Krzysztof Grzesiowski: Prezes Rady Ministrów Donald Tusk. Dzień dobry, panie premierze, witamy w Sygnałach o poranku.
Donald Tusk: Dzień dobry.
K.G.: Jakoś tak się złożyło, że ostatnio, w ciągu ostatnich kilku dni rozmowy z politykami są na tak zwaną okoliczność, bo to 4 czerwca, rocznica wyborów z 1989 roku...
D.T.: Ale nudne muszą być takie rozmowy, jak jubileuszowe...
K.G.: To zależy, co kto ma do powiedzenia...
D.T.: To też prawda.
K.G.: ...czasami sobie niektóre osoby przypominają różne rzeczy, o której wcześniej nie mówiły. Teraz będziemy mieli też dobrą okoliczność, dobrą okazję, bo to 10 lat ogólnokrajowego referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Kto by pomyślał, że to już 10 lat temu.
D.T.: Tak...
K.G.: Pan się ostatnio zdziwił, kiedy mówiliśmy jeszcze przed wejściem na antenę, że maluch ma 40 lat.
D.T.: Tak, bo ja dokładnie pamiętam ten szał radości, mimo że Polska nie była wówczas zbyt wesołym miejscem, ale ten szał radości, kiedy pierwszy maluch zjechał z taśmy, uświadomiłem sobie, że byłem właściwie już dorosłym człowiekiem, a pan mi mówi na dzień dobry, że to było już 40 lat temu. Tak że taka refleksja...
K.G.: Hm...
D.T.: ...poważna.
K.G.: A o referendum wspomina pan? Przypomina pan sobie?
D.T.: Ja akurat referendum europejskie pamiętam bardzo dobrze, bo z wielką determinacją zaangażowałem się wtedy, będąc w opozycji, ale zaangażowałem się w przekonywanie między innymi ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, aby referendum europejskie trwało dwa dni, ponieważ istniała realna obawa i ona się potwierdziła, że w przypadku jednodniowego terminu referendum nie uzyskamy wystarczającej frekwencji. I dzisiaj po latach widać bardzo wyraźnie, że to przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, możliwe dzięki wynikowi tego referendum, to było dla Polski... cokolwiek się myśli dzisiaj o Europie, to była dla Polski jednak wielka szansa cywilizacyjna, taka materialna. Ja uważam, że można się kłócić o idee, o przyszłość Europy, ale w Polsce nie wypada już dzisiaj się kłócić o to, czy Polsce opłacało się przystąpić do Unii Europejskiej, bo tutaj nagie liczby, te potężne sumy pieniędzy, jakie wpłynęły na rozwój cywilizacyjny, infrastrukturalny, gospodarczy do Polski, te pieniądze mówią same za siebie niezależnie od poglądów politycznych. Tak że ta rocznica, nawet jeśli nie ma powodu do fanfar, no bo mamy trochę za dużo tych rocznic politycznych w Polsce, ale tak naprawdę to jest w historii Polski jedno naprawdę z najważniejszych zdarzeń.
K.G.: A to nie jest przypadkiem tak, że dobrze nam w tej Unii Europejskiej, bo dają pieniądze? Na razie dają.
D.T.: Tak, ja sobie zdaję sprawę, że gdybyśmy my dzisiaj byli w sytuacji Niemców, Holendrów...
K.G.: Płatników netto.
D.T.: ...czy Duńczyków, czyli tak zwanych płatników netto, ci, którzy więcej dają niż biorą, to ten nastrój w Polsce proeuropejski mógłby dość szybko zamienić w nastrój eurosceptyczny, ale tym bardziej doceniajmy fakt, że zarówno pierwsze 7 lata, jak i kolejne 7 lat, mówię tu o perspektywach, tak zwanych perspektywach budżetowych, Polska będzie i w pierwszym, i w drugim przypadku największym biorcą pomocy europejskiej. I z drugiej strony takie są reguły, nikt nam tu łaski nie robi, myśmy dość skutecznie zadbali o to, aby tych pieniędzy było maksymalnie dużo, ale też to nie jest tak, że ktoś nam robi łaskę, bo takie są reguły, do takiej Unii Europejskiej przystępowaliśmy. Ale dzisiaj dla mnie najważniejszą rzeczą jest, żeby te kolejne w sumie 400 miliardów złotych wydać jak najmądrzej, jak najcelniej, to znaczy tak, żeby najlepiej sprzyjały rozwojowi Polski.
