sprzedają, to pozostałe chętnie ten pomysł kopiują. Kiedyś furorę robiła czekolada z imbirem z napisem ...."Sexy"... pewnie dlatego, że imbir to jeden z afrodyzjaków. Teraz ta czekolada trochę się przejadła, ale wciąż cieszy się powodzeniem. Poza tym imbir już wcale nie jest wyszukanym dodatkiem, podobnie jak cynamon. Ale już pralinki lub czekolady z papryczką chili, solą morską, pieprzem, kminkiem, lawendą czy koperkiem mogą w smaku zadziwiać.
Ziarna kakaowca, a w tle gotowe czekoladowe praliny, foto:IAR/Beata Płomecka
Odwiedziłam jedną z firm czekoladowych, gdzie podglądałam jak robi się słynne pralinki. Najpierw czekoladę się podgrzewa, potem ją schładza dorzucając kawałki czekolady, później znowu się podgrzewa i dopiero potem można nad nią pracować. Trzeba uważać, bo po wyciągnięciu ze specjalnego kotła czekolada bardzo szybko wysycha i od razu należy przystąpić do kolejnego etapu - tworzenia pralinek. Formy polewa się czekoladą i wkłada odwrócone do schładzarki, żeby nadmiar wyciekł. "Później robimy wnętrze pralinki i wypełniamy formy masą o różnych smakach. Następnie górę pokrywamy czekoladą, czyli zamykamy pralinkę, dajemy do lodówki i są już gotowe do zjedzenia" - opowiadał mi Maxime.
Wiele czekoladowych sklepów-manufaktur umożliwia umożliwia kupującym podejrzenie procesu produkcji tych specjałów, foto: IAR/Beata Płomecka
Uwaga słuchacze Trójki - jedna z firm oferuje szeroki wachlarz smaków pralinek, a wśród nich jedna - TROJKA. "To pralinka o smaku marcepanowym. Pierwsza, cienka warstwa to marcepan, następnie czekolada mleczno-orzechowa i trzecia warstwa znowu marcepan. Dlatego tę pralinkę nazywamy TROJKĄ. Przyciągamy ludzi do siebie różnymi smakami, na pewno zachwycimy też Polaków, kiedy spróbują belgijskich pralinek o nazwie TROJKA" - zachwalał sprzedawca jednego z brukselskich sklepów. A ja polecam - "trojkowa" pralinka jest naprawdę dobra.
Pralinowa "Trojka", foto:IAR/Beata Płomecka
Zafascynowanie czekoladą w Belgii jest tak duże, że nie wystarczą już festiwale czekolady organizowane w różnych miastach, podczas których można poznać historię, posmakować wyrobów. Belgowie poszli za ciosem i w ubiegłym roku zorganizowali pokaz mody, gdzie prezentowali czekoladowe stroje, misternie wykonane. Jeden z producentów czekolady opowiadał mi, że prace nad suknią trwały prawie 2 miesiące. Suknia "utkana" była bowiem ze 120 kwiatów, każdy miał po 5 listków, każdy musiał mieć odpowiednią grubość, by się nie rozpłynąć. Cała suknia ważyła 6 kilogramów czekolady.
"Czekoladowy" pokaz mody, foto:IAR/Beata Płomecka
Belgia potrafi chwalić się swoim towarem eksportowym. Zwraca uwagę na swe czekoladki na różne sposoby. Trochę ekstrawagancji nie zaszkodzi więc są też i .....czekoladowe znaczki. Przód pachnący czekoladą, a tylna część pokryta specjalnym klejem, zlizując go poczujemy smak czekolady. Trzeba przyznać - sztukę zarówno produkcji czekolady, jak i jej promocji, Belgowie opanowali do perfekcji.
Beata Płomecka