Ten niezwykły obraz zobaczyłam kilka lat temu w Muzeum Miejskim w Faro. Namalował go Carlos Porfírio, mało znany algarvijski artysta, który nie doczekał uznania, sławy i bogactwa. Dopiero w stulecie jego urodzin - w 1995 roku - Urząd Miejski w Faro urządził stałą wystawę jego prac, inspirowanych regionalnymi podaniami. "Legenda o migdałowcach pokrytych kwiatami" od razu zwróciła moją uwagę, choć gdyby nie kryjąca się za obrazem piękna historia, być może już dawno bym o nim zapomniała.
Dawno, dawno temu na południu Portugalii rządzili Maurowie, a dzisiejsze Algarve było nazywane z arabska Al-Gharb. W rejone Silves władał młody kalif Ibn-Almundim, który znany był jako znakomity strateg wojenny. Pewnego razu w jednej z bitew jego wojska rozbiły armię z dalekiej północy. Tego dnia kalif poznał Gildę, niezwykle urodziwą córkę pokonanego wodza i zakochał się w niej bez pamięci. Szczęśliwy władca wydał huczne wesele, a ukochanej żonie starał się przychylić nieba.
Księżniczka jednak gasła w oczach i z dnia na dzień stawała się coraz smutniejsza. Nie pomagały zabawy, przysmaki, słońce i piękne portugalskie krajobrazy. Ibn-Almundim sprowadzał do Silves największych medyków, magów i mędrców, nikt jednak nie umiał wywołać uśmiechu na twarzy pięknej Gildy.
Pewnego dnia kalif spotkał starca pochodzącego z ojczyzny jego ukochanej. Ten zdradził mu tajemnicę głębokiego smutku księżniczki: otóż, przepełniała ją tęsknota za widokiem pokrytych śniegiem pól w jej rodzinnych stronach. Zakochany Ibn-Almundim długo myślał, jak zaradzić smutkom swojej wybranki i wreszcie wymyślił sposób: nakazał swoim poddanym zasadzić na rozległych równinach wokół zamku drzewa migdałowe. Od tej pory, gdy tylko nadchodziła wiosna, na polach Algarve aż po horyzont ciągnęły się połacie milionów białych kwiatów. Gilda wreszcie poczuła się jak u siebie w domu, a w zamku zapanowała radość i harmonia.
W moim przypadku migdałowce niestety nie wystarczyły. Po pięciu niezwykłych latach spędzonych w Portugalii, w końcu zwyciężyła we mnie tęsknota za krajem, bliskimi, przyjaciółmi i naszą niepowtarzalną polską energią. Na razie więc żegnam się z Lizboną. Żegnam się także ze słuchaczami Polskiego Radia, z których strony spotkało mnie wiele, czasem wręcz zaskakującej, sympatii. Nie mówię, że na zawsze. Do następnego razu!
Adriana Bąkowska, Lizbona