K.G.: Chciał pan posłuchać opinii publicznej w tej sprawie, zapowiadał pan objazd kraju z pytaniem, ja wydać, jak najmądrzej wydać te pieniądze. Czy to już jest pomysł nieaktualny, czy ewentualnie czeka pan jeszcze na decyzję Parlamentu Europejskiego, który ostatecznie, proszę wybaczyć słowo, klepnie budżet?
D.T.: Dla mnie rzeczą ważną, ponieważ pojawiły się wątpliwości w Parlamencie Europejskim i te negocjacje pomiędzy prezydencją irlandzką a Parlamentem Europejskim dopiero na serio się rozpoczęły, więc ja wolę dmuchać na zimne. Trudno mi będzie stanąć przed Polakami, gdyby się okazało, że Parlament Europejski z jakichś dziwacznych powodów nie zaakceptował tego budżetu, a ja będę jeździł i udawał, że mam co dzielić. Więc rzeczywiście lepiej dmuchać na zimne i poczekać na ostateczną decyzję, chociaż jestem gotów przyjmować wszystkie zakłady, że ta decyzja będzie pozytywna, to znaczy, że ostatecznie w czerwcu, najpóźniej we wrześniu Parlament Europejski tę decyzję podejmie, czyli będziemy mieli już zagwarantowane tak bez żadnej wątpliwości te 400 miliardów złotych. I ja też nie chcę przed nikim niczego udawać, istotna część tej kwoty została poprzez konsultacje z samorządami wstępnie rozdysponowana, zaplanowana, to jest nasz obowiązek planować wydatki dużo, dużo wcześniej, ale na miejscu będzie można rozmawiać o tym, co jest... gdzie jest sens poprzesuwać, pokorygować te wydatki.
K.G.: Czyli od samego pomysłu pan nie ucieka objazdu kraju.
D.T.: Nie, oczywiście. Ja najchętniej... to zresztą jest też z korzyścią, jak sądzę, nie tylko dla mnie, dla każdego premiera w każdym europejskim kraju, najchętniej spędzałbym czas między tak zwanymi zwykłymi ludźmi od rana do wieczora, tylko że rzeczywiście w ostatnich miesiącach, i związane to jest także z tym, że kryzys nie odpuszcza i że sytuacja jest trudniejsza niż się spodziewaliśmy, jeśli chodzi o gospodarkę i w Europie, i w Polsce, i to powoduje, że intensywność pracy rządu jest taka jak nigdy dotąd.
K.G.: Panie premierze, w poniedziałek, w ostatni poniedziałek eksperci omówili zalecenia Komisji Europejskiej w sprawie programu reform dla Polski. Na pewno pan zna te opinie, te sugestie, te zalecenia. Jest ich tyle, że wszystkich nie wymienię, ale brzmią co najmniej bardzo poważnie, począwszy do tego, że nie wykorzystano wystarczająco wzrostu sprzed kryzysu, aby zreformować strukturę wydatków publicznych i nadać priorytet czynnikom sprzyjającym wzrostowi, przez to, że nie poczyniono żadnego postępu, by koordynować wydatki publiczne na różnych szczeblach władzy i tak dalej, i tak dalej, ta lista jest bardzo długa.
D.T.: Tak, ale to nie jest...
K.G.: I co pan z tym zamierza zrobić?
D.T.: Te zarzuty to są raczej komentarze ekspertów, ponieważ sama konkluzja ze strony Komisji Europejskiej jest konkluzją pozytywną dla Polski. I warto o tym pamiętać, że ta decyzja, która mówi: Polska ma prawo o dwa lata przesunąć termin wdrożenia tej kluczowej dla nas intencji Komisji, jaką jest deficyt budżetowy na wysokości 3%, to Komisja dała bardzo wyraźnie do zrozumienia, że ocenia, iż Polska wykonała wysiłek na granicy właściwie możliwości, żeby obniżyć deficyt tak jak to jest tylko możliwe. To, że my dzisiaj mamy deficyt 3,9, a nie tak jak oczekiwała Komisja 3,0, wynika przede wszystkim z dużo wolniejszego wzrostu, który jest specyficzny dla całej Europy, to nie jest polski przypadek, i dlatego tak dużo krajów europejskich otrzymało tę szansę przedłużenia procesu dochodzenia do trzyprocentowego deficytu, a mówiąc ludzkim językiem, jest chyba za wcześnie, żeby tym eksperckim programem się posługiwać. Doceniono wysiłki Polski na rzecz oszczędzania pieniędzy, bo wskazano te miejsca, gdzie my możemy jeszcze bardziej dokręcić śrubę, my z drugiej strony chcemy chronić polski wzrost i nie chcemy przesadzać z tymi oszczędnościami, bo one nie mogą być zbyt bolesne dla gospodarki, dla poszczególnych ludzi, i dlatego ta droga, którą wybraliśmy, doprowadza do może w niezbyt szybkim tempie, ale do obniżania deficytu, i te dwa lata, które Komisja nam dała, powinny nam jednak wystarczyć, a równocześnie udało nam się ochronić, jak nikomu w Europie, wzrost.
