Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela

Playlista

Mad Max: Na drodze gniewu Georgea Millera
"Mad Max: Na drodze gniewu" George'a Millera, foto: materiały promocyjne
28.05.2015

Co za piękny film!

Kto by pomyślał, że nowy zastrzyk energii zaaplikuje kinu akcji powracający po latach do gatunku George Miller?

W kinach można już oglądać "Mad Maxa: Na drodze gniewu", czyli powrót Millera do legendarnej serii zapoczątkowanej w 1979 roku. Niegdyś w postapokaliptycznej scenerii szalał Mel Gibson, teraz przez złotawe za dnia i granatowe w nocy pustkowia pędzą Tom Hardy i Charlize Theron. Zwiastuny wyglądały wspaniale, a po premierze prawie wszyscy krytycy nieomal zemdleli z euforii. Wcale im się nie dziwię.

"Mad Max: Na drodze gniewu" to bowiem nowa jakość w kinie akcji - porywająca feeria zaskakujących i genialnych pomysłów (inscenizacja! rekwizyty!), pęd orkiestrowany z inwencją i wyobraźnią, wizualny smakołyk, a jednocześnie pełnowartościowy świat zbudowany bez niepotrzebnych ekspozycji (prosty, ale spójny i logiczny). Pojawiają się niekiedy zarzuty, że w tym natłoku akcji giną bohaterowie, ale postacie Hardy'ego i Theron - ich przeszłość, motywacje i emocje - poznajemy po prostu w działaniu, a nie rozbudowanych dialogach. Poza tym natłok akcji - nieskładnej, agresywnej i nonsensownej - oglądamy raczej u Michaela Baya. Miller nigdy nie traci z oczu celu, bohaterów, a przede wszystkim - detalu, który często jest jądrem lub puentą sceny.

Autor "Mad Maxa" nie tylko brawurowo przypomina o tym, że esencją kina był od początku ruch i gest (albo, jak chciał Karol Irzykowski, "widzialność obcowania człowieka z materią"), ale również dowodzi, że choć kręgosłup pozostał nietknięty, wokół niego doszło do ewolucji. Gwałtowne zbliżenia, naprzemienne montowanie perspektywy subiektywnej i obiektywnej, kompozycja barwna, tworzenie małych, kameralnych enklaw dla bohaterów pośrodku rozbuchanego widowiska - to wszystko owoce wieloletniego rozwoju estetycznego i technologicznego kina. Jest tak, jakbyśmy zatoczyli koło, żeby raz jeszcze, w dużo lepszym stylu, dotknąć korzeni sztuki filmowej.

Aktorzy odnajdują się w spektaklu Millera wspaniale. Hardy zawsze potrafił świetnie korzystać z ciała, budować ekranową obecność i charakter swoich postaci samą postawą czy spojrzeniem. Tutaj doprowadza tę umiejętność do perfekcji. Być może największą gwiazdą filmu jest jednak Theron, która fenomenalnie gra zdeterminowaną i niezależną Furiosę - jedną z niewielu naprawdę podmiotowych bohaterek we współczesnej popkulturze. Miller zrywa z wieloma schematami, z produkcją pary na czele, proponując jeden z najpiękniejszych partnerskich duetów, jakie ostatnio widziałem w kinie.

O Autorze:

Krytyk filmowy, kulturoznawca. Absolwent Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor i prowadzący czwartkowej audycji "Na cztery ręce" w radiowej Czwórce. Współpracuje z "Kinem", portalami "dwutygodnik.com", "filmweb.pl", "Fandor". Prowadził i współredagował "Aktualności Filmowe" w Canal+. Współautor książek "Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej" (red. Jakub Bożek) i "Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama" (red. Kuba Mikurda). Laureat Grand Prix Konkursu im. Krzysztofa Mętraka, nominowany do Nagrody PISF w kategorii "Krytyka filmowa". Wielbiciel Jeana-Luca Godarda, Joela i Ethana Coenów, Bruce'a Springsteena i Jona Stewarta. Fan Manchesteru United i angielskiego futbolu.