Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela

Playlista

Rosamund Pike w Zaginionej dziewczynie
Rosamund Pike w "Zaginionej dziewczynie", foto: materiały promocyjne
16.10.2014

Wojna państwa Dunne

W kinach "Zaginiona dziewczyna" - być może najbardziej cyniczny film w karierze Davida Finchera.

W zagranicznych mediach rozgorzała dyskusja, czy "Zaginiona dziewczyna" jest filmem feministycznym czy mizoginicznym. Zdania są podzielone dlatego, że główna bohaterka, Amy Dunne (wspaniała Rosamund Pike), jest kolejnym wcieleniem femme fatale - z jednej strony uosabia mnóstwo negatywnych stereotypów dotyczących kobiet (to modliszka i bezwzględna manipulatorka), a z drugiej strony jest fascynująca, niezależna, emanuje niesamowitą siłą i trudno od niej oderwać wzrok.

Jej mąż, Nick Dunne (świetnie obsadzony Ben Affleck), plasuje się na przeciwległym biegunie. Jest ociężały, wolny, ciapowaty i raczej dostosowuje się do okoliczności niż je kreuje. To jeden z najlepszych duetów aktorskich, jakie widziałem w tym roku na ekranie, a reszta wykonawców jest dobrana równie trafnie. Dość powiedzieć, że nawet Tyler Perry, jeden z najbardziej kanciastych i bezpłciowych aktorów współczesnego kina, wypada doskonale w roli śliskiego prawnika Tannera Bolta. Tak, Tyler Perry gra Tannera Bolta. Śmiem twierdzić, że to wystarczający powód, aby obejrzeć "Zaginioną dziewczynę".

Głównym wabikiem powinien być jednak David Fincher - "Mroczny Pan Kina", jak nazwała go Manohla Dargis, krytyczka "New York Timesa". Rzeczywiście, nie jest to autor dzieł optymistycznych, lecz zadłużonych po uszy w filmie noir pesymistycznych opowieści, w których estetyczny mrok idzie w parze z mizantropią i fatalizmem. Fincher lubi bohaterów kompulsywnych, ogarniętych obsesją, emocjonalnie niezrównoważonych bądź metodycznych aż do granic psychopatii. Autor "Siedem" najlepiej czuje się w narracjach opartych na dozowaniu i manipulowaniu informacjami, potrafi to bowiem robić z lodowatą precyzją i kuglarską zręcznością. Dlatego kręci tak dobre kryminały, gdzie kwestia, kto wie ile i na jakim etapie, jest bardzo istotna. Z tego samego powodu filmy Finchera są najsłabsze wtedy, kiedy zachodzi potrzeba stworzenia nieco elastyczniejszej i subtelniejszej konstelacji emocjonalnej - jak w "Ciekawym przypadku Benjamina Buttona" czy ostatnim akcie "Dziewczyny z tatuażem".

W "Zaginionej dziewczynie" do głosu dochodzą akurat najmocniejsze strony Finchera. To przede wszystkim satyryczny thriller (dostaje się instytucji małżeństwa, mediom, społeczeństwu, Ameryce), w którym ostrze ironii zmienia kierunek z każdym kolejnym zwrotem akcji. Film jest świetnie zmontowany, niebywale sarkastyczny i chyba najbardziej cyniczny w całej karierze Finchera.

Nie należy jednak odbierać "Zaginionej dziewczyny" w kategoriach wielkiego kina egzystencjalnego, które ujawnia głębokie prawdy o naturze ludzkiej czy małżeństwie, bo wówczas okaże się, że jest raczej jednowymiarowa. Najnowszy film Finchera to mistrzowsko wyreżyserowane, stylowe kino gatunków podpisane przez twórcę, którego bardzo bawi jego własna mizantropia. Mnie się udzieliło.

O Autorze:

Krytyk filmowy, kulturoznawca. Absolwent Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor i prowadzący czwartkowej audycji "Na cztery ręce" w radiowej Czwórce. Współpracuje z "Kinem", portalami "dwutygodnik.com", "filmweb.pl", "Fandor". Prowadził i współredagował "Aktualności Filmowe" w Canal+. Współautor książek "Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej" (red. Jakub Bożek) i "Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama" (red. Kuba Mikurda). Laureat Grand Prix Konkursu im. Krzysztofa Mętraka, nominowany do Nagrody PISF w kategorii "Krytyka filmowa". Wielbiciel Jeana-Luca Godarda, Joela i Ethana Coenów, Bruce'a Springsteena i Jona Stewarta. Fan Manchesteru United i angielskiego futbolu.