Przede wszystkim nieopisana jest radość, iż Mistrz z Atmy ma – wreszcie! – swój „własny” konkurs. Różnorodną gatunkowo i stylistycznie twórczością udało się obdzielić w ramach obowiązkowego repertuaru uczestników aż czterech kategorii: fortepianu, skrzypiec, kwartetu smyczkowego i śpiewu. Melomanowi żądnemu wrażeń z każdej z nich nawet najdoskonalszy logistyk nie dałby nadziei: poszczególne przesłuchania zazębiały się, co było nieuniknione przy takiej ilości dyscyplin. Nie można również wyobrazić sobie tego konkursu bez kategorii kompozytorskiej (w I edycji zepchniętej nieco na boczny tor).
Tym, którzy głowią się, dlaczego właściwie organizatorzy wybrali na patrona urodzonego w Tymoszówce twórcę – spieszę z pomocą. Po pierwsze Karol Szymanowski, choć należy do najważniejszych europejskich kompozytorów, do czasu Konkursu nie doczekał się niestety żadnego godnego siebie wydarzenia upamiętniającego jego osobę i twórczość. Wprawdzie Towarzystwo Muzyczne im. Karola Szymanowskiego w Zakopanem – współorganizator Konkursu – od czterech dekad przygotowuje w stolicy Podhala Dni Muzyki Karola Szymanowskiego, a powołało również do życia dwie edycje Międzynarodowego Konkursu Kwartetów Smyczkowych – w przypadku katowickiego święta muzyki mówimy jednak o wydarzeniu szerszym zarówno w kontekście jego znaczenia, jak i zasięgu oraz promocji twórczości Szymanowskiego w świecie. Ale wchodząc głębiej, Katowice – jako ośrodek akademicki i kompozytorski – bezpośrednio kontynuują Szymanowskie dziedzictwo.
Szymanowski przebywał w Katowicach jedynie raz, podczas wykonania swojego Stabat Mater w 1935 (w siedzibie dzisiejszego Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego), ważna była natomiast jedna z jego rekomendacji: w czasie powstawania Państwowego Konserwatorium Muzycznego na jednego z wykładowców polecił swego ucznia, Bolesława Szabelskiego, dając tym samym początek wielopokoleniowej formacji nazywanej w różnych źródłach muzykologicznych „śląską szkołą kompozytorską”. Uczniem Szabelskiego był Henryk Mikołaj Górecki, a Góreckiego – Eugeniusz Knapik, przewodniczący jury tegorocznego konkursu we wspomnianej dziedzinie kompozytorskiej. Czuję również jedność idei konkursu z myślą samego Szymanowskiego: pedagoga-reformatora, dla którego najważniejsze były koncepcje artystyczne i interpretacyjne wymykające się skostniałym, ogólnie przyjętym tendencjom i kanonicznym ramom. Z tym co prawda u uczestników bywało różnie, zdarzyło się jednak kilka pięknych odkryć.
