Twarz recenzenta

Ostatnia aktualizacja: 20.10.2017 15:00
Twarzą którego polskiego recenzenta rzeczywistego wesprze Kuśmider swą kreację nalanej gęby recenzenta zmyślonego przez McPhersona? Rzecz jasna, pytając o to, nie myślę o skali 1:1. Lecz jednak pytam.
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjneFoto: Anna Om/shutterstock.com

Sierota bez ojca i matki, stary kawaler bez przyszłości, przeciętny dziennikarz, czterokrotny finalista Turniejów Poetyckich w Cartagena de Indias i absolutny faworyt karykaturzystów dzięki swej bezprzykładnej brzydocie. Inaczej mówiąc: zmarnowane życie.

Gabriel Garcia Marquez "Rzecz o mych smutnych dziwkach"

Jak wielu teatralnych krytyków widział w swym aktorskim życiu Szymon Kuśmider? Ile tych rytualnie skwaszonych na widowni facjat o cerze z reguły gliniastej z domieszką torfu studiował minutę przed premierą, by rozszyfrować, jakich to tortur jego kreacja dozna w porannej recenzji? I kiedy niebawem, z okazji swego jubileuszu 25 lat na scenie, w warszawskim Teatrze Dzika Strona Wisły grał będzie w reżyserowanym przez córkę, Weronikę Kuśmider, monodramie Conora McPhersona "Święty Mikołaj" – czy samotną swą rolę wesprze pamięcią o twarzy recenzenta lub recenzentki, twarzy, którą kiedyś studiował heroicznie, gdyż z niepowtarzalnym niesmakiem? Że wesprze – to pewne. Tak już bowiem jest z twarzą każdą, że nęci ona, by ją przeczytać, albo snuć na jej kanwie opowiastkę jakąś fantastyczną.
Dla Federica Felliniego twarze były sednem. Zwłaszcza oblicza wiekowe. Mawiał, że wieloletnie wchłanianie na scenie lub przed kamerą różnych typów psychologicznych, których nigdy nie da się całkowicie porzucić, odciska się na twarzach wszystkich starzejących się aktorów, spowija je rodzajem cieniutkiej zasłony, całej w ulotnych arabeskach, z których można czytać przeszłość. "Chodzi o to – wyznawał o aktorach – że przez lata było się jakby pojemnikiem, w którym przechowuje się na przykład nerwowe marszczenie lub kontrolujące podnoszenie brwi, mające wyrażać zdumienie albo zaskoczenie, kiedy w rzeczywistości wcale tego nie doznajemy". Inny genialny czytelnik zmarszczek, Ingmar Bergman, wspomina: "Dojrzewałem wraz z niemym kinem i mówić o tym to banał, ale nieme kino było na dobrej drodze do tego, by stać się sztuką, ponieważ sztuka filmowa dawała najbardziej niezwykłą scenę teatralną: ludzką twarz”. I trochę dalej: "Ludzka twarz w niemym kinie... twarz, cień na ekranie, który nagle się odwraca i patrzy na widza... To najważniejsza rzecz w sztuce filmowej”. A co z twarzą i literaturą? 25 stycznia roku 1934, w liście do Marii Kasprowiczowej, Bruno Schulz wyznaje: „Powiedzieć fizjonomię słowami, wyrazić ją bez reszty, wyczerpać świat w niej zawarty – oto co mnie pociąga: twarz ludzka jako punkt wyjścia powieści! (...) Przechodząc od jednej twarzy do drugiej musimy przestawić się i przebudować do gruntu, musimy zmienić wszystkie miary i założenia. Między mną a każdym nowym człowiekiem zaczyna się świat na nowo”. Całkiem tak jak u Witolda Gombrowicza. W jego wyreżyserowanym w Starym Teatrze przez Jerzego Jarockiego „Ślubie”, w tym seansie ugniatających się wzajem twarzy ludzkich - Kuśmider debiutował lat temu z grubsza 25, grał Władzia. A kilka lat wcześniej, wraz z innymi amatorami w krótkich gatkach, statystował w wyreżyserowanym na dużej scenie Teatru Słowackiego przez Rudolfa Ziołę „Małym Biesie” Fiodora Sołoguba. Byłem, oj, byłem członkiem tego stadka dokumentnych grafomanów aktorstwa, byłem i dobrze pamiętam, jak tuż przed każdym spektaklem wytrawni, dyplomowani tragicy, na czele z Janem Fryczem, kukali na widownię przez judasza – dziurkę topornie wyrżniętą w bocznej kulisie. Zanim widownia zaczynała wyczytywać z ich twarzy historię miłości i nienawiści – oni snuli na kanwie twarzy recenzentów swoje jednoznaczne refleksje. Tej aktorów mrukliwej twórczości oralnej przy sprytnej dziurce nie wolno cytować przed 22.00. W ostateczności można by ją umieścić w nocnych wydaniach gazet, czyli nigdzie. Jedno wszakże mogę ujawnić. Gdyby usłyszeli lub przeczytali spowiedź bohatera monodramu „Święty Mikołaj” – a samotnością tą jest pięćdziesięcioletni, czyli równolatek Kuśmidra, kompletnie zdegenerowany recenzent teatralny – wspomniani oratorzy śmiało mogliby westchnąć: „Przecie to samo żeśmy przy dziurce mruczeli, tylko trochę innymi słowami!”

