Sztuka człowieka normalnego

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2014 15:00
Na dużej scenie Teatru Słowackiego, w „Arszeniku i starych koronkach” nie ma śladu dyżurnych dymów polskich, jest za to lekka sugestia: „Uśmiechnij się! Uśmiechnij się - kompletnie po nic!” I Polska się uśmiecha.
Anna Polony
Anna PolonyFoto: Wojciech Kusiński/PR

Nic, żadnych oznak, że wojna o duszę polską za dziesięć, dwadzieścia minut wybuchnie, a sygnał do ataku da aktor goły, aktor bądź aktorka, skandując: "Bij, kto w nowoczesność wierzy! Rżnij za post-post-post-postmodernizm! Duś ku chwale gmerania w tekstach klasycznych! Naaaaprzóóóód!”

Teatromani w foyer spokojnie uśmiechnięci, nie smętni, nie z nosami na kwintę i nie skuleni, dygoczący, a wyprostowani i bez symptomów paniki. Nikt się nie boi, że go jakiś szpieg, bądź inny agent rewolucji teatralnej za rękaw zacznie szarpać, wzrokiem oszalałym patrzeć mu głęboko w oczy, mrugać z podtekstem, szpony na ramionach jego ku pokrzepieniu zaciskać, sine z przejęcia wargi w ucho mu wpychać i syczeć: „Bądź czujny, bądź dzielny, bądź wierny sprawie naszej, za chwilę się zacznie...” Nic. Nic z tych atrakcji, nic tylko normalność najnormalniejsza pod słońcem, normalność aż tak normalna, że nikt z teatromanów nie obstawia, kto się dziś wieczór dla Polski do rosołu rozbierze mianowicie. Anna Polony w roli Abby Brewster? Urszula Popiel jako Marta Brewster? A może, by do kwadratu troskę o świetlaną przyszłość duszy polskiej podnieść – obie bohatersko z szat wyskoczą na proscenium, pozostając jedynie w blond-perukach? Nie wyskoczą. Nie ma w foyer przedpremierowej giełdy rosołowej. Nikt nie przyjmuje zakładów. Nic, jeno spokój panuje. Spokojne czekanie na trzeci gong. Na tym polega to miejsce.

Definicja Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie jest wzruszająco prosta. Otóż, w ansamblu tym nikt się dla Polski nie rozbiera. Dokładniej mówiąc, nikt się nie rozbiera bez sensu, czyli z gimnazjalną wiarą, że gdy się rozbierze, to da do myślenia tak dużo, iż refleksja na ambitnej goliźnie wyrosła - z pokoleń pójdzie w pokolenia, zaś Ojczyzna nigdy już nie będzie taka sama, jak przed golizną, gdyż lepsza będzie oczywiście. Tak, w Teatrze Słowackiego artyści nie rozbierają się dla Polski i raczej nikt też nie rozbiera tutaj klasycznych teatralnych tekstów, by im następnie tępym brzeszczotem oderżnąć to lub tamto i w puste miejsca wstawić przez siebie sklecone nowości – a to świeżą ręka, a to nowoczesny brzuch, a to nos jeszcze ciepły od aktualności. Otwieram program najnowszej premiery Teatru Słowackiego, czytam uważnie, powoli. Joseph Kesselring „Arszenik i stare koronki”. Reżyseria - Krzysztof Babicki. Scenografia - Marek Braun. Kostiumy - Sławomir Smolarz. Choreografia - Jacek Tomasik. Inspicjent - Iwona Cieślik. Czytam to jeszcze raz, po czym znów, i jeszcze, i jeszcze. Nie chce być inaczej: w programie nie występuje słowo „Dramaturg”. Nie występuje, gdyż na terenie Teatru Słowackiego z reguły nie występują reprezentanci tego nowego podgatunku artystów teatru. Występują na innych terenach.

Kim jest Dramaturg? Czym się zajmuje? Jest to porzekadło „Na złość mamusi odmrożę sobie uszy”, które nabrało ludzkich kształtów i para się pisaniem tego, co już kiedyś zostało napisane. Tym zajmuje się Dramaturg, zwłaszcza młody, wychodząc z troskliwego założenia, że taki, dajmy na to, Szekspir pisać nie umiał i aby oszczędzić Szekspirowi wstydu bycia grafomanem – należy wielkodusznie gruntownie poprawić bełkot Szekspira, na przykład w „Hamlecie”. Bo po co się ma świat śmiać z oryginalnego Szekspira? Nie uchodzi. Niech lepiej spoczywa w spokoju...

