Pułkownik Nicolas Marquez

Ostatnia aktualizacja: 16.04.2014 09:45
Klata, Zadara, Kleczewska, Garbaczewski, Strzępka, Demirski i tylu, tylu innych artystów teatru... Czemu los się nie zlitował nad nami? Czemu pułkownik Nicolas Marquez nie był dziadkiem żadnego z nich?
Gabriel Garcia Marquez
Gabriel Garcia Marquez

„Nie wiesz, ile waży trup!” Kiedy Gabriel Garcia Marquez usłyszał to pierwszy raz, jeszcze nie był Gabrielem Garcią Marquezem. Miał sześć, siedem lat. Smakowało mu dyskretne dziwienie się światu. Mimo potwornego lęku, sprowadzającego bezsenność, wielbił falujące majaczenia babki Tranquiliny o samotności spacerujących nocami po korytarzach i pokojach ogromnego rodzinnego domostwa Marquezów w Aracatace zmarłych, szukających żywych, i na zawsze miał zapamiętać intonacyjny cud: o bliskości świata wiecznego Tranquilina opowiadała mu głosem przypominającym szmer, lecz zarazem mówiła jak gdyby nigdy nic, bez zmrużenia oka, jakby żuła strzęp banalnej zwyczajności wprost z tego świata, choćby skórkę wczorajszego chleba. Tak, wielbił rozsiewającą ciemny lęk Tranquilinę. Lecz wielbił też odwrotność Tranquiliny – dziadka, starego pułkownika Nicolasa Marqueza.

Rankami i o zmierzchu pułkownik zabierał wnuka na długie spacery, żeby mu objaśniać rzeczywistość. Dzień w dzień. On, weteran tragicznej Wojny Tysiąca Dni, opowiadał o nieusuwalnych regułach wielkiej polityki, o nieuchronności wojen, o gorzkich tajemnicach wszelkiej władzy, o bezradności umierających, o powszechności śmierci, bezpowrotnie uwikłanej w potężne i marne interesy żywych. Był racjonalny. Inaczej niż Tranquilina – nie szemrał. Mówił, jak jest, oraz że inaczej nie będzie. Nie zostawiał złudzeń, nie mamił tanimi pocieszeniami. W majaczeniach Tranquiliny zmarli nocami potrącali kwiaty w korytarzach, naciskali klamki, przykładali uszy do drzwi od sypialni, ale ich ciężar był ciężarem mgły. Zmarłych z opowieści Nicolasa Marqueza nie dało się udźwignąć. Wnuk poczuł ten niepojęty ciężar, kiedy pierwszy raz usłyszał to, co miał słyszeć jeszcze wiele razy. Bo podczas wieczornych spacerów pułkownik miał jeszcze wiele razy zatrzymać się nagle, by powtórzyć słowa, które wygłosił, kiedy nagle zatrzymał się pierwszy raz. Sedno, istotę, pestkę wszystkiego. „Nie wiesz, ile waży trup!” Gabriel Garcia Marquez jeszcze nie był Gabrielem Garcią Marquezem i nie wiedział, że właśnie zaczyna nim być. Zaczyna być Gabrielem Garcią Marquezem, albowiem usłyszał, wyraźnie usłyszał: „Nie wiesz, ile waży trup!”. Umieranie, kończenie, bezpowrotne wystyganie starych światów, samotność żegnających się, odchodzących – to będą jego obsesje, pestki najświetniejszych historii, które opowie.

Nagły bezruch człowieka, co na wylot znał nieuchronność oficjalnych trupów Wojny Tysiąca Dni i beznadziejne umieranie Medarda Pacheca Romera, którego zabił w pojedynku o honor, towar zawsze zbyt tani jak dla śmierci - to musiała być zawrotna chwila, fantastycznie teatralna. To w pięciu słowach, które na pestkę świata się składały, zejście pułkownika na dno jego niekończących się opowieści o zasadach władających rzeczywistością, każdą rzeczywistością, czasem każdym – musiało być niczym dotknięcie pestki teatru. Bo wojny, pajęczyny polityki, labirynty władzy, gra ludzkich interesów i cała nieogarniona reszta spraw dowolnej współczesności, te, jakby William Szekspir i Jan Kott rzekli, schody historii, po których człowiek nie może nie łazić w górę i w dół – wszystko to są jakości potężne, nie do ominięcia. Owszem. Ale przecież ul ten zawsze ma za plecami garść pytań bez odpowiedzi, jakąś bezradność zasadniczą, na amen znieruchomiały ciężar nie do udźwignięcia. „Nie wiesz, ile waży trup!” Usłyszawszy te słowa pułkownika, Gabriel Garcia Marquez istotę wielkiego teatru Sofoklesa poznał na długo przed nastaniem kilku nocy, kiedy przeczytał dzieła Sofoklesa, jego największego mistrza. I na długo przed chwilą, w której postawił ostatnią kropkę piątej wersji pierwszej swojej powieści – „Szarańczy” – i nadał jej motto wyłuskane z „Antygony”, słowa o wyroku Kreona, skazującym trupa Polinika na obrócenie się w kupę zgnilizny dla żarłocznych ptaków i w nie do zniesienia smród dla ludzi, żeby nie zapomnieli o potędze władzy.

