Jaszczurki

Ostatnia aktualizacja: 16.02.2024 20:17
Paolo Corbera nie zna odpowiedzi. Nikt jej nie zna. Pewne tylko to, że Mikołajewski zaufał literaturze - hipnotycznie opowiedział już opowiedziane. Oraz że nie jest to koniec opowieści. Niepokój nie zniknął.
Wydmy nad Morzem Bałtyckim
Wydmy nad Morzem BałtyckimFoto: Shutterstock/NOWAK LUKASZ

                  Godziny przy piórze – one leczą rany.

                  Nawet śmierć jest daleka, jak była w dzieciństwie.

 

Stanisław Grochowiak "Ars poetica"

 

 

     Kto? Kto decyduje? Kto zaczyna? Czy opowieść bardzo stara, nawet opowieść na zawsze znieruchomiała w rzeźbie - czy może ten, który wiele, wiele lat później, choćby teraz, dotyka rzeźbionej opowieści lub tylko patrzy na nią przez minutę, kwadrans, godzinę? „Ale kto będzie panem? Pisarz czy czytelnik?”, pyta w „Kubusiu Fataliście i jego panu” Denis Diderot. Kto tak naprawdę snuje bajkę, wieki temu dosnutą, zdawać by się mogło, do końca, na pozór już nietykalną, zamkniętą niczym kula? W sumie obojętne, czy wieki temu, czy niedawno. Bezradność i tak trwa. Więc – kto?

     „Była piękna, siedziała na tarasie nadmorskiego baru, miała przed sobą książkę i rozłożone na blacie stolika listki w kształcie serduszek”. Pomiędzy ciszą, w której Jarosław Mikołajewski ułożył to spokojne jak sjesta otwarcie filigranowej, ciut ponad czterdziestostronicowej opowieści „Popołudnie fauna” (Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2023), a wakacyjnymi dniami w toskańskiej Maremmie nad Morzem Tyreńskim, kiedy w maleńkim barze na wydmie wysłuchał tej właśnie opowieści, snutej przez nieznajomego – ile czasu minęło? W każdym razie - nie stulecia. Lecz tyle starczyło, by poczuł konieczność powtórzenia jej sobie na nowo. Zapamiętany oryginał – jak gdyby nie był wszystkim. Słowa, frazy, intonacje nieznajomego, którego na kartach swojej wersji Mikołajewski nazwał Lucjanem – jakby coś skrywały. Sekrety? Dyskretne grudy przemilczeń? Pasma lęku? „Tam żyją lwy”, notowali bezradni dawni kartografowie wewnątrz białych plam, którymi na mapach dalekich światów znaczyli tereny, gdzie ludzie jeszcze nie dotarli lub bali się o nich opowiadać, albo nie znajdowali słów, by sprostać własnej pamięci. Lwami opowieści Mikołajewskiego, lwami jego Narratora, którym być może jest on sam, lwami Lucjana są - wydmowe lilie. Nie tylko same w sobie, nie jedynie jako cudne rośliny, zwane morskimi narcyzami. Owe lilia są znakiem, herbem, metaforą kogoś lub czegoś. Ducha? Widma? Znikającej postaci? Ciała męskiego? Kobiecej skóry? Sensualności? Starego niczym ludzkość lub greckie mity marzenia o zauroczeniu, które ocali, choćby miało trwać nie dłużej niż momentalne letnie istnienie wydmowej lilii? O tym kimś, czymś, Narrator mówi za Lucjanem: Zjawisko. Ów ktoś (więc jednak ktoś?), wyznaje Narrator w epilogu, zarazem był i nie był. Figura niepokoju. „A kiedy już miałem nadzieję na to, że da się podejść, uciekał jak jaszczurka”.

     Mikołajewski od nowa snuje historię, kiedyś już opowiedzianą. Od nowa, lecz inaczej. Własnej bezradności pozwala istnieć w zdaniach odmiennych od zdań słyszanych od Nieznajomego w małym barze na wydmach. Rezygnuje z formy pokornego zapisu reportera, na bok odstawia kalkowanie zapamiętanej prawdy – wybiera literaturę. To znaczy iluzję, zmyślenie, taniec słów i zdań, a nie pruski dryl cudzych faktów. Wybiera literaturę, gdyż ona jest planetą zjaw, duchów, bezlitośnie umykających jaszczurek. Chce złowić Zjawisko, którego nie złowi. Literatura jest fiaskiem nieuchronnym. Tak. Ale to żaden powód, by nie opowiadać, zwłaszcza, że nic bardziej bezradnego - bardziej ludzkiego - do roboty nie zostało. „Przez czas, który nam pozostał, będziemy je snuć wciąż od nowa”, powiada Jorge Luis Borges o czterech omszałych baśniach ludzkości. I dodaje, że historia literatury to w istocie historia wiecznie i uporczywie zmieniających się intonacji zaledwie kilku stareńkich, niezmiennych metafor. Na przykład – „Popołudnie fauna” Mikołajewskiego. Będąc dalekim echem opowieści złowionej w małym barze na wydmach wybrzeża Morza Tyreńskiego - czy zarazem nie jest dalekim echem „Syreny” Giuseppe Tomasiego di Lampedusa? Nie tylko tego. I echem nie jedynie dawnych słów.