I tu pęcznieje pytanie wstrząsające. Czemu to, ach, czemu Babicki zrezygnował z usług udającego artystę porzekadła „Na złość mamusi odmrożę sobie uszy”? Na jak potężny wysiłek umysłowy musiał się Babicki zdobyć, by dojść do odkrywczego, w istocie ontologicznego wniosku, że pisanie na nowo tego, co dawno temu napisane, jest zajęciem lotnym z grubsza tak, jak przy pomocy kozika i żółtej farbki robienie z jabłka – gruszki, dla dobra duszy polskiej, rzecz jasna? Stawiam to pytanie śmiało, choć coś mi podpowiada, że nie szło o żaden wysiłek, nawet niemowlęcy. W zupełności wystarczyło, że Babicki był przez chwilę człowiekiem - po prostu normalnym.

Tak, reżyser postawił na normalność i dlatego w Teatrze Słowackiego „Arszenik i stare koronki” Kesselringa to „Arszenik i stare koronki” Kesselringa, a nie „Dopalacze i nowe stringi” odnowicielskiego pióra dzielnej Joasi lub innego ambitnego Pawełka. Wszystko zatem, jak sądzę, od A do Z było w Teatrze Słowackiego jak w 1941, na broadwayowskiej prapremierze, albo jak w filmie Franka Capry, albo jak później, u nas, w Polsce, dwukrotnie w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, i w telewizji, w reżyserii Macieja Englerta. Trzeba streszczać tę stareńką, urokliwą komedyjkę-ramotkę? Oto dwie damy – Abby i Marta Brewster – damy w epoce ich kobiecego zmierzchu trują bliźnich arszenikiem rozpuszczanym w porzeczkowym winie i zwłoki w piwnicy grzebią. Sporo ich już, aż dwanaście... Krewny dam – Jonatan (Krzysztof Jędrysek), wariat o obliczu Adolfa Hitlera – współzawodniczy z nimi w sztuce zabijania bez sensu. Tyle niech wystarczy. Gra ta obraca się w jedną, dwugodzinną zabawę. To wszystko, co się w Teatrze Słowackiego wydarza.

Polony i Popiel nie rozbierają się dla dobra Polski, nikt się nie rozbiera, za to wszyscy: Popiel, Polony, Jędrysek, Tomasz Wysocki, Maciej Jackowski, Wojciech Skibiński, Natalia Strzelecka, Tadeusz Zięba, Feliks Szajnert, Jerzy Światłoń, Grzegorz Łukawski, Tomasz Augustynowicz i Rafał Sadowski, dla dobra Polski wdziewają – pastisz. Takie to jest aktorstwo – sztuka, a raczej sztuczka brania w nawias, igrania z konwencją, lekkiego ocierania się o farsę, może nawet burleskę, po ludzku rzecz ujmując - o jaja jak berety. Owszem, zrezygnowawszy z rozbierania Popiel i Polony, mógł Babicki przebrać je za łączniczki i tym samym – dzięki licznym trupom w piwnicy oraz podobieństwu Jonatana do Hitlera – mógł rozpocząć ciekawą, ogólnonarodową dysputę o sensie lub bezsensie ofiar Powstania Warszawskiego. Mógł, lecz także w tym punkcie postanowił być człowiekiem normalnym.

Na dużej scenie Teatru Słowackiego, w „Arszeniku i starych koronkach” nie ma śladu dyżurnych dymów polskich, jest za to lekka sugestia: „Uśmiechnij się! Uśmiechnij się - kompletnie po nic!” I Polska się uśmiecha. Bo nie możesz się nie uśmiechać, gdy oto jesteś zwolniony z musu polskiego czołgania się i teatr niczego od ciebie nie chce, niczego, poza jednym. Żebyś sobie przez dwie godziny spokojnie odsapnął od Polski.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: TEATR Kraków POLSKA
Czytaj także

Godzina czystych słów

Ostatnia aktualizacja: 21.01.2014 14:00
"Wesele” jest dziś o tym, że należy „Weselu” dać wybrzmieć na czysto. Nie gmerać w nim, nie międlić go, nie naginać, nie dławić. Trzeba po prostu łapy swoje - za plecy przełożyć. I tyle.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wielki papier

Ostatnia aktualizacja: 11.02.2014 18:00
To, co w nadmiarze podane, dewaluuje się nieuchronnie i bardzo prędko. Od której minuty pusta tajemniczość "Woyzecka” Grzegorzka ani ziębi, ani grzeje? Od siódmej. A dalej już tylko wielki papier.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Niezapomniane pożegnanie

Ostatnia aktualizacja: 18.03.2014 16:02
Klata pozornie mało rzekł panu Treli na ostateczne pożegnanie. Tak. Ledwie "pa". Bywa jednak, że mało to jest dużo, bo jest to wszystko, co się ma w życiu do powiedzenia.
rozwiń zwiń