I tego będziemy się trzymali, nawet jeśli ci eksperci, którzy mówią: ciśnijcie bardziej, przykręcajcie jeszcze bardziej, oszczędzajcie jeszcze bardziej, to ja będę i na posiedzeniach rządu, i na posiedzeniach Rady Europejskiej mówił: okay, ale spokojnie, ten polski sposób postępowania doprowadził do tego, że w tych latach kryzysu to Polska ma w Europie największy wzrost bez porównania z innymi krajami. Ja chcę przypomnieć, że to, co niektórym ekspertom się nie podoba, czyli że szukamy równowagi między oszczędnościami a polityką na rzecz wzrostu gospodarczego, to doprowadziło, że Polska w ciągu tych pięciu lat kryzysowych uzyskała w sumie 18% wzrostu, następny kraj za nami – Słowacja – 7% wzrostu, wszystkie pozostałe są pod kreską. I dlatego o ile w Polsce nie wszyscy to doceniamy, to na zewnątrz wszyscy obserwatorzy bez wyjątku mówią: Polska okazała się najlepiej przygotowana na ten kryzys i najlepiej z tego kryzysu wyszła.
K.G.: A tak do wewnątrz, panie premierze, gdzie (użyję pana słowa) dokręcać, żeby nas nie bolało?
D.T.: Będziemy w czerwcu przeglądali zapisy budżetu i będziemy zastanawiali się, co zrobić z tymi mniejszymi wpływami, no bo jest niższy wzrost, te 0,5 w I kwartale nie daje nam realnej szansy, aby uzyskać ponad 2% wzrostu w roku 2013. I to, co jest dla mnie zawsze priorytetem w tego typu rozmowach, w tego typu przeglądach, to starać się chronić ludzi przed tymi cięciami, bo po kieszeniach Polaków za bardzo tutaj nie ma co ciąć. Prawdziwą sztuką jest uniknąć scenariusza... na przykład wczoraj rozmawiałem z premierem Rumunii, który był u nas, tego scenariusza, który kazał w wielu krajach europejskich ciąć emerytury, w tejże Rumunii obcięto w tym najcięższym roku kryzysowym 25% pensji w sektorze publicznym i emerytur. Porównajmy to z sytuacją w Polsce. A więc to, co dla mnie kluczowe, to szukać tych oszczędności w wydatkach administracyjnych, w żadnym wypadku w kieszeniach ludzi.
K.G.: Można jeszcze stosować wariant łotewski, czyli obniżyć pensje w sektorze publicznym, podnieść podatki i obniżyć pensje i być od 1 stycznia 2014 roku członkiem strefy euro.
D.T.: To ja dziękuję za taki scenariusz. Polska chce być w strefie euro, ale nie za cenę obniżenia wynagrodzeń ludziom o jedną trzecią, bo mniej więcej w takich proporcjach te decyzje łotewskie wyglądały. Pragnę przypomnieć, że Łotwa jest w strefie euro nie dlatego, że przeżyła tak ciężki kryzys, bo te cięcia łotewskie, zresztą robione przez bardzo odważnego premiera Dombrovskisa, bardzo cenionego, ale one były spowodowane tym, że tak naprawdę gospodarka łotewska w roku 2009 zawaliła się kompletnie. Gospodarka polska w tym czasie była traktowana jako wzór w Europie.
