Epoka innych świrów

Ostatnia aktualizacja: 26.11.2013 17:24
Niestety, minęły lata. Mamy rok 2013. Sztuka wekslowania realności na brednię tryumfy święci. Szajby Adasia Miauczyńskiego nic dziś nie znaczą. Nastała epoka zupełnie innych świrów.
Epoka innych świrów
Foto: Glow Images/East News

Młodemu Staremu Teatrowi, z czułością
"Mamo, nie dokończyłem dziś lekcji...”
Z wielu boleści, które w "Dniu świra” Marka Koterskiego wciąż oblepiają twarz Adasia Miauczyńskiego, najciemniejsza jest boleść wyrosła na tym wyznaniu potwornym, wyszeptanym nad zupą pomidorową w kuchni domu jego matki. Nie dokończył lekcji!... On, 49-letni polonista z uniwersyteckim wykształceniem, on, który przez mniej więcej ćwierć wieku nauczania literatury wytrzymał wszystkie występy teatralnie nastrojonych licealistów i nigdy nie opuszczał klasy przed dzwonkiem na przerwę – dziś nie wytrzymał, pierwszy raz w życiu nie udźwignął atrakcji uczniowskiego teatrzyku. W połowie wykładu o „Stepach Akermańskich” nagle usłyszał idącą z głębi sali melodię nieletniego jelita grubego, coś jakby barytonowy mlask na tyłach sceny - a sekundę po mlasku rozległ się syty rechot młodych twórców. I tyle. Choć do dzwonka jeszcze sporo czasu - kurtyna. A dalej: mama, kuchnia, zupa, boleść nad zupą i ten oto dialog.
"Mamo, nie dokończyłem dziś lekcji...
Jak nie dokończyłeś?!
Bo pierdzieli...
Nie mów tak!
Pyrkali...
Nie mogłeś im czegoś powiedzieć?!
Co powiedzieć?! Komu?!”
Rzeczywiście. Niby co zostało Adasiowi do zrobienia? Miał z licealistami przedyskutować intelektualne walory ich nowoczesnego teatru wiatrów, pokątnie puszczanych na pohybel wieszczowi? Miał na sympozjum w Polskiej Akademii Nauk wystąpić z odczytem "Uczniowski bąk w szkolne krzesło a stara forma sonetu. Historia chybionej rewolucji estetycznej”? A może powinien rozpocząć ogólnonarodową prasową dysputę na niespotykanie intrygujący temat: czy odważne pyrkanie jest, czy nie jest właściwą artystyczną formą rewidowania prawdziwej wartości "Stepów Akermańskich” Adama Mickiewicza? Nic z tego. Żadnej z tych tandetnych, koturnowych bredni Adaś w życie nie wprowadza. On tylko wsuwa dziennik klasowy pod pachę, nic nie mówi i wychodzi w połowie lekcji. To wszystko. Biedny Adaś! Zostaje sam ze swą najciemniejsza boleścią...
Biedny? Naprawdę? Owszem, ale i szczęściarz z niego! Szczęściarz, bo mu się dźwiękowa przygoda w roku 2002 przytrafiła - do naszego, 2013, jeszcze daleko. W 2002 artyści teatru i teatralni krytycy są jeszcze uczniami, pukanie bąkami w siedziska krzeseł jest dla nich fajnym powodem tylko do śmiechu, a nie do niepoczytalnego rozpętywania narodowej bitwy o jakoby zagrożoną wolność artystycznej wypowiedzi, śmiertelnie zagrożoną, bo na ich seansie pukania bąkami w sklejkę ktoś miał czelność nie wytrzymać i wyszedł w trakcie pukania. Słowem, w 2002 roku świat jest jeszcze w miarę normalny – pyrkanie oznacza tylko pyrkanie, przedwczesne wyjście Adasia nie jest niczym więcej niż tylko przedwczesnym wyjściem Adasia. Ludzie jeszcze nie robią wideł z igły.
Szczęśliwy Miauczyński! Nikt nie przeprowadza społeczno-politycznej analizy jego czynu. Nikt w jego wyjściu nie doszukuje się maniakalnie ani czwartego, ani trzeciego, ani nawet drugiego dna. Nikt nie gmera w życiorysie Adasia, by odnaleźć tam oczywiście haniebne powody wyjścia. Nikt nie krasi piersi Adasia łatką "zapiekłego prawicowca o nacjonalistycznych ciągotach”. Nikt nie bredzi, że jego opuszczenie seansu pierdzenia jest niezdrową reakcją na jego przez pierdzenie do żywego obrażone, chorobliwie skrajne uczucia religijne. Nikt nie zwie Miauczyńskiego ani morderczym dewotem, ani zapiekłym konserwatystą, ani krwiożerczym tradycjonalistą, z kosą w garści dybiącym na niewinne szyjki artystycznych