Australijczycy po raz piąty w historii, a czwarty z rzędu zakwalifikowali się na mistrzostwa świata. Tym razem ich droga na mundial była jednak wydłużona. W barażach musieli pokonać najpierw rewelacyjną Syrię, a potem Honduras.
Piłka nożna nigdy nie była na Antypodach specjalnie popularna. Dużo większą ilością fanów mogły się pochwalić takie sporty, jak futbol australijski, krykiet, rugby czy koszykówka. Efektem tego było niewielkie zainteresowanie oraz niski poziom tamtejszej ligi. Dość powiedzieć, że w XX wieku "Socceroos" tylko raz wystąpili na mistrzostwach świata. W 1974 roku nie udało im się jednak odnieść ani jednego zwycięstwa i pożegnali się z imprezą już po fazie grupowej.
Sytuacja zaczęła zmieniać się w latach 90., kiedy to zainteresowanie piłką nożną wzrosło w związku z planami organizacji na australijskich boiskach mistrzostw świata. Plany te do dzisiaj się nie powiodły, jednak poziom piłki nożnej w kraju znacząco wzrósł. Tacy piłkarze, jak Harry Kewell, Mark Viduka czy Brett Emerton z powodzeniem występowali w czołowych europejskich klubach.
Reprezentacja zaczęła być groźna dla każdego (m.in. drugie miejsce w Pucharze Konfederacji w 1997 roku), jednak na upragniony mundial długo nie udawało się awansować. W 1998 i 2002 roku "Kangury" przegrywały decydujące dwumecze barażowe. Dopiero w 2006 roku Australijczykom udało się pokonać Urugwaj i wrócić na najważniejszą imprezę piłkarskiego świata.
Pokonanie "Urusów" nie było jedyną niespodzianką, na jaką stać było wtedy piłkarzy prowadzonych wówczas przez słynnego Guusa Hiddinka. Australijczycy wyszli z trudnej grupy, wyprzedzając Chorwację oraz Japonię. W 1/8 finału odpadli w dramatycznych okolicznościach (po bardzo dyskusyjnym rzucie karnym w doliczonym czasie gry) z późniejszymi mistrzami - reprezentacją Włoch.
W tym samym roku "Kangury" przyjęto do konfederacji azjatyckiej, dzięki czemu ich droga do mundialu stała się prostsza. Nic więc dziwnego, że nadchodzący turniej będzie dla nich czwartym z rzędu startem na mistrzostwach świata. W dwóch poprzednich nie udało się jednak wyjść z grupy. Czy tym razem będzie inaczej?
Wydawało się, że po zdobyciu w 2015 roku pierwszego w historii Pucharu Azji gracze z Antypodów bez problemu przejdą eliminacje i szybko zapewnią sobie przepustki do Rosji. Nic z tych rzeczy... W eliminacjach grupowych okazali się słabsi od Japonii oraz Arabii Saudyjskiej, co wiązało się z koniecznością gry w dwustopniowych barażach.
Najpierw "Socceroos" wyeliminowali Syryjczyków, którzy byli o krok od historycznego awansu na mundial mimo trwającej w ich kraju wyniszczającej wojny domowej. Awans padł jednak łupem Australijczyków. Prowadzeni wówczas przez Ange Postecoglu piłkarze w decydującym dwumeczu pokonali Honduras i stało się jasne, iż nie zabraknie ich na rosyjskim turnieju.
Zagrają tam jednak bez Postecoglu na ławce trenerskiej. Mający greckie korzenie trener zrezygnował bowiem po eliminacjach. Na jego następcę wybrano nie byle kogo. Bert van Marwijk uznanie zdobył jako selekcjoner Holendrów (wicemistrzostwo świata w 2010 roku), a także trener Feyenoordu Rotterdam i Borussii Dortmund. Z drużyną z Rotterdamu wygrał nawet Puchar UEFA w 2002 roku.
Teraz przed Holendrem postawiono niełatwe zadanie wyjścia z grupy. Australijczycy nie są faworytami, choć występem w ubiegłorocznym Pucharze Konfederacji (bardzo dobre, wyrównane mecze z Niemcami i Chile) udowodnili, iż są w stanie postawić się nawet najlepszym reprezentacjom globu.