FORTEPIAN
W szranki stanęło 15 uczestników. Właściwie nie ma co pisać o przebiegu I etapu, głównie dlatego, że większość z pianistów usłyszeliśmy ponownie w etapie II, do którego przeszło aż 12 z nich. Co ciekawe, w II etapie rozwinęło skrzydła kilkoro artystów, którzy podczas swojego konkursowego „debiutu” pozostali w cieniu kolegów (m.in. Łukasz Wilga, Anna Szałucka). Repertuar w pierwszej odsłonie zmagań pianistów świetnie sprawdzał ich umiejętności na wielu płaszczyznach: etiuda Liszta, Chopin, no i Szymanowski. Prawdziwym papierkiem lakmusowym w pierwszych dwóch etapach przesłuchań stały się jego Mazurki: zdaje się, że ich wykonanie mogło skutecznie pogrzebać szansę na awans lub okazać się szczęśliwą kartą, prowadzącą do finału w siedzibie NOSPR. To forma niewielka, ale – zgodnie z wypowiedziami jurorów – wyjątkowo zdradliwa: wymaga zarówno dojrzałości, jak i świeżości spojrzenia, wyczucia artystycznej stylizacji, jak i zachowania góralskiej, czasem „pierwotnej” natury tych miniatur. Do tego odpowiednia pedalizacja i podjęcie wyzwania, by zmierzyć się z mazurkową, rytmiczną przekorą, która niejednemu pianiście dała w kość... Między innymi właśnie za sprawą Mazurków już od pierwszego etapu wiadomo było, iż w najważniejszej stawce liczył się będzie Tymoteusz Bies – młody, utytułowany już pianista z klasy fortepianu prof. Zbigniewa Raubo, znany szerokiej publiczności jako pianista, który otworzył zmagania Konkursu Chopinowskiego w 2015 roku. Zdobył zresztą nagrodę za najlepsze wykonanie utworów Szymanowskiego: choć niewątpliwie potwierdził swoje pierwszeństwo w interpretacjach dzieł patrona Konkursu w drugim etapie, genialne wykonując dwie ostatnie Maski z op. 34 (obłędna Szeherezada i ekscentryczno-ekspresjonistyczny Błazen Tantris), to właśnie „niepozornymi” Mazurkami zwrócił uwagę jurorów i publiczności. Wybrał Mazurki nietuzinkowe, mniej znane, z ostatniego, 62 opus kompozytora. Miniatury dziwne, nieco „pijane”: o zamroczonej harmonice, zatartym trybie, tajemniczo kołyszącym się gdzieś między dysonującymi akordami i przechodzącym koślawo pomiędzy kolejnymi sekwencjami rytmów. Konkursowe wykonania Biesa świetnie pokazały rozwój tego młodego artysty od czasów zmagań w Konkursie Chopinowskim, zwłaszcza w zakresie barwy: dysponuje znacznie większą paletą kolorystycznych niuansów. Skoro o barwach mowa, Mikołaj Sikała to niezwykle obiecujący pianista, który swój potencjał kolorysty pokazał w fenomenalnie zagranych wybranych Preludiach Debussy'ego: bawi się dźwiękami jak dziecko szklanymi kulkami, które w każdej sekundzie inaczej odbijają padające światło. Ta pewnego rodzaju artystyczna beztroska – przy tym pełna pewności swojego warsztatu – pozwala mu na kreowanie interpretacji tyleż prowokacyjnych, co oryginalnych (w finale nie otrzymał niestety żadnej nagrody – grany przezeń Koncert fortepianowy G-dur Ravela nie wypadł tak dobrze, by Sikałę mogły uratować prezentacje z wcześniejszych etapów; pianista grał też jako pierwszy, co pewnie nie ułatwiło mu zadania).
Nie ukrywam swojego zaskoczenia i niezrozumienia dla decyzji jury odnośnie Wsiewołoda Brygidy, rosyjskiego pianisty prezentującego być może charakterystyczny, Rachmaninowski styl gry, ale niewątpliwie zasługującego na udział w finale. Co prawda w II etapie Brygida eksponował przede wszystkim czynnik wirtuozowski, co być może okazało się dlań zgubne (w Sonacie As-dur op. 110 Beethovena, Wariacjach b-moll op.3 i wybranych Preludiach z op. 1 Szymanowskiego, wybranych Etudes-tableaux op. 33 – wiadomo, Rachmaninowa). Szczęśliwie nie na mnie spadła odpowiedzialność za wybór finałowej szóstki, ale wydaje mi się, że „ostatnie starcie” byłoby ciekawsze z udziałem Brygidy, niż z Adamem Kałduńskim, który grał wiele pozostawiającym do życzenia dźwiękiem Rachmaninowski I Koncert fortepianowy fis-moll op.1, zapominając w ogóle o kreowaniu jakiejkolwiek interpretacyjnej wizji.