Stałem się grubym skurczybykiem... Od picia stałem się gruby na gębie... Miałem wiele tego, co jak mi się wydawało, jest władzą... Bo byłem krytykiem teatralnym... Moje opinie były nieprzemyślane... Były nieprzemyślane – bo mi się nie chciało ich przemyśleć... Ludzie się mnie bali... Uwielbiałem to... Bali się tego, co JA napiszę... Obawiali się, czy będzie mi się podobało... Nic mi się nie podobało – prawie nic... Byłem pismakiem... Wiecznie pijany... Na wernisażach żłopałem darmowe wino... Po premierach siedziałem w barze... W pubach wszczynałem awantury z reżyserami... Wychodziłem dziesięć minut przed zakończeniem przedstawienia... Nie musiałem pracować więcej niż jedną godzinę dziennie... Recenzje miałem gotowe, zanim skończyło się przedstawienie... My – dziennikarze stanowiliśmy zwartą grupę... Na życie prywatne nie mieliśmy szans... W łóżku byliśmy do niczego... Nie było nas tak wielu, ale wystarczyło, żeby naszą pijacką arogancję brano za autorytet... I tak dalej, i dalej, i jeszcze dalej. Wystarczy?

Wystarczy, jak powiem: Szmata. A raczej: Autoportret szmaty. Wystarczy, ale i nie wystarczy. Monolog McPhersona nie jest bowiem tandetną spowiedzią człowieczego zera, co to oporów nie ma najmniejszych przed epatowaniem świata portrecikami swej iście roślinnej wegetacji na dnie miasta. Ja tylko wydłubałem z początku kilka pretensjonalnie malowniczych strzępów, co zupełnie zakłamują całość. W istocie bowiem opowieść McPhersona jest cierpkim, dziwnym poematem jakby, w którym pałętają się echa intonacji wielkich, starych Anglików, na czele z Christopherem Marlowem, poematem o kruchym człowieku, który próbuje (a któż nie próbuje?) jakoś przejść przez lepkie ciemności. Tak. Lecz aby dojść do tych w istocie elegijnych pułapów, Kuśmider będzie jednak musiał zacząć od brzucha recenzenckiego „grubego skurczybyka”, a zwłaszcza od jego gęby nalanej, pamiętając, że w niej zapisane jest nie tylko chlanie bez końca. W niej, jak w każdej fizjonomii, zapisane jest wszystko. Trzeba tylko umieć czytać.

Twarzą którego polskiego recenzenta rzeczywistego wesprze Kuśmider swą kreację nalanej gęby recenzenta zmyślonego przez McPhersona? Rzecz jasna, pytając o to, nie myślę o skali 1:1. Lecz jednak pytam. Obliczem którego recenzenta – obojętne, czy aktywnego, czy już w cywilu - podszyte będzie oblicze recenzenta granego przez Kuśmidra? A może tu nie o jedną twarz konkretną chodzi, a o fuzję twarzy, albo nawet o zlepek kilku? Może będzie to oblicze pani Morawiec, nicowane obliczem, dajmy na to, pana Stroińskiego? Bądź dwoista, migotliwa maska-tandem, utworzona z fizjonomii pani Targoń i pana Urbaniaka? Co wy na to? A na taki oto klasyczny kwartet: pan Pawłowski (nos), pan Nowak (czoło), pani Kyzioł (oczy i usta), pan Drewniak (uszy, pączki policzków oraz hiszpańska bródka) – co byście powiedzieli? A gdyby tak...

Dość. Nie ma co tego ciągnąć. Nie czas na marzenia. Jedno wszakże pewne jest. Przy całej swojej nieuchronnej goryczy i niewesołych tonach – premiera „Świętego Mikołaja” McPhersona i Kuśmidra może znienacka okazać się jednym z najweselszych spektakli sezonu. Zgaduj-zgadulą zapierającą dech na widowni. Chyba więc nie byłoby od rzeczy zastanowić się nad nagrodami dla tych teatromanów, którzy odgadną, jaka twarz była u zarania twarzy, co ją przez godzinę oglądali na scenie.

Paweł Głowacki



Zobacz więcej na temat: felieton Paweł Głowacki
Czytaj także

Powrót do domu

Ostatnia aktualizacja: 07.10.2017 11:26
(pisane w piątek, 6 października) Kto wie – jutro Staruszek, pewnie już bez Rowerka, być może zagra cudnie rzeźbione oparcie krzesła w jadalnym? Drewniane liście i kwiaty może ułożą się w dobrze znaną twarz? Może przyjdzie wtedy westchnąć cicho?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czerwień, która nic nie zwiastuje

Ostatnia aktualizacja: 13.10.2017 15:00
Ojciec to być Andrzej Wełmiński w kapelusz. Wuj Edward to być w kapelusz manekin, co jeździć. Kółka jęczeć. Wuj Edward zmienić się w młotek Neefa, kiedy Ojciec w kapelusz wyrwać manekin w kapelusz sztuczna ręka prawa.
rozwiń zwiń