Jeśli nie masz potrzeby zabierania ludziom pieniędzy, jeśli gospodarka jako tako się rozwija bez dokuczania ludziom takimi bardzo ostrymi cięciami, to nie rób tego, bo przecież nie po to w 89 roku... nie dlatego cieszyliśmy się z demokracji, żeby każdego roku Polakom sięgać do kieszeni. To nie jest sposób na mądre gospodarowanie.
K.G.: Tylko że tak trochę w tonacji rocznicowej, panie premierze, rozmawiamy. 8 czerwca 2012, kojarzy pan taką datę?
D.T.: 8 czerwca...
K.G.: Tak, 2012 roku.
D.T.: ...w 2012, będę strzelał.
K.G.: Proszę bardzo.
D.T.: Nasi trochę mniej strzelali wtedy.
K.G.: Jedną, jeśli dobrze pamiętam. Jedną. Inauguracja piłkarskich Mistrzostw Europy Euro 2012, no i teraz mamy tego faktu konsekwencje, a właściwie nie tego, że rozpoczęły się Mistrzostwa Europy, ale...
D.T.: Ale że się skończyły i że stadiony...
K.G.: Że się skończyły i że stadiony, no właśnie, zwłaszcza jeden stadion – Narodowy i pani minister Joanna Mucha, wobec której Najwyższa Izba Kontroli potwierdziła, że wydała publiczne pieniądze na koncert Madonny niegospodarnie i niezgodnie z ich przeznaczeniem. I co pan z tym zrobi?
D.T.: W przypadku kontroli NIK-owskiej są takie procedury, które wyznaczają także rolę premierowi. Kiedy otrzymam dokumentację ze strony NIK-u, jeśli prezes NIK-u uzna za konieczne czy za stosowne zwrócić się do mnie z jakąś rekomendacją, to będę te dokumenty analizował. Więc w sensie formalnym być może to zadanie dla premiera pojawi się w przyszłości, ale to zależy od NIK-u. NIK na razie będzie informował czy rekomendował działania, które powinno przeprowadzić Ministerstwo Sportu.
Ale ja chcę... ponieważ sprawa była bulwersująca i jest bulwersująca, chcę powiedzieć bardzo wyraźnie, że zastrzeżenia NIK-u co do sposobu wydawania pieniędzy, uzasadnione od strony formalnej, są efektem jakby dwóch ról, jakie ma z jednej strony minister sportu, czyli musi dbać o to, aby Stadion Narodowy żył, a z drugiej strony NIK ma rolę taką, żeby strzec, pilnować pieniędzy publicznych jak niepodległości, tak, żeby nie wydawano ich jakby niezgodnie z precyzyjnym zapisem. Pani minister sportu jeszcze wczoraj bardzo szczegółowo tłumaczyła, i to jest tłumaczenie przynajmniej w istotnych fragmentach bardzo przekonujące, że dla niej Euro 2012 nie skończyło się wraz z ostatnim gwizdkiem. My ze Stadionu Narodowego nie możemy zrobić muzeum Euro 2012 i środki, jakie były w dyspozycji minister sportu posłużyły dokończeniu tego, czego nie udało się zakończyć przed Euro 2012, a więc ten stadion musi być dalej żywy, i te środki także muszą być przeznaczone w ten typ inwestycji... na tego typu inwestycje, które spowodują, że stadion będzie żywy, a nie martwy.
I dlatego jeśli tam doszło do przekroczeń, to będziemy czekali na rekomendacje NIK-u włącznie ze skierowaniem sprawy do prokuratury. I wtedy oczywiście nie ma dyskusji. Ale dzisiaj w mojej ocenie próby ministra sportu, żeby inwestować pieniądze publiczne, aby ten stadion nie przynosił strat i nie stał pusty, że te próby bronią się od strony takiego zdrowego rozsądku, chociaż być może nie zawsze bronią się od strony czysto formalnych zapisów.
K.G.: Dziś, 6 czerwca, darzy pan panią minister Joannę Muchę pełnym zaufaniem?
D.T.: Jest pod takim bardzo surowym pręgierzem i także opinii publicznej, bo rzeczywiście ludzie chcieliby w dzisiejszych czasach, aby każda złotówka była wydawana w sposób maksymalnie racjonalny. Jeśli chodzi o te wydane pieniądze na koncert Madonny, one miały jakieś znaczenie promocyjne, z całą pewnością było to wydarzenie w pop kulturze znaczące, to nie tak często się tego typu zdarzenia zdarzają w Polsce, ale to, że organizatorzy tego przedsięwzięcia zakładali, że ono będzie zyskowne albo przynajmniej wyjdzie na zero, a przyniosło tak duże straty, to oni już zapłacili swoimi głowami, tych ludzi pozbyliśmy się dużo, dużo wcześniej.
