Dziwaczne podskoki

Ostatnia aktualizacja: 13.07.2016 17:40
„Cóż to za kryminał?!”, pytają markotnie. I odpowiadają: „Jakiś słaby ten kryminał międzygwiezdny!”. Rzeczywiście. Coś niby: Zabili go, a on im uciekł w przedziwnych podskokach i dalej podskakuje tak, podpierając się uchem.
Dziwaczne podskoki
Foto: pixabay/domena publiczna

Kto w krzakach przy podhalańskiej dróżce powiesił na drucie wróbla, którego w prologu „Kosmosu” Witolda Gombrowicza znaleźli ryżawy Fuks i próbujący opowiedzieć wszystko Witold? A w „Wybrańcu” Tomasza Manna? Kto na początku powieści tej bije w dzwony Rzymu?

Dzwonią wszystkie, brzęczą naraz, chóralnie. Te od św. Jana na Lateranie, te w Watykanie, te z Santa Maria Maggiore, z Forum, z Domnica, z Cosmedinu i Zatybrza, z Ara Coeli, te od św. Pawła za Murami, św. Piotra w Okowach, i z kościoła Świętego Krzyża w Jerozolimie, dzwony gigantyczne, średniej wielkości i śmieszne maleństwa. Wszystkie. Brzęczą wszystkie w czasie tym samym, lecz kto w nie bije? Przecież cały lud Rzymu wyległ na ulice, wezwany metalicznym klangorem, lud cały, więc i dzwonnicy wszyscy! Żywego ducha na wieżach, kto zatem bije w dzwony? Kto pociąga za sznury, skoro sznury zwisają luźno? Nikt? „Jedynie ciemny człek – powiada narrator „Wybrańca” – wyzuty z logiki, byłby zdolny do podobnej wypowiedzi. „Dzwony dźwięczą” – oznacza, że ktoś w nie bije, chociażby dzwonnice były całkiem puste. Któż tedy bije w dzwony rzymskie? – Duch Opowieści”. Tak powiada narrator, będący w służbie u Ducha Opowieści. I dalej o Duchu tym, widmie mgielnym, przedziwnym, wszędobylskim, nieludzko elokwentnym...

„Mógłżeby przeto być wszędzie, hic et ubique, na przykład równocześnie na wieży św. Jerzego w Velabro i aż w kościele św. Sabiny, który zachował kolumny ze straszliwej świątyni Diany? W setkach miejsc poświęconych naraz? – Owszem, potrafi to. Jest nieważki, bezcielesny, wszechobecny, nie podlega różnicy między „tu” a „tam”. On to powiada: „Biją wszystkie dzwony”, on więc w nie właśnie bije”.

Tak, biją, bo on kazał narratorowi napisać, że biją. W „Stu latach samotności” Gabriela Garcii Marqueza kazał słowom ułożyć się w deszcz miliarda żółtych kwiatków, w nocy śmierci najpotężniejszego z Buendiów spadających cicho z nieba i grubą warstwą pokrywających całe Macondo, także zwierzęta, śpiące na dworze. W „Przemianie” Franza Kafki skłonił język do przepoczwarzenia nieszczęsnego Samsy w robaka. Jest sens dalej katalogować cudeńka, co je Duch Opowieści na stronicach miliona bajek uczynił? W prologu „Kosmosu” Gombrowicza - wielu uczonych już to stwierdziło - Duch Opowieści piórem Witolda powiada: „Wróbel wisiał na drucie. Powieszony. Z przechylonym łebkiem i rozwartym dzióbkiem. Wisiał na kawałku cienkiego drutu, zahaczonego o gałąź”, tak powiada - on więc, Duch Opowieści, właśnie powiesił wróbla. Kolejne to jego w historii literatury cudeńko, kolejne otwarcie, kolejne z miliona jego zaklęć, pozwalających rozpocząć opowieść. Tak. Tylko że w „Kosmosie” Gombrowicza, kiedy już wybrzmi fraza o powieszonym w krzakach wróblu - Duch Opowieści nie znika za kulisami, nie usuwa się w cień, w ciemność, by Witold mógł dalej samotnie snuć na kartkach swą historię w nadziei, że jakoś znajdzie sens powieszonego wróbla i całej nieogarnionej reszty ingrediencji, zwanej światem bądź życiem. Nie – on zostaje na scenie. Zostaje i zaczyna grę z Witoldem. Duch Opowieści, ta gigantyczna niczym kula ziemska ćma wszystkich słów świata, jak kto woli język - gra z Witoldem w bezradność Witolda. Zostaje i tym samym – to też wielu już dostrzegło – obraca „Kosmos” w prozę autotematyczną, w opowieść o skazanym na fiasko stwarzaniu opowieści ocalającej, przynoszącej spokój. Słowem, „Kosmosu” - podobnie jak żadnej innej bajki bez jej języka - nie ma bez języka „Kosmosu”. Owszem. Lecz bez ciemnych, trochę sennych brzmień gry Ducha Opowieści z Witoldem, bez niepowtarzalnej intonacji kaskad słów, intonacji, co niemal w każdym akapicie przypomina szmer wciąż od nowa zasuwanego i odsuwanego wieka – „Kosmos” jest tylko martwym streszczeniem, nieruchomym rejestrem wielkich Idei, Głębi przepastnych, nieogarnionej Metafizyki. Jakim cudem Andrzej Żuławski nie usłyszał mocy tego szmeru niezbywalnego? Albo jak - co jeszcze fatalniejsze - sam siebie przekonał, że da się „Kosmos” Gombrowicza w kinie powtórzyć, pomijając szmer akapitów Gombrowicza? Jedno pewne – zlepiające się w „Kosmos” Żuławskiego obrazki filmowe nie są żadną odpowiedzią na nieuchronną intonację „Kosmosu” Gombrowicza, żadnym jej echem, żadnym odbiciem. Czym zatem są? W co się zlepiają?