Uczeni powiadają, że „Szarańcza” jest „Antygoną” plemion basenu Morza Karaibskiego. Nie ma w tym przekonaniu wielkiego błędu, może nawet nie ma żadnego. Wystarczy jednak „Szarańczę”, tę uplecioną z trzech monologów, co je syn, jego matka i jego dziadek snują w ciszy własnych głów, czuwając na marach przy trupie lekarza, któremu dziadek przyrzekł ongiś godny pochówek a społeczność mieściny przez wiele lat błagała los, by trup lekarza na powierzchni gnił aż do kości – wystarczy otóż warkocz ten potrójny raz przeczytać, by wiedzieć, że ul potężnych spraw świata tego jest tu jedynie odległą dekoracją. Jakiś karaibski Kreon? Jacyś bogowie karaibscy? Jakieś nie do rozwikłania moralne, etyczne dylematy? Jest to, jest i gdzieś na zapleczu fraz się snuje niewyraźnie, gdyż musi się snuć, a musi, bo przecież zawsze i w każdym czasie jest jakiś Kreon, są jacyś bogowie, jakieś moralności i jakieś społeczne dylematy nie do rozwikłania. Pytanie tylko: gdzie tkwi sedno? Albo też: jak pisać i jak czytać, zwłaszcza jak czytać potężne stare opowieści, by nie grzęznąć w publicystycznych oczywistościach?

„Nie wiesz, ile waży trup!” Tym zdaniem pułkownik Nicolas Marquez nauczył Gabriela Garcię Marqueza czytać i pisać. „Szarańcza” jest pierwszą jego próbą otulenia niepojętego ciężaru, którego nie da się udźwignąć. Jest dyskretnym echem „Antygony”. Tak jak dyskretnym echem całego Sofoklesa jest genialna „Kronika zapowiedzianej śmierci” – rzecz o niepojętej nieuchronności. Opowieść o miasteczku, którego wszyscy, bez wyjątku wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że jeden z nich będzie zabity, i właśnie dlatego – został zabity. Został zabity mimo wiedzy o jego śmierci. Ile waży trup zapowiedziany? Tyle, co każdy. Odpowiedzi, które swym bajaniem Gabriel Garcia Marquez daje na kanwie napisanego teatru Sofoklesa są doskonale taktowne. Dotykają pestkę, tylko pestkę. Nie dotykają chwilowych fatałaszków.

Dlaczego wszystko ułożyło się fatalnie tak, że Gabriel Garcia Marquez nie jest dziś reżyserem teatralnym nad Wisłą, reżyserem bądź dramaturgiem w którymś z nadwiślańskich teatrów, dramaturgiem, czyli osobistością, która swą sztuką interpretacji odpowiada na stare sceniczne opowieści, przysposabia je do teraźniejszości, w istocie pewność mając, że zwraca im życie?

 

Zobacz więcej na temat: TEATR
Czytaj także

Niezapomniane pożegnanie

Ostatnia aktualizacja: 18.03.2014 16:02
Klata pozornie mało rzekł panu Treli na ostateczne pożegnanie. Tak. Ledwie "pa". Bywa jednak, że mało to jest dużo, bo jest to wszystko, co się ma w życiu do powiedzenia.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sztuka człowieka normalnego

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2014 15:00
Na dużej scenie Teatru Słowackiego, w „Arszeniku i starych koronkach” nie ma śladu dyżurnych dymów polskich, jest za to lekka sugestia: „Uśmiechnij się! Uśmiechnij się - kompletnie po nic!” I Polska się uśmiecha.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Z boku miasta

Ostatnia aktualizacja: 08.04.2014 17:00
W swojej cierpkiej, spokojnej, małej nostalgii seans „Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać” jest jak stare opowieści, o których klasyk mawiał, że przez czas, który nam pozostał, będziemy je sobie snuć wciąż od początku.
rozwiń zwiń