Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela

Playlista

Interstellar Christophera Nolana
"Interstellar" Christophera Nolana, foto: materiały promocyjne
10.11.2014

Miłość w kosmosie

W kinach "Interstellar" Christophera Nolana - film science-fiction, który budzi różne reakcje.

Chociaż według serwisu „Rotten Tomatoes” najnowszy film Christophera Nolana zebrał sporo pozytywnych recenzji, to reżyser dostał też po głowie. Krytycy zarzucają mu, że „Interstellar” jest patetyczny, głupi, sentymentalny i wtórny. Wytykają Nolanowi, że niby odwołuje się do „Odysei kosmicznej”, a w rzeczywistości po prostu nieudolnie dzieło Stanleya Kubricka kopiuje. Interpretują film jako emanację przerośniętego ego, które zrodziło kolosa na glinianych nogach.

Trudno oczywiście udawać, że wszystko jest w porządku. W „Interstellar” kumuluje się wiele słabości Nolana: przesadna skłonność do topornych, informacyjnych dialogów; pozbawione wyczucia prowadzenie aktorów; absolutna wiara w koncepty, które na ekranie wypadają chwilami co najmniej naiwnie. Jest w tym filmie kilka momentów, które mogą przyprawić o zgrzytanie zębów – np. Matthew McConaughey grający według metody „zaciskamy mięśnie twarzy” albo Anne Hathaway prawiąca z namaszczeniem o transcendentalnej miłości.

A jednak mój szacunek do Nolana nie osłabł po seansie „Interstellar”. Odkąd autor „Memento” zamienił niezależne filmy na superprodukcje, jego konsekwentne dążenie do łączenia autorskiej refleksji z wymogami blockbustera jest godne podziwu. To człowiek, który upiera się, że widowisko filmowe może mieć rozbudowaną strukturę, rzucać wyzwanie publiczności, angażować ją emocjonalnie i myślowo. Jakkolwiek oceniać filmy Nolana, ich zawartość intelektualną czy uczuciową temperaturę, wykonuje on pożyteczną robotę – zwłaszcza że jego produkcje zarabiają sporo pieniędzy.

Nie oznacza to oczywiście, że hołduję stereotypowi, w myśl którego blockbustery z reguły są głupie. Przynajmniej kilka adaptacji komiksowych Marvela przeczy tej wątpliwej tezie, nie mówiąc już o takich filmach jak najnowsza „Godzilla” czy pierwsza część „Igrzysk śmierci”. Wartością dzieł Nolana jest dla mnie przede wszystkim to, co dla wielu jest wadą, prowadzi bowiem czasami do znienawidzonego patosu, a nawet niezamierzonej groteski. Twórca „Bezsenności” jest mianowicie śmiertelnie poważny.

Kiedy Zack Snyder nakręcił „Człowieka ze stali” pod czujnym, producenckim okiem Nolana, posypały się zarzuty, że filmy Marvela są takie ironiczne i dowcipne, a ten Superman połknął kij od szczotki. I bardzo dobrze, że połknął. Paradygmat ironiczny, który swoją drogą też rodzi filmy nudne i naiwne, trzyma się we współczesnej kulturze mocno, więc dobrze, że istnieje przeciwwaga. Kupiłem „Człowieka ze stali” z jego metaforą Supermana jako podwójnego obcego (istota z kosmosu i nielegalny imigrant), tak jak kupiłem konserwatywny wydźwięk polityczny „Mrocznego Rycerza” Nolana (filmu oczywiście znacznie lepszego), bo podparty był namysłem reżysera, które nie boi się mówić na serio o tym, co uważa za istotne.

Oczywiście Nolan popada niekiedy w banał – jego najsłabszy jak dotąd film, „Mroczny Rycerz powstaje”, jest zbudowany na tak wielu skrótach narracyjnych i myślowych, że radykalnie upraszcza zagadnienia rewolucji i terroryzmu. Frazesy, które pojawiają się w „Interstellar”, nazwano już wielokrotnie „coelhizmami” (nawiasem mówiąc, przywoływanie nazwiska tego pisarza staje się nieznośną kliszą). Potknięcia Nolana nie wynikają jednak z tego, że jest on idiotą, tylko z faktu, że jego pomysły realizacyjne i fabularne czasami nie wystarczają do udźwignięcia autorskich ambicji.

W swoich najsłabszych momentach „Interstellar” cierpi właśnie na tę przypadłość. Zamiarem Nolana jest bowiem przede wszystkim nie tyle cytowanie filmu Kubricka, co polemika z wielkim klasykiem. Tam, gdzie część krytyków widzi bezmyślne kopiowanie, ja dostrzegam dialog. Ot, chociażby postać Matta Damona, któremu samotność w kosmosie pomieszała zmysły. Nolan zamienia oszalałą maszynę z filmu Kubricka na oszalałego człowieka, bo świadomie przestawia znaczenia. Nie interesują go narodziny gatunku homo sapiens ani wielkie teorie filozoficzne. Wydźwięk „Interstellar” jest następujący: (wszech) światem rządzą ludzkie emocje i pragnienia. Nie tylko miłość, która jest zapewne najważniejszym motywem filmu i finalnie zwycięża. Także instynkt przetrwania i strach.