Ot, w streszczenie przykro banalne, powierzchowne, nieledwie dziecinne. W sekwencję nagłych dziwaczności, w coś na podobieństwo dokumentalnego filmu z artystycznej akcji plenerowej artystów teatrzyku wysoce eksperymentalnego. Oto dość dziwny w obyciu młodzian o twarzy maniakalnie skłonnej do dziwacznych grymasów - powieszonego na drucie wróbla w drodze do pensjonatu spotyka i naraz słychać, jak po cichu początek „Boskiej Komedii” Dantego ni z gruszki, ni z pietruszki sobie recytuje, a wiatr wieje... W pensjonacie, gdzie z kolegą pokoje wynajęli, właścicielka czasem dziwnie w połowie gestu kamienieje, a liście na drzewach szumią i szumią... Mąż właścicielki dziwacznie mówi i karkołomną miętę do rzodkiewek smarowanych masłem czuje, córka właścicielki zaś lubi przy kolacji cudacznie buzię wykrzywić, zapewne by głębinność konsumpcji wzmóc, i dziwnie na obrusie palcami ruszać lubi ku chwale jakiejś metafizycznej palcówki, a trawy na dworze wciąż coś tajemniczego szemrają... Służąca wielce niecodzienną wargę posiada, a tam, za oknami, jak wiało, tak wieje... Mąż córki właścicielki dziwy opowiada o indorze bądź innym kogucie, co totalnie oskubany na drutach telefonicznych lub elektrycznych dynda, powieszony przez nie wiadomo kogo, a deszcz nucić na mokro zaczyna elegię na odejście tego lub owego... Młodzian dziwaczeje coraz intensywniej i wiesza na drucie w ogrodzie ukochanego kota córki właścicielki, a zmoczone liście i źdźbła jakby płaczą po kimś... Właścicielka nocą opętańczo grzmoci siekierą w pień, a przyroda wokół niej mówi coś, mówi i mówi... I tak dalej...

Dalej tak, dalej, jeszcze dalej, i dalej. Aż do finalnej sekwencji, kiedy to Żuławski ukazuje plan filmowy swego „Kosmosu”. Po co? To wie jedynie wiatr... Po czym wyświetla ostatnią frazę literackiego oryginału (w filmie ostało się Gombrowicza zdań dziesięć, góra piętnaście), wyświetla te ciemne słowa ostatniej kapitulacji Witolda, kiedy to rozsypały się już wszystkie tkane przezeń językowe sieci, w które chciał złowić choćby najlichszy sens tego, co mu się przytrafiało, sens najlichszy lub choćby tylko cień sensu: „Na obiad była potrawka z kury”. Niby po co to zdanie na ekranie wydrukowane? By kropką dziwności sekwencję dziwaczności zakończyć z przytupem? I tutaj – przy cudacznej potrawce z kury – ostatecznie kapitulują też na widowni ci, którzy nie znają dogłębnie ani „Kosmosu” Gombrowicza, ani reszty jego literatury, ani wielkiej biblioteki naukowych analiz napisanych światów Gombrowicza. Nie zrozumieli nic, dokumentnie nic, przerosła ich dziwaczność podana bez przypisów, bez instrukcji obsługi, bez zasad działania. Bez szmeru zdań, bez filmowej odpowiedzi na szmer akapitów Gombrowicza, „Kosmos” jest w kinie niepojęty dla maluczkich, czyli dla lwiej części. Dla lwiej części znawców, tak myślę, musi być zabawą kłopotliwie płytką.

Na domiar smutku maluczkich – oto film się kończy, a nie został złapany bandyta wieszający wróble oraz indory, zaś osobnika, który powiesił kota, własnymi palcami wpierw go zadusiwszy, nie pociągnięto do odpowiedzialności! Do tego – nie było ani pół rakiety, a gadali, że kosmos zobaczymy! „Cóż to za kryminał?!”, pytają markotnie. I odpowiadają: „Jakiś słaby ten kryminał międzygwiezdny!”. Rzeczywiście. Coś niby: Zabili go, a on im uciekł w przedziwnych podskokach i dalej podskakuje tak, podpierając się uchem.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: FILM kosmos Witold Gombrowicz
Czytaj także

Nagle, gdzieś wysoko

Ostatnia aktualizacja: 15.06.2016 16:20
Mówi, uśmiechając się ciepło: „Wszystkie miernoty – rozgrzeszam was! Rozgrzeszam! Rozgrzeszam! Rozgrzeszam! Rozgrzeszam was wszystkich!” I czyni znak krzyża nad głowami tych, którzy wciąż wierzą cichuteńko, że są, kim nie są.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Słowa, ucho, czekanie

Ostatnia aktualizacja: 23.06.2016 14:49
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pokój przy Rémy-Dumoncel

Ostatnia aktualizacja: 30.06.2016 16:08
Od lat jego palce wykręcały się coraz potworniej i schły, zwłaszcza piąty i czwarty, a jak tu, Boże dobry, grać Schuberta lub Haydna, kiedy czwarty palec to trup?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Spotkanie w Dreźnie

Ostatnia aktualizacja: 07.07.2016 16:00
Zamarłe Wielopole, opustoszała klasa szkolna, życie i śmierć Wita Stwosza, albo ta Kantora rodzinna fotografia z roku 1912, na której jego matka, ojciec, ktoś jeszcze, tacka w kształcie liścia i kieliszek w wysoko uniesionej dłoni ojca? Co z tym zrobić?
rozwiń zwiń