K.G.: Ale chyba nie odpowiedział pan wprost, panie premierze, czy darzy pan zaufaniem minister Joannę Muchę.
D.T.: Ale chyba tak nie wprost powiedziałem, że ono nie jest wcale takie małe.
K.G.: Dużo szumu wywołał pana wywiad dla najnowszego numeru tygodnika Polityka.
D.T.: Nie odczułem tego. Tak?
K.G.: Proszę poczytać.
D.T.: (...)
K.G.: Proszę poczytać gazety, zwłaszcza ta deklaracja o tym, że jest pan socjaldemokratą. Jak to brzmiało dokładnie? „W duszy, w sercu...
D.T.: Nie, bardzo wyraźnie powiedziałem, że jeśli ktoś rządzi, a ja mam ten wielki zaszczyt być premierem...
K.G.: ...jestem trochę socjaldemokratą”.
D.T.: ...przez pięć ponad lat, to nie może, nawet jeśli ja mam przekonania jednoznacznie rynkowe, ale ta wrażliwość społeczna, to znaczy odpowiedzialność za najsłabszych, za te grupy, które sobie nie radzą, ona jest wpisana jakby w mój zakres obowiązków. Premier nie może być człowiekiem bezkrytycznie zakochanym w swoich ideach i w swoich marzeniach, premier polskiego rządu musi także brać pod uwagę, że po to jest władza, żeby ludziom również pomagać. I w tym sensie, jak się rządzi i chce się być odpowiedzialnym premierem, to trzeba tej socjalnej wrażliwości w sobie mieć więcej niż wtedy, kiedy jest się na przykład w opozycji.
K.G.: Ale pytany pan o to, dlaczego sondaże zaufania czy popularności rządu spadają, dlaczego spada zaufanie i poparcie dla Platformy Obywatelskiej, powiedział pan coś takiego, że „nikt w Polsce po 89 roku nie zdążył się przyzwyczaić do władzy, która trwa dłużej niż kadencję. U nas rzadko kiedy akceptowano władzę silną i długotrwałą, wielu ludzi ma dość sytuacji, w której redystrybucja władzy, prestiżu jest ograniczona do jednej formacji”. Czyli to wina jest w nas, że tak nisko oceniamy rząd i Platformę, czy to wina jest w panu, panie premierze, i w pana partii, że robi takie rzeczy, które nie zyskują...
D.T.: Tak samo wina...
K.G.: ...już pomijam aplauz, słowo aplauz, ale przynajmniej, nie wiem, sympatię, szacunek, akceptację?
D.T.: Ja nie jestem samobójcą i w życiu nie pozwoliłbym sobie na stwierdzenie, że niższa popularność mojego rządu jest winą ludzi, znaczy postradałbym zmysły, gdybym tak twierdził. Ja tylko zauważam jedną chyba dość oczywistą, banalną sprawę. Rządzimy i bierzemy dużą odpowiedzialność, prawie całą odpowiedzialność za to, co dzieje się w Polsce, blisko sześć lat. I to, że bardzo wiele środowisk i istotna część opinii publicznej jest znużona tym faktem, to dość oczywiste. Ja sam pamiętam, kiedy byłem bardzo młodym człowiekiem, jeszcze przed rokiem 89, w ogóle mam czasami wrażenie, że bunt, jaki narastał w tamtym pokoleniu, ale też bunt, który narasta w każdym młodym pokoleniu, jest naturalnie buntem wobec władzy i jednym z jego źródeł jest znużenie długotrwałością pewnego stanu rzeczy. A z drugiej strony ci, którzy długo rządzą, są coraz bardziej narażeni na różne słabości w tych naj...
K.G.: Także na popełnianie błędów?
