Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela

Playlista

Coś za mną chodzi
"Coś za mną chodzi", foto: materiały promocyjne
12.03.2015

Kultura wyparcia

W kinach "Coś za mną chodzi" - rewelacyjny horror, który inteligentnie czerpie z tradycji gatunku.

Film Davida Roberta Mitchella opowiada o grupie nastolatków, która musi się zmierzyć z tajemniczą klątwą, przybierającą postać dziwnej mary - pozornie zwyczajnego człowieka (za każdym razem innego), który jednak porusza się jak zombie i nie spocznie, dopóki nie pozbawi swojej ofiary życia.

Pomysł genialnie prosty, ale w rękach mniej zdolnego reżysera mógłby się przerodzić w niezamierzoną groteskę. Na szczęście Mitchell jest bardzo precyzyjny i mądrze korzysta z gatunkowego arsenału. Grupa nastolatków, na którą czyha śmiertelne niebezpieczeństwo, to oczywiście trop fabularny znany ze slasherów – w klasycznym „Piątku trzynastego” Seana S. Cunninghama młodzi bohaterowie są dziesiątkowani przez szalonego mordercę na obozie letnim.

Skojarzenie ze slasherem jest o tyle zasadne, że w filmie Mitchella klątwa przenosi się drogą płciową, a seks był zawsze jednym z głównych tematów dzieł należących do tego podzbioru kina grozy. W tle „Coś za mną chodzi” pobrzmiewa jednak przede wszystkim twórczość Johna Carpentera, wielkiego mistrza gatunku, który nakręcił być może pierwszy słynny slasher – „Halloween”. Wyraźną inspirację filmami Carpentera zdradza syntezatorowa muzyka i sposób inscenizacji.

„Coś za mną chodzi” jest tak rewelacyjnie wyreżyserowane, że doprawdy, sam klasyk by się nie powstydził. Kamera wciąż zatacza kręgi, skrada się po ulicach i pomieszczeniach, jakby lada moment miała zajrzeć za róg, gdzie czai się zagrożenie. Mitchell kapitalnie wykorzystuje drugi i trzeci plan, dzięki czemu często do końca nie wiemy, czy postać nadciągająca z głębi kadru jest personifikacją klątwy czy nieszkodliwym przechodniem.

Wykorzystując konwencje i motywy gatunkowe z godną podziwu wprawą i erudycją, Mitchell ujawnia ogromną wyobraźnię audiowizualną – poszczególne sceny i sekwencje tworzą wspaniałe obrazowe i dźwiękowe miniaturki, w których reżyser ani na moment nie traci kontroli nad przestrzenią kadrową i pozakadrową (dawno nie widziałem horroru, który tak skutecznie wzbudzałby lęk przed tym, czego jeszcze nie dostrzegamy). „Coś za mną chodzi” straszy niezwykle kompetentnie, stylowo i kreatywnie.

Najbardziej jednak imponuje inteligencja, z jaką Mitchell dialoguje z konserwatywną tradycją slashera, gdzie śmierć okazuje się często karą za rozwiązłość. W „Coś za mną chodzi” seksualność jest traktowana jako zagrożenie, ale Mitchell kładzie nacisk na samotność nastolatków (pozbawionych wsparcia rodziców czy instytucji), krytykując kulturę wyparcia, w której ciało i seks stanowią tabu. Składając hołd mistrzom gatunku, Mitchell zachował tym samym myślową niezależność i jest to zdecydowanie największa wartość jego filmu.

O Autorze:

Krytyk filmowy, kulturoznawca. Absolwent Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor i prowadzący czwartkowej audycji "Na cztery ręce" w radiowej Czwórce. Współpracuje z "Kinem", portalami "dwutygodnik.com", "filmweb.pl", "Fandor". Prowadził i współredagował "Aktualności Filmowe" w Canal+. Współautor książek "Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej" (red. Jakub Bożek) i "Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama" (red. Kuba Mikurda). Laureat Grand Prix Konkursu im. Krzysztofa Mętraka, nominowany do Nagrody PISF w kategorii "Krytyka filmowa". Wielbiciel Jeana-Luca Godarda, Joela i Ethana Coenów, Bruce'a Springsteena i Jona Stewarta. Fan Manchesteru United i angielskiego futbolu.