Różnie można oceniać to przesłanie, nie należy ono z pewnością do najbardziej odkrywczych ani błyskotliwych. Jednak w kontekście filmu Kubricka wypada ciekawie, a epicka skala, jaką nadaje mu Nolan, nie zawsze prowadzi go na manowce. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że nigdy nie uważałem sentymentalizmu za podejście a priori żenujące. To narzędzie jak każde inne, można je wykorzystać dobrze albo źle (czego dowodem najlepsze i najgorsze filmy Spielberga). Finał „Interstellar” niebezpiecznie zbliża się do tego drugiego biegunu, choć jest zgodny z wewnętrzną logiką filmu. Wcześniej jednak znalazło się kilka scen, które chwyciły mnie za serce – na przykład pożegnanie ojca z córką czy pierwsza wiadomość córki do przebywającego w kosmosie ojca.

Jak słusznie zauważył Mark Kermode, w „Interstellar” o uwagę widza walczą nauka, sentymentalizm i głupota. Jeśli chodzi o pierwszy człon tej triady, to oczywiście jest w filmie Nolana kilka absurdów, ale koncepcja tunelu czasoprzestrzennego, na której opiera się cała historia, to akurat prawdopodobna teoria autorstwa fizyka Kipa Thorne’a – konsultanta przy filmie. Nolan wykorzystuje też fakt, że o wszechświecie wiemy wciąż bardzo mało i buduje swoją strukturę w oparciu o to, co nie musi być prawdą, ale równie dobrze może. Zna też bez wątpienia autor „Prestiżu” trzy prawa sformułowane przez Arthura C. Clarke’a, autora „Odysei kosmicznej”:

1. Kiedy poważany naukowiec twierdzi, że coś jest możliwe, prawie na pewno ma rację. Gdy twierdzi, że coś jest niemożliwe, prawdopodobnie się myli.

2. Jedynym sposobem odkrycia, gdzie są nasze możliwości, jest wyjście poza nie – w obszar niemożliwego.

3. Każda wystarczająca zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii.

Siłą „Interstellar”, jak prawie wszystkich widowisk Nolana, jest charakterystycznie pojmowany spektakl. Reżyser doskonale rozumie potęgę filmowego obrazu, który zawsze stara się komponować przy minimalnym udziale CGI. Estetyczny realizm Nolana, dbałość o fizyczny i materialny wymiar świata przedstawionego, widać w najlepszych scenach „Interstellar” – kapitalnie zmontowanej pogoni za dronem przez pole kukurydzy, dramaturgicznie rozciągniętym dokowaniu na obracającym się w zastraszającym tempie statku, podróży głównego bohatera w głąb czarnej dziury.

Ta ostatnia scena jest kolejnym przykładem dialogu z Kubrickiem – zamiast wyrafinowanej gry kolorów i statycznych przebitek na wykrzywioną przerażeniem twarz astronauty, otrzymujemy obraz z czysto ludzkiego punktu widzenia. Tak jakby Nolan chciał połączyć „Odyseję kosmiczną” i „Grawitację” Alfonso Cuarona. Zresztą wspomniany realizm w ogóle plasuje się bardzo daleko od operowej choreografii Kubricka.

„Interstellar” z pewnością nie jest największym dokonaniem amerykańskiego twórcy - daleko mu do „Prestiżu”, „Mrocznego Rycerza” czy „Incepcji”. To film problematyczny, bo potrafi zachwycić, zirytować i wprawić w osłupienie zarazem, próbując zespolić naukowe teorie z melodramatem. Jest w nim jednak na tyle dużo godnej szacunku ambicji, świetnych wizualnie rozwiązań i świadomego dialogu z tradycją science-fiction, że nie zasługuje moim zdaniem na miano wielkiego rozczarowania.

O Autorze:

Krytyk filmowy, kulturoznawca. Absolwent Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor i prowadzący czwartkowej audycji "Na cztery ręce" w radiowej Czwórce. Współpracuje z "Kinem", portalami "dwutygodnik.com", "filmweb.pl", "Fandor". Prowadził i współredagował "Aktualności Filmowe" w Canal+. Współautor książek "Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej" (red. Jakub Bożek) i "Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama" (red. Kuba Mikurda). Laureat Grand Prix Konkursu im. Krzysztofa Mętraka, nominowany do Nagrody PISF w kategorii "Krytyka filmowa". Wielbiciel Jeana-Luca Godarda, Joela i Ethana Coenów, Bruce'a Springsteena i Jona Stewarta. Fan Manchesteru United i angielskiego futbolu.