D.T.: Znaczy im dłużej rządzisz, tym więcej błędów widać, im dłużej jesteś premierem, a więc siedzisz wysoko na tym drzewie władzy, tym więcej widać, że tak powiem, również tych słabych punktów. Ale to są tysiące ludzi zaangażowanych w sprawowanie władzy na różnych szczeblach i raz na jakiś czas zdarza się korupcja, ktoś coś ukradnie, kogoś trzeba wsadzić, kogoś trzeba wyrzucić. To wszystko powoduje, że ten obraz władzy szarzeje, staje się nużący, staje się irytujący. Ja to rozumiem. Natomiast moim zadaniem jest zdolność podrywania do takiego większego wysiłku raz na jakiś czas tej formacji, która od sześciu lat sprawuje władzę w Polsce, i ten zryw, to odświeżenie... i nie mówię tutaj o liftingu, tylko mówię o i nowych ludziach, i nowych ideach, tak będą od nas wymagali coraz częściej, coraz intensywniej. Ja te głosy słyszę, chociaż nie jest to proste zadanie.
K.G.: A nie wiem, czy pan słyszał, panie premierze, głosy naszych słuchaczy, a także pana znajomych polityków, przed godziną siódmą szukaliśmy przyszłości dla pana...
D.T.: Przyszłości...
K.G.: ...przyszłości w charakterze szefa Komisji Europejskiej. Opinie były różne. Widzi się pan na takim stanowisku?
D.T.: Z jednej strony mam...
K.G.: Ja rozumiem, że Angela Merkel jeszcze musi wygrać wybory w Niemczech, bo to by ułatwiło ewentualnie, ale...
D.T.: No, niezależnie od tego, jak doceniamy pozycję Niemiec i Angeli Merkel w Europie, to Unia Europejska jest między innymi po to, aby żaden kraj, nawet tak duży jak Niemcy, nie rozstrzygały o tym, co się dzieje w Europie. W swojej istocie Unię Europejską właśnie po to wymyślono, żeby nikt Europą nie rządził w imię jednego narodu czy jednego interesu politycznego. Ale ja akurat cieszę się z tego, że tak wielu przywódców europejskich uznaje, że z Polską warto się przyjaźnić i że w Polskę też warto inwestować.
Jeśli chodzi o moją przyszłość, ja mam bardzo konkretne zadanie do wykonania. Do roku 2015 trwa kadencja. Z jednej strony bardzo się cieszę, że o Polsce mówi się, że Polsce jakby należy się silna pozycja w Europie, a osobiście bardzo się cieszę, kiedy słyszę w różnych miejscach w Europie, że byłbym dobrym szefem Komisji Europejskiej, i.... Tak, wielu moich rozmówców w Europie powtarza to na zasadzie propozycji czy sugestii, ale decyzję na ten temat podejmiemy tutaj, w Warszawie, a nie w żadnej innej stolicy europejskiej. Moja przyszłość, póki jestem polskim premierem, nie jest moją prywatną sprawą. Myślę, że jeszcze w czerwcu, najpóźniej w lipcu taką jednoznaczną informację na temat mojej przyszłości czy moich intencji przekażę polskiej opinii publicznej.
K.G.: Nie było okazji, panie premierze, czas nas dogonił, by porozmawiać o sprawach Platformy Obywatelskiej, ale już teraz składamy zaproszenie i zapraszamy na kolejne spotkanie w tej sprawie.
D.T.: No, jeśli was nie zanudziłem, to mam nadzieję, że niedługo się znowu zobaczymy i usłyszymy.
K.G.: Nas to nie, naszych słuchaczy. Dobrze, na sam koniec – ile będzie jutro w meczu Polska-Mołdawia?
D.T.: Ostatnio, kiedy rozmawiałem z Robertem Lewandowskim, miał do mnie pretensję, że tak nisko oceniałem szanse w meczu z San Marino. I dlatego nie pozwolę sobie już na żadną złośliwość, bo ona może zdemotywować naszych piłkarzy. I chciałbym, żeby ten skromny wynik z meczu z Lichtensteinem powtórzyli tam, w Kiszyniowie.
Daniel Wydrych: No ale wynik Ligi Mistrzów obstawił pan bardzo dobrze, powiedział pan: „Obawiam się, że będzie 2:1 dla Bayernu”, no i tak było.
D.T.: No, trochę... Niektórzy myślą, że nie znam się na rządzeniu, ale że na piłce się znam, to udowodniłem.
K.G.: Dziękujemy, panie premierze, za spotkanie.
D.T.: Dziękuję.
K.G.: Prezes Rady Ministrów Donald Tusk był gościem Sygnałów dnia.
(J.M.)