rewolucjonistów, nikt też nie dokleja mu rogów, sierści, kopyt i ogona, nikt nie głosi, że oddech jego to swąd palonej siarki. Nikt nie gdacze, iż Adaś chce na chama zatrzymać rozwój sztuki nowoczesnej, że jest z niego ciemny generał nacjonalistycznych hufców zakłady, że jak by wtedy, w klasie, miał pod pacha nie dziennik a maszynowy karabin, to by bez zmrużenia oka rozstrzelał nieletnich pyrkających. Nikt nie piszczy, że wyjście Adasia może być początkiem prawicowego, ogólnonarodowego terroru, więc należy szyki zewrzeć i dać szlachetny odpór wszystkim adasiopodobnym potworom, gdyż w przeciwnym razie zacznie się palenie książek, a później cała reszta się urzeczywistni: gazowanie ludzi w obozach, trupy w łagrach, dyskryminacja rasowa, stosy, piekło, niewyobrażalne piekło. Nikt nie stawia znaku równości między wyjściem Miauczyńskiego a marszami Prawdziwych Polaków w kominiarkach, rujnowaniem symbolicznych kwietników w Warszawie i atakowaniem bezdomnych w kamienicy do rozbiórki. W sprawie czynu Adasia nikt nie apeluje do rządu polskiego o pomoc, wieszcząc rychły wybuch serii ogólnonarodowych bijatyk między bezlitosną "konserwą” mentalną a subtelną mentalną awangardą Ojczyzny naszej.
Po prostu nikt nie zasłania istoty rzeczy - a ona jest banalna: "Wyszedłem, bo pierdzieli”, nic więcej się nie stało – nikt istoty tej nie zasłania monstrualną gipsową fikcją swoją, skleconą na kanwie pensjonarskiej histerii oraz niezdrowo egzaltowanych omamów, nikt jej nie zakrywa jakimiś odpustowymi strachami na wróble i na dzieci w przedszkolu, jakimś litym militarnym, tym z palca wyssanym bełkotem pod flagą swobody twórczej. Jest rok 2002 i nikt jeszcze z powodu wyjścia Adasia nie wydurnia się aż tak groteskowo, nikt wyjścia tego nie wciska na samo dno polifemicznego wora swych koturnowych zwidów, nikt tego nie czyni, bo żałosna sztuka wekslowania realnych problemów na iluzyjne, studziennie puste problematy z papier mâché – jeszcze nie jest sztuką modną. Owszem, zdarza się w piaskownicy, że przedszkolak przedszkolakowi rzeknie, iż mu się jego wiadereczko nie podoba, zaś właściciel wiadereczka odpowie kretyńsko: „A twój tata nie ma zębów”. Zdarza się tak, lecz nikomu jeszcze do głowy nie przychodzi, by intelektualne reguły przedszkolnych piaskownic w świata dorosłych przenosić.
Tak właśnie: w 2002 Miauczyński jest szczęśliwy, albowiem pierdzenie wciąż jest pierdzeniem jedynie, a nie bezkompromisowym pokoleniowym songiem w sprawie wysokopiennej, zaś wyjście Adasia, to wyjście nie w obronie czegoś, ani przeciwko czemuś, jeno – do mamy. Do mamy Adaś idzie, do mamy na zupę pomidorową, która jest zupą pomidorową, jak talerz i łyżka – są talerzem i łyżką.
Niestety, minęły lata. Mamy rok 2013. Sztuka wekslowania realności na brednię tryumfy święci. Szajby Adasia Miauczyńskiego nic dziś nie znaczą. Nastała epoka zupełnie innych świrów.
Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: TEATR
Czytaj także

Koniec wypchanego psa

Ostatnia aktualizacja: 06.11.2013 17:03
"Czarny piasek” raczej nie będzie grany. Przetrwa tylko Bobkowski pochylony nad portretem końca wypchanego psa, który jest portretem końca każdego świata.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Potwór z batem

Ostatnia aktualizacja: 13.11.2013 16:19
Potworny kierownik literacki potrzebny od zaraz, bo lepszy jest źle przez studentów zagrany Czechow niż studenckie pokazy cyrkowe na kanwie pustych kartek.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bucząca głowa Andy’ego

Ostatnia aktualizacja: 19.11.2013 13:11
Biedny Andy! Ratować go? Chciałoby się, lecz – nie da się. I nie tylko dlatego, że nikt się raczej nie odważy przedziurawić cienkim śrubokrętem jego boskich Trąbek Eustachiusza.
rozwiń zwiń