Finał generalnie wypadł mniej intrygująco niż przesłuchania I i II etapu. Przede wszystkim niezmiernie trudno – o ile to w ogóle możliwe – zestawiać ze sobą choćby takie dzieła jak Rapsodia na temat Paganiniego (znowu Rachmaninow – grał ją Bies) i IV Symfonia koncertująca na fortepian i orkiestrę Szymanowskiego. Czynnik wirtuozowski w partii solowej pierwszej z wymienionych kompozycji jest nieporównywalnie większy niż u Szymanowskiego, z kolei w drugim utworze większą rolę odgrywa dialog z orkiestrą, opowieść bardziej liryczna, choć nie mniej przecież emocjonująca... W tej samej grupie koncertów – a było ich dosłownie do wyboru, do koloru – znajdują się m.in. Koncert fortepianowy Lutosławskiego (szkoda, że nie mógł zagrać go Mateusz Rettner, miło byłoby posłuchać jednak w finale dzieła z zupełnie innej konstelacji stylistycznej, niż ogólnie rzecz ujmując muzyka rosyjska I połowy XX wieku) i I Koncert fortepianowy Des-dur Prokofiewa – grywany przecież ze sporym powodzeniem już przez uczniów szkół II stopnia. Z dużo większym marginesem tolerancji powinno się natomiast podejść do współpracy solisty z orkiestrą: trudno oczekiwać, że muzycy (a do tego często pianiści z małym doświadczeniem w pracy z zespołem symfonicznym) po niespełna jednej godzinnej próbie znajdą satysfakcjonującą obie strony nić porozumienia. Do tego dochodzi stres związany nie tylko z publicznym występem, lecz i z transmisją na żywo. To warunki pracy dla, kolokwialnie mówiąc, „starych wyjadaczy” – większość z pianistów niestety nimi nie była. Stąd też prof. Andrzej Jasiński w trakcie odczytania listy laureatów Konkursu zaznaczył, że w pewnych wypadkach grono jurorów brało pod uwagę wyniki z poprzedniego etapu. Pierwsza nagroda powędrowała do Tymoteusza Biesa (proszę się nie zdziwić, gdy na salony wkroczy nowy trend – jego czerwony dres), druga – do Mateusza Krzyżowskiego, jednego z najmłodszych uczestników konkursu, od października studenta Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina, a absolwenta... Szkoły Muzycznej II st. im Karola Szymanowskiego w Katowicach. Krzyżowski jako jedyny wykonał wspomnianą IV Symfonię – z racji wieku brak mu jeszcze dojrzałego spojrzenia w głąb dzieła, ale niewątpliwie wyróżnił się prawdziwą czujnością wobec wejść poszczególnych partii orkiestrowych (bez niej wykonanie Symfonii skazane jest na porażkę) oraz plastycznym modelowaniem frazy, dzięki czemu z początku trochę niepewnego wykonania słuchało się z coraz większą przyjemnością z każdym kolejnym taktem. III nagroda trafiła do jedynej reprezentantki czyniącej ów finał „międzynarodowym” – Koreanki Seung Hui Kim, grającej II Koncert fortepianowy c-moll op. 18, czyli ponownie muzykę Rachmaninowa. Patrząc na finałowy repertuar być może wybór Kim stanowić powinien naukę dla uczestników kolejnych edycji: wybierać należy koncert, w którym solista czuje się pewny, ale – przy wspomnianym przeze mnie wcześniej trybie pracy – który prawdopodobnie dobrze znany jest również orkiestrze: ryzyko na linii komunikacji solista–zespół maleje wówczas do niezbędnego minimum.
Agnieszka Nowok-Zych
O przebiegu rywalizacji wśród skrzypków oraz w kwartetach smyczkowych przeczytają Państwo jutro i pojutrze, refleksji na temat Konkursu poświęcone będzie też najbliższe Ucho nienasycone, na antenie Radia Chopin w sobotę między godziną 10 a 13. W poprzednich artykułach znajdą Państwo natomiast Doroty Kozińskiej omówienie wokalnej części Konkursu.
Uzupełniając informację początkową: w kategorii kompozycja poza pierwszą nagrodą (Giovanni Bonato), przyznano też trzy równorzędne trzecie nagrody: Eunho Chang (Korea Płd.) za utwór Phenomenon for orchestra, Daniele Gasparini (Włochy) za utwór Once beyond a time oraz Lim Youngjin (Korea Płd.) za utwór A Reed Swayed by the Wind.