     „Śmierć w Wenecji” Tomasza Manna. „Lament Dydony” Purcella. „Popołudnie Fauna” Debussy’ego, więc także, choć nie wprost, tak samo zatytułowany poemat Stephana Mallarmego. Suity francuska i angielska Jana Sebastiana Bacha. Wersy Tassa. Jakiś drobiazg z prozy Pasoliniego. Mit o Afrodycie, która po wyjściu z morskiej piany skryła się w białych kwiatach Mirty. Jedno z opowiadań Pirandella. Fraza Apollinaire’a. Oczodół Cyklopa. „Sonata kreutzerowska” Lwa Tołstoja. Ciemny los Caravaggia. „Lilie” Adama Mickiewicza. V Pieśń „Czyśćca” Dantego. Wiotkość Artemidy. „Zwiastowanie” Rossetiego. Także „Lampart” Giuseppe Tomasiego di Lampedusa, owa pamiętna elegia na odejście, tak naprawdę będąca formą trwania wiecznego, bo przecież przy każdej kolejnej lekturze „Lamparta” – kondukt słów, odprowadzający starą Sycylię, powtarza ostatnią jej drogę od początku, od otwierającej powieść frazy, która pociesza i nie ocala: „Nunc et in hora mortis nostrae. Amen”. Wszystkie te kiedyś opowiedziane bajki mocniej lub słabiej majaczą między słowami Mikołajewskiego, zjawiają się na mgnienie niby powidoki, fatamorgany, brzęcząc bardzo cicho, uparcie. One, a zwłaszcza „Syrena” – opowieść w opowieści, opowieść o opowieści.

      Opowieść Paola Corbery, powtarzająca opowieść, którą w małym turyńskim barze przy via Po, zwanym Hadesem, Corbera usłyszał od emerytowanego profesora Rosaria La Ciury, znawcy starożytnej Grecji, tamtych mitów, tamtych namiętności, tamtych wiar. A może działo się to nie w Hadesie, gdzie się poznali i gdzie Carbera wysłuchał innych opowieści, lecz w domu Ciury? Nieistotne. Historia profesora, snuta gdziekolwiek, a później w „Syrenie” Lampedusy powtórzona przez Corberę, jest historią o dawnym, przed pół wiekiem, spotkaniu, miłosnym spotkaniu z… Z kim? Z czym? Duchem? Widmem? Znikającą postacią? Ciałem męskim? Skórą kobiety? Sensualnością? Starym jak ludzkość lub mity marzeniem o zauroczeniu, które ocali, choćby trwało nie dłużej niż samotne wakacje na brzegu morza w Auguście na Sycylii? Lucjan rzekłby: Zjawisko. Mikołajewski dodałby: Lilia. Ciura powiada: to była Syrena. Miała na imię Lighea, była córką Kaliopy. Kolejne dni, kolejne noce z nią, były dla profesora, wtedy młodzieńca, czasem dotyku, który przerasta zwyczajne, rzetelne słowa, nawykłe do bezpiecznie przeciętnych wzruszeń. Po czym – zniknęła Lighea nieuchronnie, w morzu. Jak jaszczurka, która umie pływać, ma skrzela i jest wieczna. Ile baśni o spotkaniu z Syrenami przeczytał Ciura, by o swym spotkaniu opowiedzieć tak, jakby zdarzyło się ono naprawdę? Jak wiele historii o kobietach z rybimi ogonami poznał Lampedusa, by móc je raz jeszcze snuć we własnej, intymnej, kilka miesięcy przed śmiercią pisanej „Syrenie”, tak innej od starych opowieści, a tak do nich podobnej?

     Gdy jeszcze się nie znali, nie rozmawiali z sobą, a jedynie w milczeniu popijali kawę przy osobnych stolikach, wiele dni, może nawet tygodni przed syrenim wspomnieniem Ciury – Corbera ze wstrętem obserwował w Hadesie dłonie Ciury, przeglądającego ilustrowane czasopisma. Toporne łapy drwala, niczym obce ciała. Gruboskórne, żylaste, zaczerwienione, o paznokciach jak łopatki i z reguły brudnych. Niczym oksymoron dla dotyku. Lecz pewnego popołudnia profesor zobaczył w przeglądanym piśmie fotografie archaicznego greckiego posągu o szeroko rozstawionych oczach i zagadkowym uśmiechu. I wtedy, wyznaje Corbera lub Lampedusa, „te niekształtne palce ku memu zdziwieniu pogładziły wizerunek z prawdziwie królewską delikatnością”. Co się w istocie wydarzyło? Nagle czułe, opuszki Ciury oprószyły zagadkę starego uśmiechu ciepłem młodszym o kilka tysięcy lat, tworząc tym samym sekundowy prolog późniejszej opowieści o dotyku, którą pierwszy i ostatni raz w życiu snuć będzie komuś innemu niż tylko sobie? Czy też na odwrót – prawdziwie królewska delikatność przyszłej bajki, która będzie powtórzeniem wielu innych, takich samych bajek, zsunęła się na palce Ciury z kamiennych warg, wyrzeźbionych w czasach, kiedy Syreny były nie dziecięcym cudactwem, a niezbywalną podszewką świata?

     Wtedy, w Hadesie, w chwili dotyku – kto był panem? Palce prawdziwe czy ślad uśmiechu, wykuty w piaskowcu? Starzec realny czy zdjęcie archaicznej rzeźby? Który czas – ten czy tamten?

     Paolo Corbera nie zna odpowiedzi. Nikt jej nie zna. Pewne tylko to, że Mikołajewski zaufał literaturze - hipnotycznie opowiedział już opowiedziane. Oraz że nie jest to koniec opowieści. Niepokój nie zniknął.

Paweł Głowacki